– Ważę fakty, Eminencjo. Potrzeba nam siły. Gniew jest siłą. Przebaczenie nie.
– I z tym mógłbym dyskutować.
– Proszę. Ale nie sądzę, żeby Eminencja zdołał mnie przekonać.
– Wiem dobrze, że cię nie przekonam, synu. Nie przyszedłeś tu słuchać. Nie przyszedłeś szukać prawdy, rozważać, która z dróg jest lepsza. Dokonałeś już wyboru i teraz zamykasz oczy na wszystko, co go nie potwierdza. Chcesz zrobić swoje, z Bogiem czy bez niego, nawet z Szatanem, gdyby ofiarował ci pomoc w realizacji twoich celów.
Kardynał umilkł, opierając twarz na dłoni.
– Uważasz się za gracza. W istocie jesteś wyłącznie pionem. Narzędziem w ręku tego, w którego istnienie nie wierzysz.
Sayen skrzywił się tylko, ale powstrzymał słowa.
– Wszyscy zresztą jesteśmy jego narzędziami. Taka jest prawda. Gdybym jej nie znał, lękałbym się ciebie. Bo wiem dobrze, że nie skłamałeś. Nie jest prawdą, co powiedziałeś, że mój autorytet wystarczy do zapanowania nad żywiołem zemsty. Żywioł sam znajdzie sobie przywódców, takich właśnie, jakich będzie potrzebował. Na pewno nie mnie. To, co powiedziałem teraz, będę powtarzać zawsze. Bo Kościół, któremu służę, ma od wieków wytyczoną drogę i nie wolno mu od niej odstąpić. Gdy ustępował, starał się dopasować do sytuacji, degenerował się tak samo jak Instytuty. Gdyby tę drogę wytyczali ludzie, zgubilibyśmy ją dawno. Ale ona jest wytyczona przez Boga. Dlatego wciąż istniejemy. I dlatego musimy ją wreszcie przejść, ile by to nie trwało czasu i ile by nie kosztowały wszystkie kolejne nieudane próby. W obliczu Boga jest to jedna chwila, wciąż ta sama chwila, gdy On umierał za nas na krzyżu.
Uniósł głowę, wpatrując się w Sayena.
– Chcesz powiedzieć, że twoim zdaniem wolimy, by ludzie cierpieli, bo gdy cierpią, łatwiej im wierzyć w Boga i we wszystko co głosimy? W twoim widzeniu świata tylko tak daje się to wyjaśnić. Ale są inne sposoby widzenia. Te, których uczy pokora, a nie wiara w moc człowieka, w swoją własną moc, w to, że byle miał dość władzy, człowiek potrafi się okazać mądrzejszym i zamienić świat w raj. Nie zrozumiemy się. Nie przyszedłeś tu słuchać. Przyszedłeś walczyć. Jesteś tylko narzędziem do walki. Gladiatorem. Więc walcz. Kto inny zakreślił arenę, kto inny wyznaczył reguły gry i wyznaczył ci to, co możesz dostrzec. Walcz, gladiatorze. Twój pan zapragnął krwi, więc wytoczysz ją. Kiedy spotkamy się znowu, obaj będziemy wiedzieć więcej. Kardynał odetchnął głęboko.
– Nie oczekiwałeś odpowiedzi. I ja jej nie oczekuję.
Sayen poczuł jak ogarnia go fala wściekłości, aż musiał zacisnąć zęby. Bezradne siedzenie na dupie i czekanie na Boga… czekajcie, jeszcze tysiąc lat – może dwa – jedna chwila. Borden? Proszę bardzo, widać Bóg mu pozwolił. Tysiące ludzi do piachu? Pozwolił.
Ale to nie miało sensu. A dobry gracz nigdy nie robi niczego, co nie ma sensu.
– Powiedziałem wszystko, co miałem do powiedzenia – rzekł wreszcie, zdając sobie sprawę, że od kilku chwil nie czuje już kardynała. – Kiedy zobaczymy się znowu, myślę, że przyznacie mi rację.
Kardynał uśmiechnął się tylko gorzko, wpatrując się gdzieś w dal. Zdawał się starszy i bardziej przygarbiony, niż na początku tej rozmowy.
– On nie powinien stąd wyjść, Eminencjo – odezwał się nagle Horthy. – Jeszcze możemy temu zapobiec…
Kardynał oderwał wzrok od ściany i zmierzył go długim, spokojnym spojrzeniem.
– Nie. On stąd wyjdzie tak, jak przyszedł. My nie uczynimy, czego się po nas spodziewał, ale on stąd wyjdzie. Myślę, że nikt z nas nie zrobi w pełni tego, co zamierzał. Tak zazwyczaj bywa. – Odwrócił się do Sayena. – Możesz odejść, synu. Dobrze, że tu przyszedłeś. Teraz idź, dokąd masz iść… Niech cię Bóg prowadzi.
Sayen w milczeniu skinął głową i wyszedł z pokoju. Nie czekając na przewodnika ruszył przez refektarz. Bez słowa minął milczących facetów, przeszedł przez pustą już nawę i udał się w kierunku parkingu.
Wsiadając do flajtera, na którego burtach starannie zamalowywał kilka dni temu znaki Instytutu, poczuł nagle wzmagający się ból w piersiach. Jakby chwycono go w potężne, stalowe kleszcze. Odetchnął łapczywie kilka razy, niczym wyjęta z wody ryba. Sięgnął do kieszeni po pastylki, ale nie było ich tam. Ani w drugiej. Ani w schowku pod pulpitem. Zapomniał? On, zapomniał o czymś. Po raz pierwszy w życiu. Zacisnął zęby, nabrawszy głęboko powietrza i trwał tak przez chwilę. Ból osłabł. Nic, drobiazg. Zupełny drobiazg. Zaraz przejdzie. Niepotrzebnie się przejmował, powinien się spodziewać. Trochę szkoda… naprawdę miał za krótkie ręce… chociaż? To wymagałoby rozpoczęcia zupełnie nowej gry. Na razie myślmy o tej.
Kopnął starter i sprawnymi ruchami nakierował dziób flajtera na Arpan, dusząc do oporu akcelerator. Zaraz przejdzie.
Ale ból nie przechodził. Wzmagał się coraz bardziej.
Rozdział 22
„Zapasy masy towarowej w zakresie żywności uległy skurczeniu do niepokojących rozmiarów umożliwiających zabezpieczenie potrzeb ludnościowych na okres nie dłuższy niż dwóch najbliższych dni. Ponawiamy z całym zdecydowaniem monit o natychmiastowe zwiększenie zalegających dostaw celem uniknięcia skutków, które w wypadku nie dostarczenia na czas zaległej masy towarowej mogą wywołać poważne zaburzenia w funkcjonowaniu sieci dystrybucji towarów.”
(Zarząd Zakładów Komunalnych Dystrybucji Towarów – pismo nr 646/49/FP do Strefowej Dyrekcji ZKD – oddział Biura Menadżerskiego Komisji Ekonomicznej w Arpanie)
Generator zajmował trzy czwarte wolnego miejsca na podłodze pancerki, pomiędzy ławkami, na których siedzieli od kilku godzin członkowie brygady Tonkaia. Cztery rozstawione po bokach emitery, połączony z nimi skręconymi kablami ruchomy pulpit i wreszcie przewody zasilania, zmuszały każdego, kto chciałby przeleźć z tylnego przedziału do nieco luźniejszej sterówki, do tańców na jednej nodze i szpagatów z przytrzymywaniem się górnych wsporników kabiny. I bez tego pudła w pancerce było wystarczająco ciasno, toteż wleczenie go ze sobą uznali zgodnie za przejaw bezinteresownej złośliwości Tonkaia. Przecież w tej chwili w Hynien było od cholery i trochę podobnego złomu, nawiezionego przez brygady z piątki. Ale kiedy Draun przypomniał o tym przed startem, Tonkai zareagował jedynie udzieleniem mu zwięzłych informacji o nim i jego mąci.