Выбрать главу

Przeciwko pierwszej ewentualności przemawiał natomiast rażący brak profesjonalizmu, do czego żaden fajter nigdy by nie dopuścił. Najpierw – kiedy dwóch ludzi, w dodatku obaj z rejestru uzdolnionych (fakt, o tym mogli nie wiedzieć) zaczyna się ukrywać niemal jednocześnie, nawet najgłupszy śledczy musi ich ze sobą natychmiast skojarzyć. Po drugie, werbowanie Kensicza w zamkniętym, choć zatłoczonym pomieszczeniu zakrawało na ostatnią amatorszczyznę. I to jeszcze w miejscu ostatniej rejestracji, gdzie tempaxowanie było czynnością rutynową. Mógł z nim gadać na ulicy, wtedy to co innego. A przynajmniej nie podawać na głos miejsca i terminu spotkania, napisać mu wszystko na kartce i wsadzić do torby. Czego ich teraz uczą na tych kursach? Szarżował, wystawiał im na przynętę Kensicza, żeby odciągnąć uwagę od Hornena? – mógł nie wiedzieć o jego zdolnościach i liczyć, że się o nim nie dowiedzą. A może naprawdę był głupi? Jeżeli tak, nie daj Boże, to koniec. Cała robota starczy ledwie na wzmiankę w biuletynie.

Rozważenie pytań zostawił sobie Tonkai na później. Teraz najważniejsze było, żeby o niczym nie zapomnieć. Kiedy indziej zwaliłby robotę na Boleya i Drauna. Zwłaszcza na Drauna – facet zjadł na tym zęby i nie trzeba było mu nic mówić. Ale przy S-4 wolał zająć się robotą sam. Po odesłaniu raportu przystąpił do puszczania w ruch kolejnych trybów śledczej maszynerii. Rutynowe sprawdzenie wszystkich kontaktów całej trójki poszukiwanych podczas ostatnich miesięcy. Wertowanie rejestracji wszystkich notowanych, z obu kluczy. Sprawdzenie facetów robiących nakładki i lewe żetony – zostawili ich nienaruszonych właśnie po to, żeby następne spiski miały się do kogo zwrócić. Kazał też Boleyowi uruchomić pospolitniaków, żeby sprawdzili wszystkie ostatnie przelewy, lewe transakcje i dillerów. I tak dalej – po każdej komendzie, wprowadzonej przez Tonkaia na terminal, maszyna nabierała rozpędu, wciągając do roboty coraz to nowe agendy Instytutu.

Czekał jeszcze na wyciąg z danych Sayena. Chciał wiedzieć, skąd się wziął, co robił przed kursem – to czasem bardzo się przydaje. I jak na złość, okazało się, że na kurs przyszedł z innej strefy. Cholera by nadała, zezwolenia na stałą zmianę stref dawano bardzo rzadko, nigdy więcej niż raz – i akurat jemu musiał się taki pacjent trafić. W obrębie strefy ściągnęło się wszystkie dane w kilka minut, sprzężenie z innym systemem ochronnym mogło potrwać nawet parę godzin.

Przetarł dłonią twarz i oczy. Ładny dzień, nie ma co. A ranek był taki przyjemny. Mokarahn go męczy, co druga sprawa – Tonkai. I bardzo dobrze, o to właśnie chodzi. Że nie nawali, był spokojny.

Właściwie to robota nie wyglądała na skomplikowaną. Wydawała się tak prosta, że aż to niepokoiło. Parędziesiąt minut tempaxowania i po wszystkim. Wierzyć się nie chce, żeby jakakolwiek sprawa mogła być tak łatwa.

Do pancerki podszedł Draun z informacją, że tempax jest gotowy. Tonkai ruszył za nim przez korytarze opuszczonego gmaszyska. Tak, ktokolwiek wymyślił tę nazwę, trafił doskonale. Trumienny nastrój. Zeszli do piwnic. Brnąc po kolana w śmieciach dotarli do sali, którą Sayen wyznaczył Kensiczowi na miejsce spotkania.

Mały, wybetonowany pokoik bez okien, oświetlony teraz kilkoma lampami na stojakach. Tonkai wzdrygnął się, zamykając za sobą potężne, stalowe drzwi. Zdziwiło go trochę, że w salce było stosunkowo czysto. Wszystkie piwnice trumny zalegały szmaty i papiery, cuchnęło w nich przeraźliwie odchodami. Tu włóczędzy chyba nie zaglądali. Tonkai też poczuł, że nie potrafiłby w tym miejscu zasnąć, choćby był na nie wiedzieć jakiej bani.

Wondenowi również to pomieszczenie najwyraźniej nie służyło. Czoło pokrywał mu perlisty pot, usta wykrzywiał jakiś dziwny niepokój.

– Co jest? – Tonkai stuknął go w ramię.

– Nic, kapitanie. Nic konkretnego – Wonden zdobył się na wymuszony uśmiech. Rozpiął kołnierzyk koszuli. – Straszny tu zaduch. Gorąco.

– Wentylacja nie działa od dwudziestu lat – rzucił z boku któryś z techników.

– Może poślę po kogoś innego? Nie wyglądasz najlepiej.

– Poradzę sobie, kapitanie. To chyba nic trudnego, byli tu pewnie sami. Nie powinno być zakłóceń.

Wolałby mieć na tempaxie Hartego. Wondenowi nie mógł w zasadzie nic zarzucić, poza tym, że nie miał doświadczenia. Facet świeżo z kursu. No, ale gdzieś przecież musiał to doświadczenie zdobywać. W razie czego zawsze będzie można powtórzyć tempaxowanie z innym telepatą.

– Dobrze. Postaraj się, żeby to wyszło porządnie. Wonden lekko skinął głową i zastygł w bezruchu, z czołem opartym na rękach i twarzą zasłoniętą dłońmi.

– Gotowe – zameldował szef techników. Wonden zajął swoje miejsce.

Rozpoczęło się strojenie tempaxu.

Tonkai odszedł w kąt pomieszczenia, zapalając papierosa. Lubił asystować przy tempaxowaniu. Bawiło go wyciąganie przeszłości z murów, z jakichś jej szczątków, które zostawały w przedmiotach. Nic nie ginęło, ani jedno słowo czy uśmiech. Co prawda tempaxy, których obecnie używali, sięgały najdalej do głębokości siedmiu, ośmiu dni. Ale przecież niedługo dostaną jeszcze lepsze. Cztery lata temu, kiedy je wprowadzono, sięgały na dystans siedemdziesięciu pięciu godzin. I wystarczyło. Błyskawiczne rozbicie Rewolucyjnej Organizacji Terei było w dużej mierze zasługą konstruktorów tego sprzętu. Starymi metodami trwałoby to o wiele, wiele dłużej. I zawsze zostałyby jakieś niedobitki, z których struktury organizacji odrastałyby na nowo. Właściwie szkoda – dzięki Rocie załapał się na stopień kapitana, teraz przyjdzie mu jeszcze poczekać. Chyba że ta sprawa… za dobrze by było. Lepiej sobie nie robić nadziei.

– Trzeci na szóstkę. Albo nie, dwa niżej. Zaczekaj… trzeci i pierwszy na piątkę, pozostałe na siedem…

Wonden dostrajał się znacznie dłużej od Hartego, chociaż zadanie miał prostsze. Żeby dostać wreszcie jego raport, wiedzieć, co jest grane. Ciekawe, co czuje człowiek podłączony do tej maszyny. Gdyby zdecydował się na szkolenie, zamiast na operacyjny, mógłby siedzieć teraz na miejscu Wondena. Zdolności specjalne, klasa B.

Odwrócił się gwałtownie, zaniepokojony ciszą. Wonden przestał wydawać komendy w pół słowa, nie informując, czy namierzył odpowiedni czas. Siedział sztywno, z nabrzmiałą twarzą i wysadzonymi żyłami na skroniach. Nagle jego usta wykrzywił potworny grymas, oczy wyszły mu z orbit.

– Wyłączcie to! – ryknął Tonkai i w dwóch susach znalazł się przy telepacie. – Do cholery, nie stójcie jak słupy!

Z otwartych ust Wondena wydobył się charkot, by po chwili przerodzić się w obłędny krzyk. Zwinął się, waląc głową o pulpit sterowniczy.