Выбрать главу

Zostawmy te sprawy w spokoju. Ważne jest tylko, że żadna historia, ani ta oficjalna, ani ta szeptana, nie wspomni nigdy ani słowa o Hogu Belskym. Bo i w zasadzie nie bardzo ma o kim wspominać. Podobnych Belskemu pijaczków, kiwających przy taśmie od pierwszego do pierwszego, można by na całej Terei, nie tylko w II strefie, liczyć na setki tysięcy. I naprawdę Hog nie wyróżniałby się zupełnie, gdyby nie fakt, że tego dnia przyszedł do roboty skacowany i wściekły – a historia kocha ludzi wkurwionych i darzy ich szczególnymi względami. Tak więc Hog z miejsca wpadł jej w oko.

Kac Hoga był naturalnym skutkiem nadużycia napojów wyskokowych w postaci wódki standard, co od czasu do czasu zdarza się każdemu, i nikt się z tym nie kryje. Nadużycie wynikło z frustracji, która wzbierała w Hogu od wielu dni, co zdarza się każdemu. Ta z kolei wynikała z pewnych problemów natury fizjologicznej, które również zdarzają się każdemu, aczkolwiek nikt się do nich nigdy nie przyznaje.

Los – czytaj „Historia” – chciała, aby żona Hoga nie odwzajemniała jego niemocy, wręcz przeciwnie, z dnia na dzień czuła się coraz bardziej zirytowana i dawała temu wyraz, co wprawdzie nie rozładowywało jej frustracji, ale znakomicie pogłębiało frustrację jej męża i skłaniało go do zwiększenia spożycia wódki standard, co z kolei potęgowało jego kłopoty fizjologiczne – i o to właśnie chodziło.

W każdym razie, krytycznego dnia Hog Belsky przekroczył bramę kombinatu produkcyjnego Rotter AF-VI wściekły i skacowany, nie przypuszczając wcale, że jest wybrańcem Historii. Był tak skacowany i tak wściekły, że w ogóle się do nikogo nie odzywał i absolutnie nie obchodziło go niczyje gadanie. Ludzie bowiem gadali w Rotterze już od rana, i nie było to zwykłe gadanie, ale Gadanie – Gadanie znakomicie znane, swojskie, dające ulgę i będące samo w sobie przyczyną, celem i skutkiem. Wskutek swego stanu ducha Hog nie brał w Gadaniu udziału, przez co nie dowiedział się o wczorajszym wystąpieniu w holo docenta strefy i jego zapewnieniach, że absolutnie niczego nie zabraknie. Dzięki kacowi więc jego skumulowana wściekłość nie rozpłynęła się w Gadaniu.

Tak więc Hog Belsky milczał przez cały dzień, siedząc przy taśmie i z ponurą miną szarpiąc na przemian cztery obsługiwane przez siebie wajchy – co wcale nie rozpraszało jego wściekłości, przeciwnie, potęgowało ją, podobnie jak pragnienie oraz pojawiający się po pewnym czasie głód.

Głód zresztą narastał stopniowo w całej hali, aż do punktu kulminacyjnego, kiedy to taśmy zatrzymywały się na piętnaście minut i całe zgłodniałe stado ruszało do stołówek, gdzie każdy wchłaniał standardową porcję standardowych syntetycznych ekstraktów białkowych, sztucznie barwionych, witaminizowanych oraz doprawianych – podobno do smaku. Po czym syte już stado wracało do hali, każdy stawał przy taśmie i dalej w skupieniu przekładał wajchy.

Krytycznego dnia hala, na której robił (nie pracował, ale robił – co ważne, gdyż na Terei nigdy się nie pracowało, a tylko robiło się na lub w) Hog, ruszała do zbiorowej stołówki w czwartej kolejności. Sześć innych hal wróciło już do przekładania wajch, aczkolwiek nie czuło się syte i Gadało ponad zwykłą miarę, kiedy milczący Hog wraz z innymi dowiedział się, że ze względów obiektywnych i przejściowych, których wyszczególnienie zajęło Zaufanemu kilka cennych minut, że – krótko mówiąc – wyjątkowo otrzymają dziś po jednej trzeciej standardowej racji i że powinni być wdzięczni, bo niełatwo przyszło ten luksus im zapewnić.

Po czym milczący Hog wrócił wraz z innymi do hali, zajął swoje miejsce przy nieruchomej jeszcze taśmie – i w tym właśnie momencie okazało się, że Hog został oblubieńcem historii.

Oto nagromadzona wściekłość, spotęgowana głodem, rozjątrzonym jedną trzecią porcji, i nie osłabiona Gadaniem wezbrała w nim nagle, przerywając tamy rozsądku. Ni stąd, ni zowąd Belsky stwierdził nagle, że naprawdę, ale to naprawdę ma tego wszystkiego dosyć i że w ogóle pierdoli. Po czym demonstracyjnie rozsiadł się na skrzyni sterującej i opierając nogi o wajchę po raz pierwszy tego dnia otworzył usta, wypowiadając głośno i dobitnie swoje historyczne słowa: „Kurwa mać, nie robię!”

(Powtórzmy to jeszcze raz, bo nikt tego za nas nie zrobi: „kurwa mać, nie robię!”)

Historyczne słowa rozeszły się po hali, w której zapadła nagle pełna przerażenia i napięcia cisza. Po kilku sekundach przerwał ją zgrzyt i szelest ruszających taśm. Wszystkich, z wyjątkiem tej jednej przy której robił, a w tej chwili właśnie nie robił, Hog. Milczenie trwało.

– Belsky, kurwa, rusz dupę, bo zakłócasz rytm pracy – zawołał groźnie majster wychylając głowę z oszklonej kabiny.

– Pierdolę rytm pracy! – wrzasnął Hog, – Pierdolę! Nie robię, kurwa, i już. Pierdolę – powtórzył i jeszcze bardziej demonstracyjnie obrócił się na skrzyni sterowniczej plecami do taśmy.

Cisza trwała. Przyjaciele i znajomi Belsky'ego prze-stępowali niepewnie z nogi na nogę, spoglądając po sobie ze zmieszaniem i nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.

– Belsky, kurwa, rusz dupę, bo cię stąd wypierdolę – ponownie odezwał się majster.

– To wypierdol – doradził mu Belsky i stwierdziwszy, że powiedział, co miał do powiedzenia, zapalił papierosa.

Po chwili namysłu majster opuścił swoją budkę i udał się przenieść konsternację w środowisko nadzoru technicznego. Jego nieobecność w hali wpłynęła jednak na niezdecydowanych dotąd pracowników na tyle skutecznie, że zanim wrócił w towarzystwie inżyniera, stały już wszystkie cztery taśmy, chociaż ich obsługa jeszcze odczuwała lekkie drżenie rąk i nóg. Mimo to, kiedy inżynier usiłował z marszu załatać popękane tamy rozsądku, w hali wszczęto zgiełk, z którego na dobrą sprawę dało się zrozumieć tylko dwa słowa: „kurwa” i „żarcie”.

Widząc bezskuteczność swych wysiłków inżynier popędził po kogoś o większym darze przekonywania, przenosząc tym samym konsternację w sfery dyrektorskie. Tymczasem tamy rozsądku, raz naruszone, rozsypywały się w sposób lawinowy. Wieść o tym, że cała hala nie robi, rozeszła się w niewiadomy sposób po kombinacie i zaowocowała zgrzytem zatrzymywanych taśm. Toteż emerytowany major Instytutu Rozwoju Społeczeństwa, odstawiony przez Bordena na stanowisko dyrektora kombinatu produkcyjnego Rotter AF-VI, po krótkim namyśle zrezygnował z osobistego spotkania ze swoimi pracownikami. W zastępstwie wygłosił do nich mowę przez głośnik, informując ich, zgodnie ze swą wiedzą fachową, kim są, na czyim żołdzie pozostają i jak sobie władza z takimi poradzi. Bezpośrednim skutkiem tej mowy było zatrzymanie ostatnich jeszcze pracujących w kombinacie taśm. Do nierobiących zaczęli przyłączać się majstrowie oraz inżynierowie.

W związku z tym dyrektor uznał za stosowne opuścić na pewien czas teren kombinatu i przenieść konsternację do miejscowej docentury, skąd rozpłynęła się ona kablami po biurach i komendach całego miasta. Hog tymczasem palił kolejnego papierosa i nie odzywał się, skutkiem czego powoli o nim zapomniano. W kilka godzin później nie-robienie w kombinacie okrzepło i zinstytucjonalizowało się, a także przestało być nie-robieniem. Ktoś – nie bardzo wiadomo kto – wygrzebał z zakamarków pamięci słowo „strajk”.

Czas płynął, Hog palił papierosy, strajk rozszerzał się na kolejne obiekty, a przez biura i komendy płynęły do coraz wyższych instancji rozpaczliwe błagania o dyrektywy i decyzje, aż dotarły do samej góry. „Żadnych dyskusji ze zdrajcami” – oświadczył prezydent. – „Kombinat możemy odbudować w kilka miesięcy, a zarazą trzeba wypalić”.