– Daliby w jego dokumenty zajrzeć.
– Niedoczekanie – uśmiechnął się szef z mściwą satysfakcją.
Gusiew podniósł oczy ku sufitowi.
– No, no… – mruknął. – Ciekawe, gdzie tego waszego… eee… chłopaczka z pistoletem zaznajamiali. W jakimś specnazie, czy co?
– Nie, w specnazie z automatem biegał i to niezbyt długo. Myślę, że sam się wyszkolił. Kocha się w broni. Przed wojskiem ćwiczył biathlon. A teraz jest członkiem moskiewskiej reprezentacji paintballu. Szykował się na mistrza. Ale chyba doszedł do wniosku, że na mistrza jest za krótki i przyszedł do nas.
Gusiew pogładził się po ciemieniu.
– To co, potrzeba? – kiwnął głową szef ze zrozumieniem.
Gusiew zrobił nieokreślony ruch podbródkiem. Współczesny paintball, w którym walki przeprowadza się niemal z przyłożenia, w sztucznie przygotowanych dekoracjach i bez wszelkiego kamuflażu – był rzeczywiście tym, czego trzeba. A z markerem paintballu trzeba się było obchodzić bardzo podobnie, jak ze standardową bronią brakarzy. „Chłopaczek” rzeczywiście mógł mieć nawyki, które ułatwią mu przyswojenie sobie profesji. Z jednym maleńkim wyjąteczkiem.
– Niezłe. Z jednym maleńkim wyjąteczkiem. Mój przyszły partner jest najpewniej narkomanem adrenalinowym.
– Według ciebie to gorsze, niż ukryty alkoholizm? – zapytał łagodnie szef.
Gusiew lekko wypiął pierś, uniósł nos i wbił w szefa zimne spojrzenie.
– Dobra, dobra – szef podjął próbę pojednawczego poklepania Gusiewa po ramieniu, ale Pe się uchylił. – Przygotuj się, ja go tu zaraz…
– Po co sportowiec się pcha do Wybrakówki? – zapytał Gusiew, zwracając pytanie do pleców szefa. – W dzieciństwie mu bandyci skarbonkę ukradli?
– No przecież jest adrenalinowym narkomanem! – bez cienia sarkazmu odciął się szef i zamknął za sobą drzwi.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Nieustanna i natychmiastowa gotowość do samoobrony była w tamtych czasach głównym i niezbędnym warunkiem utrzymania się przy życiu. Ten, kto usiłował uchylić się ód walki, ginął na miejscu.
Przyszły partner okazał się wyższy od Gusiewa o głowę i znacznie szerszy w barach. Na twarzy neofity zastygł uprzejmy uśmieszek. Wszystko wskazywało na to, że jest zdenerwowany. Ale, jak natychmiast spostrzegł Gusiew swoim wprawnym okiem, znacznie mniej, niż powinien. Albo rzeczywiście bardzo chciał zostać brakarzem i czerpać z tej pracy maksymalne zadowolenie, albo – przeciwnie – w wolnych od strzelania chwilach wszystko inne było mu obojętne. Ani jedno, ani drugie w zasadzie Gusiewa nie urządzało, ale twarz młodzika mu się spodobała.
– Więc tak – zaczął szef. – Oto stażysta pełnomocnik Aleksiej Waluszek. A to starszy pełnomocnik Paweł Gusiew. Kochać się nie musicie, ale szanować – bezwarunkowo.
– Locha – przedstawił się Waluszek wyciągając rękę.
– Gusiew – rzucił leniwie Pe, niedbale ściskając długie, mocne palce. Rękę „chłopaczek” miał, że daj Boże każdemu. Z taką ręką od razu do wyrębu tajgi można się zgłosić. – Pe Gusiew, agent specjalny z licencją na zabijanie.
– Widzę – stwierdził krótko Waluszek.
Gusiew obrzucił go taksującym spojrzeniem i musiał przyznać w duchu, że chłopak ma zadatki jak się patrzy. Waluszek zupełnie nie przypominał brakarza. Ot, w miarę modnie ubrany i wykształcony, dobrze wychowany dwudziestopięcioletni młody człowiek. Wszystko miał w miarę długie – nos, podbródek, ręce i nogi. Długie, odrzucone niedbale w tył włosy i krótką, bardzo dobrze harmonizującą z uczesaniem szczecinę na brodzie. Przypominał muszkietera – najbardziej chyba Aramisa. Podobieństwo wzmagały przebiegłe spojrzenie i uśmiech. Nieco niedbale ruchy uzupełniały wizerunek, którego istotę można było określić jednym zdaniem: „Nie jestem niebezpieczny – a raczej przeciwnie”. Wspaniale, może to nieraz uchronić chłopaka od okaleczeń, i nie będzie odstraszało odeń przyszłych ofiar. Tych, których brakarze określali pojemnym słowem „klienci”.
– No, przejdź się – polecił Gusiew. – O, tam.
Waluszek prawdopodobnie spodziewał się jakiegoś podstępu. Odwrócił głowę w stronę szefa, jakby chciał zapytać go spojrzeniem, czy wykonać polecenie, ale po chwili ruszył tam, gdzie mu kazano. Nieco sztywnym krokiem i trochę się garbiąc. „Zaskoczyło go to – pomyślał Gusiew. – No tak. Za bardzo pewny siebie i dobrze wysportowany”.
Szef bezgłośnie ruszył ku drzwiom, odsuwając się z przypuszczalnej linii strzałów.
– W tył zwrot! – niegłośno rzucił Gusiew, kiedy Waluszek dotarłszy do ściany dotknął jej nosem. – Stój!
Waluszek zawrócił w miejscu i zatrzymał się – ponownie się uśmiechając. Nie chciał być poważny. Nie wyczuwał doniosłości chwili.
Gusiew wyciągnął papierosa, zapalił, wypuścił dym i nie odwracając się rzucił szefowi:
– W rzeczy samej… niczego sobie.
– Przecież mówię – zgodził się szef.
– Waluszek – oznajmił Gusiew – to taki kołdun.
Szef zdusił chrząknięcie, a Waluszek zmrużył oczy. Nie było to zmrużenie zapowiadające agresję, ale raczej zaciekawione, typu: „No i co dalej”.
– Nawet nie kołdun porządny – rozwijał temat Gusiew. – Pierożek. Czy ich nie turlają w tartej bułce?
– Nie mam pojęcia – odparł szef.
– Zresztą nieważne. W sumie Waluszek to taki pierożek, który już zlepiony i obtoczony czeka w kolejce do rondla. Sympatyczny taki, nie ugotowany jeszcze pierożek. Ej, Waluszek! Broń ci wydali?
– Aha – odezwał się Waluszek, kompletnie już na pozór zbity z tropu i onieśmielony.
– Masz przy sobie?
Waluszek odsunął połę kurtki, spod której wyjrzała charakterystyczna kabura z igielnikiem. Pistolet wisiał wygodnie, choć Gusiew umieściłby go nieco inaczej.
– Kombidres włożyłeś?
Waluszek stuknął się w pierś, a ta odpowiedziała głuchym stuknięciem. Stażysta najwyraźniej postanowił unikać otwierania ust, żeby nie naciąć się na kolejną kpinę.
– Nie ciśnie? Leży wygodnie?
– Przyzwyczaję się…
Gusiew kiwnął głową ze zrozumieniem. Waluszek powinien był do dzisiejszego dnia ukończyć miesięczny kurs treningu ze standardową amunicją. Ale oczywiście lekki pancerny komplet (w żargonie pracowników ASB – kombidres) nie stał się jeszcze jego drugą skórą. Prawdziwy brakarz nawet do cukierni nie pójdzie bez pancerza. Moskiewska ulica to nie poligon paintballu. Nigdy nie wiadomo, kiedy i gdzie uczciwemu człowiekowi może się przydać pancerna osłona korpusu…
– A jak on strzela? – zwrócił się Gusiew do szefa.