– Teraz – ciągnął wyjmując strzykawkę z antidotum – wiesz już, partnerze, co będziesz ludziom robił. Będziesz tak postępował ze wszelkimi społecznymi mętami, zboczeńcami, wrogami społeczeństwa i twoimi osobistymi. Będziesz na prawo i lewo zadawać ból. Okropny ból. Ból nie do wytrzymania.
Wstrzyknął lekarstwo i uśmiechnął się szeroko.
– Zaraz odpuści – obiecał. – I jeżeli się nie rozmyśliłeś, szczerze zapraszamy do naszej skromnej Agencji Społecznego Bezpieczeństwa. Wiesz, jak mnie niedawno nazwał jeden z milicjantów? Hersztem oprawców. A ja głupi przez cały czas myślałem, że jestem ostatnim Mohikaninem.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Stoker rzeczywiście zgrzeszył przeciwko prawdzie: Vlad nie żywił się krwią swoich poddanych, wolał mniej egzotyczne potrawy. Ale na swoje przezwisko zapracował aż nadto.
Patrol, który im przydzielono był zawsze najbardziej „urodzajny” – od osiemnastej do drugiej w nocy. Gusiew poprosił o niego nie bez celu. Waluszek zjawił się na instruktażu o wyznaczonej porze, był cichy, skromny i nie rozglądał się na boki. A było na co popatrzeć – dziś w centrum miasta operowała grupa Myszkina i cztery inne trójki – jedna bardziej egzotyczna od drugiej. Każdy z siedzących w klasie co chwila rzucał badawcze spojrzenie na nowicjusza. Bez głośnych komentarzy, ale z autentyczną troską. Wygląd i maniery świeżo upieczonego brakarza były dla weteranów bezspornym świadectwem na to, że ASB karleje i się wyradza. Dziś w klasie zebrały się stare wilki, swego rodzaju szeryfowie bez lęku i skazy, przywykli do myśli, że każdy z nich jest uosobieniem Prawa. Ludzie z absolutną pewnością przekonani o tym, że gdyby nie ich pragnienie służenia społeczeństwu do krwi ostatniej, świat byłby zgubiony.
Waluszek, wedle ich pojęć, nie nadałby się nawet na pomocnika szeryfa. Brakowało mu w oczach bezwarunkowej gotowości rzucenia się na pierwszy zew z pomocą porządnym obywatelom. Choćbyś pękł – brakowało. Oto jeszcze jeden młody bałwan, który doszedł do wniosku, że w pracy będzie mógł się wyżyć. I oczywiście czuć się bardziej zabezpieczonym przed wszelkimi niespodziankami w normalnym życiu.
Gusiew, który doskonale wyczuwał tę wiszącą w powietrzu łagodną wrogość, na wszelki wypadek pochwycił spojrzenie siedzącego nieopodal Myszkina i mrugnął doń niepostrzeżenie. Myszkin jednak tylko w nieokreślony sposób poruszył gigantyczną żuchwą i odwrócił wzrok.
„Tym lepiej – pomyślał Gusiew. – Chłopak będzie miał mniej okazji do zaprzyjaźnienia się z naszymi dziarskimi paladynami i podłapania od nich głupot. Na przykład Myszkin niedawno pieprzył jakieś androny na temat rasy panującej i przeznaczonej jej wielkiej roli w historii. Z pewnością tak podziałało na niego hasło: „Kupujemy tylko u Rosjan”. Ten Myszkin w ogóle łatwo poddaje się rozmaitym wpływom. Przeczyta napisaną przez jakiegoś psychola książkę i natychmiast zostaje apostołem nowej wiary. Najpierw był zajadłym wielbicielem jogi, potem równie zajadłym antysemitą, w zeszłym roku nie wyłaził z cerkwi, a teraz podejrzewam, że ciągnie go do nazistów. A przecież ma pod sobą bez mała trzydziestu ludzi i wszystkim im nieustannie robi wodę z mózgów… Może mu podrzucić coś na temat poznania pozazmysłowego? Niech odkryje w sobie cudowny dar i niech komunikuje się z kosmosem. Choć nie, to też niebezpieczne – a nuż mu prosto z jądra wszechświata jakiś kretynizm podeślą…”
– …i są zobowiązani do natychmiastowego stawienia się na wskazanym punkcie – bębnił jak zwykle szef. – Proszę też zwrócić uwagę na szczególną poprawność w stosunkach z pracownikami Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Nie dalej jak wczoraj jeden z bojowców grupy… nieważne, której i czyjej, pozwolił sobie na nietaktowne, żeby nie rzec chamskie zachowanie. Trzeba z tym skończyć. Choć ustawowo ASB istnieje na takich samych warunkach, jak MSW, tym niemniej jednym z naszych podstawowych zadań jest bezpośrednie i pośrednie wsparcie…
– To niech sami prowadzą odstrzał bezpańskich psów – zadudnił Myszkin. – O ile to prawda z tymi warunkami. Bo, szczerze mówiąc, zupełnie się rozzuchwalili i zaczęli rozpuszczać jęzory. Mnie Daniło wszystko opowiedział, możecie mi wierzyć.
Szef niemal spopielił Myszkina spojrzeniem.
– Żeby mi to było ostatni raz! – wycedził.
– Więcej nie będę – obiecał Myszkin wyzywającym tonem. W klasie rozległy się aprobujące śmieszki.
– A ty co, też w milicjantów kamieniami rzucasz? – zdziwił się szef. – Jeszcze obiecujesz wybrakowanie?
– Aaaa… absolutnie nie, towarzyszu naczelniku. Ja w sprawie, jakby to rzec, głosów z sali. Ale jeżeli jakiegoś mentp trzeba wybrakować – to z największą przyjemnością. Jak to się mówi, wobec prawa wszyscy są równi.
– Niektórzy są równiejsi – wtrącił Gusiew niezbyt głośno.
Wszystkie głowy jak jedna skierowały się w jego stronę.
– Robicie jakieś aluzje, Gusiew? – syknął naczelnik oddziału.
– Szefie, nie robię żadnych aluzji. Po prostu zwracam wszystkim uwagę na fakt, że ASB stoi w zasadzie ponad prawem. Ale z tego absolutnie nie wynika, że powinniśmy strzelać do bezpańskich psów. Tym się powinny zajmować organy sanitarno-epidemiologiczne. Co to, mają święto? W mieście już nie ma ani jednej dwunogiej świni? Wychodzi na to, że pozabijaliśmy już wszystkich łajdaków. To może ja pójdę do domu?
– Gusiew – odezwał się szef zwodniczo spokojnym głosem, co zwiastowało skory wybuch wściekłości. – Ty masz nie język, a wiatraczne śmigło. Ale to wcale nie znaczy, że jesteś najmądrzejszy. Może zajmiesz moje miejsce? Aaa, nie chcesz…
– Na miejsce każdego zabitego przez nas bezpańskiego psa ściągają do Moskwy trzy do pięciu psów spoza granic miasta – powiedział Gusiew. – Dzwoniłem wczoraj do mojego przyjaciela zoologa i wszystko mi bardzo dobrze wyjaśnił. Myślę, że i na górze o tym wiedzą. A w Komendzie Głównej wiedzą, że brakarze nie są przygotowani do strzelania do niewinnych zwierząt – to dla nich szok. A szczególnie – kiedy obok przechodzą nasi kochani, czyściutcy, nieskazitelni gliniarze i rzucają złośliwe komentarze.
– Milczeć! – warknął szef. – A po instruktażu – u mnie w gabinecie! Obaj! I ty, Kalinin, też!
– Ja tylko ziewnąłem! – żachnął się Kalinin.
– Milczeć! To rozkaz. Od tego dnia. Kto podniesie rękę na milicjanta – po wiek wieków do patrolowania. Do końca życia! Żadnych więcej operacji specjalnych i żadnych premii! Wszyscy. Rrrozejść się! Myszkin i Gusiew – do mnie!
– A ja? – zainteresował się Kalinin, ziewając demonstracyjnie.
– A ty marsz na trasę!
– Yes, sir!
– Co?!
– Wedle rozkazu, Wasza Dostojność!
– Won stąd! – ryknął szef. – Wszyscy precz! Biegiem! Łajdaki! Nieroby jedne! Wszystkich na przemiał! Do kopalni z bandziorami! Na Syberię las rąbać!
Brakarze całą grupą zerwali się z miejsc i kopnęli do drzwi.