– Czyli tak, młodzieży – odezwał się Gusiew jeszcze bardziej uprzejmie, niż przed chwilą. – W waszym sklepie zjawia się coś takiego jak to przed chwilą, klnie gorzej od więziennego dozorcy, zachowuje się po chamsku i czegoś tam się domaga. Zamawia z pewnością jakiegoś pornola. Mnie to akurat nie interesuje, pornografia jest u nas zdaje się zabroniona, ale w rzeczy samej nieszkodliwa, więc kciuk jej w bok. Ale wszystko pozostałe…
Sprzedawca stał z kamiennym wyrazem twarzy i tylko mrugał powiekami. Kasjerka drżała – pewnie wolałaby schować się pod kasą, ale nie pozwoliły jej na to gabaryty własne.
– Moi znajomi Azerowie takich jak ten kupczyków uważają za hańbę swojego narodu i doskonale ich rozumiem – Gusiew nie podniósł głosu, a przeciwnie, jeszcze go stłumił, i dodał smutku do przepełniających go uczuć. Co prawda, teraz już przemawiał siedzący w nim cynik. – Ale przez takich jak ty – Gusiew wytknął go palcem i sprzedawca też zaczął się trząść – wszelkiego rodzaju zboczeńcy w naszym mieście czują się swobodnie. Klient zawsze ma rację, ale to nie był klient, tylko cham pierwszej wody. Dlatego posłuchaj, co ci powiem. Jeżeli ten cham zjawi się tu jeszcze raz, popędź mu kota i wyrzuć za drzwi. A jeżeli nie masz dość odwagi na to, żeby go wygonić, to zachowuj się choć godnie i nie trzęś tyłkiem. A żebyś sobie, synku, dobrze to zapamiętał…
– On jest znajomym szefa – wydusił z siebie sprzedawca.
– Czyli odrobina wychowania nie zaszkodzi i twojemu szefowi. Dobrze mnie zrozumieliście, dzieciaki? Czy może coś wam umknęło. Myśleliście pewnie, że skoro jest Wybrakówka, to już nie trzeba tych wygłupów z obywatelską postawą – źli, żądni krwi wujaszkowie zrobią wszystko za was? Wystrzelają wszystkich drani i zacznie się złoty wiek? A figę z makiem! Każdy powinien zapłacić za wolność i osobiste bezpieczeństwo, rozumiecie, każdy! Nie wystarczy przestać śmiecić na ulicy, trzeba jeszcze ludzkie śmieci wyrzucić tam, gdzie ich miejsce. A jak szef zapyta, co tu się stało, to mu wszystko przekażcie. Powiedzcie, że wpadł tu brakarz. Starszy pełnomocnik Centralnego Oddziału Agencji Bezpieczeństwa Socjalnego, Paweł Gusiew. Bardzo zły brakarz i bardzo poirytowany tym, że przytakiwaliście chamowi. A to, drodzy mieszkańcy Moskwy, zostawię wam na pamiątkę.
Gusiew poruszył się nieznacznie i Waluszek zdębiał. W ręce jego starszego kolegi nie wiedzieć skąd i kiedy pojawiła się broń. Ale wcale nie pneumatyczny igielnik, a bardzo efektownie wyglądająca broń palna, w której nawet ostatni burak rozpoznałby charakterystyczną włoską „berettę”.
Sprzedawca i kasjerka wydali z siebie dziki wrzask, nieustępujący wyciu Kinczewa, skoczyli w kąt i tam zamarli w bezruchu. A Gusiew starannie wyrównał leżącą na szklanym blacie lady stertę kaset, wparł w nią lufę pionowo w dół i nacisnął spust.
Pistolet stęknął głucho, kasety osiadły z chrzęstem, wewnątrz gabloty coś rozprysnęło się z głośnym trzaskiem… i powoli, jak na zwolnionym filmie, zaczęło pękać i walić się szkło. Wierzchnia szyba zastanawiała się tylko bardzo króciutką chwilkę i też poddała się losowi z głośnym trzaskiem.
– Kiepskie szkło – głos Gusiewa przerwał grobową ciszę. Otrzepawszy się z odłamków, brakarz schował broń za pazuchę. – Myślałem, że wyjdzie nieco ładniej. Ale tak jest bardziej pouczająco. Wszystkiego najlepszego, droga młodzieży. Pomyślcie o tym, co powiedziałem. Wybrakówka wiele spraw ustawiła we właściwych proporcjach, ale na naszych garbach do raju nie wejdziecie. Zechciejcie się choć troszeczkę sami potrudzić. No to na razie!
Na ulicy Gusiew sięgnął po papierosy. Miał minę zadowolonego z dobrze wykonanej pracy człowieka. Waluszek podał mu zapalniczkę.
– Dziękuję – machnął dłonią Gusiew. – Wiatr. Lepiej zapalę sam. Tak właśnie wygłaszamy pouczenia, agencie Waluszek.
„Ostro wygłaszacie – pomyślał Waluszek. – Ostro, ani słowa”.
Nie odczuwał jednak szczególnego protestu wewnętrznego. Wydało mu się nawet, że rozumie, co brakarz Gusiew chce wbić ludziom do głów. Może trochę przesadzał. Ale stwierdzić, że jego postawa jest błędna, albo że różni się od tego, co zwykliśmy nazywać ogólnie przyjętą moralnością, Waluszek nie mógłby.
Powiedziałby nawet, że przeciwnie – Gusiew żąda od ludzi zbyt wiele.
„Ciekawe – mignęło w głowie Waluszkowi – czy sam Gusiew dawno stał się takim niezwykłym człowiekiem? I dlaczego, w jaki sposób?”
Na to pytanie zresztą już wkrótce spodziewał się znaleźć odpowiedź.
Nieopodal Domu Książki zwijały się właśnie wozy Awaryjnego Moskiewskiego Pogotowia Wodno-Kanalizacyjnego. Zmęczeni ludzie w kaskach ciągnęli jakieś węże i z trzaskiem zamykali włazy do kanałów. Wokół zebrało się już całe stado mruczących miarowo „wycieraczek”. Jeden z agregatów niemal przejechał Waluszka, który akurat się zagapił.
– Ej ty, Schumacher, uważaj! – warknął odskakując na bok.
– Zamknij ryło – poradzono mu ponurym głosem. – Dla ciebie się staramy, nierobie jeden!
– Posłuchaj, a czemu oni wszyscy tacy wkurzeni? – zapytał Waluszek Gusiewa niespokojnie oglądając się na brygadę śmieciarzy, którzy zaciekle polerowali bruk.
– Reakcja jak najbardziej naturalna. My brudzimy, oni sprzątają. Za co mieliby nas lubić?
Obok budki sprzedawcy hotdogów, posilała się cała kompania – trzej brakarze z grupy Myszkina i wielkie rude psisko.
– Kompleks winy? – zapytał Gusiew starszego grupy, wskazując psa.
– A idźże ty… – odciął się przewodnik. – Przylazł, usiadł, poprosił – tośmy go poczęstowali. Jeszcze by tego brakowało, żebym się przed psami usprawiedliwiał. Prościej się zarżnąć. Dziś go ugoszczę, jutro zastrzelę – według ciebie to kompleks winy? Chociaż… Wiesz, nas już od miesiąca na psy nie posyłają. A ja zresztą ich nie cierpię… Posłuchaj, Gusiew, idź do diabła albo jeszcze dalej! Mam już dość tych twoich złośliwości!
Przewodnik rzucił psu niedojedzonego hotdoga i nie bez zazdrości patrzył, jak psisko zajada, aż mu się uszy trzęsą.
– A ja już tak nie mogę – poskarżył się. – Apetyt straciłem do cna. Żuję, bo tak trzeba. Piję, jak mi naleją. Pierdolę wyłącznie z przyzwyczajenia. Gusiew, ty mądry jesteś, powiedz – kiedy to się wszystko skończy?
– Zastrzel się – poradził Gusiew.
Przewodnik parsknął pogardliwie.
– Sto razy próbowałem. Odwodzę kurek, gapię się w lufę i rozumiem – nic mnie nie wstrzymuje. Mogę nacisnąć, rozumiesz? Nic bardziej prostszego. I taki smętek mnie ogarnia… A potem sobie przypominam: jutro rano do roboty. Może zdarzy się coś ciekawego. I tak sobie żyję dalej.
– A spróbuj z iglaka w nogę. Połeżysz z godzinkę pod narkozą – życie miodem ci się wyda.
– No nie! – wybałuszył oczy przewodnik drużyny.
Stojący za Gusiewem Waluszek wyraziście siąknął nosem.