– Panowie do kogo? – zapytała dziewczyna, przywracając Gusiewa rzeczywistości.
– Pan Jurin jest u siebie?
– A panowie jesteście umówieni?
Gusiew wyjął z kieszeni znaczek, błysnął nim i przyczepił w odpowiednie miejsce – na klapie kurtki. Przestrach z oczu dziewczyny wypełzł na jej twarz.
– Wiesz, po co tu jesteśmy? – zapytał Gusiew łagodnie i półgłosem. – Widzę, że tak.
Dziewczyna nieznacznie kiwnęła głową.
– Prezes jest u siebie. Sam – wyszeptała, wskazując wzrokiem kierunek. Gusiew zerknął na drzwi, za którymi rezydował nie podejrzewający niczego pan Jurin.
– A Marina gdzie?
– Tam, w sali odpoczynku.
– Dziękuję. Panie Bunin, zechce pan tu poczekać i zabawić panią rozmową. Przy okazji niech pan dopilnuje, żeby klient nigdzie nam się nie zmył. Ja potrzebuję trzech, czterech minut.
– Wedle rozkazu, panie Kupczenko – Waluszek nie mógł sobie odmówić przyjemności zakpienia z przełożonego.
Pokrzywdzona siedziała na kanapie podwinąwszy pod siebie nogi i cicho popłakiwała, przyciskając do policzka pakiet z lodem. Nawet teraz, zagubiona i przestraszona, targana całkiem przeciwstawnymi uczuciami, wyglądała na stuprocentową dziwkę. Z tych, które trzeba bez żadnych gier wstępnych chwytać i walić na łóżko, a z braku łóżka rżnąć wprost na meblach biurowych. Fatalna kombinacja – bijący od niej wulgarny zew płci i dość pospolita, choć efektowna powierzchowność. „Nie poszczęściło ci się, Marino”.
– Wzywaliście seksopatologa? – zapytał Gusiew, siadając naprzeciwko i pokazując znaczek. – To już wszystko, biedaczko, uspokój się, od tej chwili jesteś pod ochroną ASB. No, pokaż policzek…
Marina cisnęła Gusiewowie gniewne, choć jakby jednookie spojrzenie i na sekundę odjęła lód od policzka. Gusiew cmoknął – uderzenie nie obeszło się tylko siniakiem i obrzękiem – Jurin efektownie rozciął dziewczynie policzek. Gdyby nie nabyte (albo wrodzone) kurestwo charakteru, Marina siedziałaby już na urazówce. Ale zapragnęła się zemścić – co Gusiew doskonale mógł zrozumieć.
– Dziękuję za załatwienie przepustek – stwierdził. – I dziękuję, że poczekałaś. Dobrze, że zobaczyłem to na własne oczy. Lżej będzie w razie czego przestrzelić twojemu szefowi pałę. Możesz uznać, że podpisałaś mu wyrok śmierci.
Tu Gusiew zełgał – jeżeli Jurin nie będzie się za bardzo szarpał przy zatrzymaniu, to jeszcze pożyje. Gusiewa jednak interesowała reakcja dziewczyny.
– On tu wyrabia takie rzeczy… – chlipnęła Marina. – Zabić drania, to mało. Zapytajcie inne nasze dziewczyny. Wszystkie się go boją.
– Zapytamy obowiązkowo. Na dole stoi karetka pogotowia. To nasza. Oni cię odwiozą. Od razu założą szew, potem zrobią plastykę twarzy, będziesz miała mordeńkę piękniejszą, niż przedtem. Nie bój się, wszystkie operacje na koszt ASB. Kapnie ci też okrągła sumka za straty moralne i fizyczne. Teraz posłuchaj mnie bardzo uważnie. Jestem starszym pełnomocnikiem Wydziału Centralnego Agencji Społecznego Bezpieczeństwa. Nazywam się Paweł Gusiew. Oskarżasz prezesa funduszu, pana Jurina o molestowanie seksualne i znęcanie się fizyczne. Masz teraz możliwość rezygnacji z oskarżenia. Pomyśl i powiedz – oskarżasz go, czy nie?
– A co mu zrobicie? – zapytała Marina. Najwyraźniej uwaga brakarza dotycząca przestrzelenia łba jej nie przekonała.
– Jurin jest zatwardziałym wrogiem społeczeństwa. Dwa razy był już uprzedzany o niestosownym zachowaniu. Teraz zostanie wybrakowany. Zniknie. Na zawsze.
– Zabijecie go? – zapytała Marina z nadzieją w głosie.
– Mam rzec prawdę? Chyba nie. Najpierw będzie musiał zapłacić bólem za ból. I odkupić swoją winę na katordze. Któregoś pięknego dnia on tam umrze. Trzeba dodać, że ucieczka z katorgi jest nierealna. Wiem, co mówię. Więc jak, oskarżasz go?
– Tak! – westchnęła Marina. – Oskarżam.
– No to wszystko jasne. Na razie zostań tutaj – polecił Gusiew. – Za pięć minut twoja koleżanka zastuka do drzwi. Zaraz potem wyjdź z biura i wsiadaj do karetki. Zrozumiałaś? No to powtórz.
– Jak Masza zastuka… on przecież i ją niemal zgwałcił, potwór jeden!
– Co masz zrobić, jak Masza zastuka?
– Wyjdę na ulicę i wsiądę do karetki… buuuuu!
– Mądra dziewczynka! – pochwalił Gusiew i wyszedł za drzwi.
Waluszek rozmawiał o czymś z Maszą.
– Ależ tu są warunki pracy – oznajmił Gusiewowi. – Co drugiego należałoby od razu na miejscu rozwalić.
– Śledczy wszystko wyciągnie – machnął ręką Gusiew. – Wszystko w porządku?
– Do Jurina zgłosił się jakiś typ, ale wolałem go nie zatrzymywać.
– Cholera! – zdenerwował się Gusiew. – I jak zareagował na twoją obecność?
– Masza go spławiła.
– Powiedziałam, że pański kolega jest kurierem – uśmiechnęła się Masza. – A do szefa chciał zajrzeć wiceprzewodniczący. Ale on tylko na chwilkę, zaraz ma wyjazd.
Jakby wywołany uwagą, z gabinetu Jurina wyszedł kosztownie odziany mężczyzna. Na brakarzy nawet nie spojrzał, tylko odszedł, wetknąwszy głowę w jakieś dokumenty.
Gusiew odsunął ramieniem Waluszka i spojrzał Maszy w oczy.
– Jesteś wspaniała – stwierdził. – Medalu nie obiecuję, ale dyplom uznania masz jak w banku. A teraz proszę, blokuj łączność. Nie chcę, żeby nam ktoś przeszkodził. Jeżeli przybłąka się jakaś drobnica – Jurin ma ważnych gości. Jeżeli przyczłapie jakaś szycha, czort z nim, puszczaj. Może zabierzemy go ze sobą. Rozumiesz sama, mamy swoje normy. W tym tygodniu musimy zastrzelić dziesięciu prezesów i dwudziestu wicków. Mamy też uratować co najmniej sto zaklętych księżniczek, podobnych do ciebie.
Połechtana pochlebstwem Masza aż pokraśniała z ochoty zostania zaklętą i natychmiast uratowaną księżniczką.
– Nie jesteście tacy straszni, jak mówią, panowie tajni agenci – szepnęła uciekając wzrokiem w bok.
– Miło słyszeć – uśmiechnął się Gusiew. – Kiedy z Jurinem wejdziemy do windy, zastukaj do drzwi, za którymi siedzi Marina i niech też zjedzie na dół. Jasne? Z góry dziękuję. Loszka, za mną.
Do gabinetu weszli bez pukania. Klient zabawiał się jakąś grą komputerową. Okazał się przekarmionym wujaszkiem lat około pięćdziesięciu, o przyciętych na jeża włosach i maleńkich oczkach. „Oho, pomęczą się nasi przesłuchujący – pomyślał Gusiew. Dziesięć do jednego, że ten „prezes” jest wiceprzewodniczącym Rady Nadzorczej i generałem w stanie spoczynku. Z nudów podszczypuje sekretarki, żeby choć czymś zająć… ręce. Pytanie – po co komu tutaj taki jest potrzebny? Tak czy owak – krecha dla funduszu”.