Выбрать главу

– Co tam? – burknął, nie odwracając głowy zajęty grą Jurin.

– Pan Jurin? – uprzejmie zapytał Gusiew.

Jurin raczył wreszcie spojrzeć na brakarzy.

– Tak, o co chodzi? – zapytał leniwie. – Proszę, siadajcie panowie, siadajcie…

– Dziękujemy. Jestem Paweł Gusiew, starszy pełnomocnik Wydziału Centralnego Agencji Społecznego Bezpieczeństwa…

Jurin zostawił w spokoju „mysz” i spojrzał na gości już bardziej uważnie.

– A to jest pełnomocnik Waluszek – ciągnął Gusiew. – Panie Jurin, jest pan oskarżony o molestowanie seksualne i stosowanie przemocy fizycznej, które doprowadziły…

– A kurrrrrwa! – ryknął Jurin i tak walnął pięścią w klawiaturę, że ta niemal się rozpadła, a komputer zapiszczał głosem pełnym urazy i protestu. Gusiew wyćwiczonym gestem odsunął połę kurtki. Jurin zobaczył rękojeść igielnika i na chwilę znieruchomiał. Potem powoli zaczął wstawać, a Gusiew zrozumiał, że sytuacja jest pochyła. Klient kompletnie nie umiał panować nad sobą, a widać było, że popada w furię.

– Ma pan prawo do stawiania oporu! – głos Gusiewa zadzwonił ostrzegawczo. – Ma pan prawo do zachowania w tajemnicy swojego nazwiska! Ma pan prawo do nieodpowiadania na pytania. Zgodnie z Kodeksem Praw o Bezpieczeństwie Społecznym od tego momentu podpada pan pod nasze rozporządzenia. W razie niepodporządkowania się poleceniom zostanie pan obezwładniony lub zabity. Uprzedzam, że każdy twój ruch może zostać potraktowany jako agresja. Rozkazuję pozostać na miejscu. Ręce na stół!

Jurin opanował się z widocznym trudem i znieruchomiał. Udało mu się oderwać wreszcie spojrzenie od rękojeści igielnika Gusiewa i przeniósł wzrok na znaczek ASB.

– Obszukaj go – polecił Gusiew Waluszkowi.

Waluszek powoli, żeby nie spłoszyć klienta, podszedł do Jurina i sprawnie go obszukał.

– Czysty – zameldował przełożonemu.

– Rozumiem. Jurin, słyszy mnie pan? Przyznaje się pan do winy?

– Nie… – wystękał Jurin. – Nie! Ależ nie!

– Dobrze. Jurin, wyjdzie pan teraz z nami z biura na ulicę. Wychodzimy spokojnie, bez gwałtownych ruchów. Chce pan żyć – to proszę wykonywać polecenia. Najmniejsza próba stawiania oporu – i strzelam. Idzie pan przodem, my za panem. Jasne?

– Chłopaki… – jęknął błagalnie Jurin. – Przecież ten kurwiszon… cholera jedna… ona mnie szantażowała…

– To już wyjaśni się w śledztwie – obiecał Gusiew. – Jeżeli faktycznie was wystawiono, wszystko będzie dobrze. Otrzyma pan nawet rekompensatę za straty moralne. Niewykluczone, że nawet wycofamy ostrzeżenie. Osoby winne zmowy zostaną surowo ukarane. A na razie – proszę robić to, co każemy. No, jazda.

Jurin lekko skinął głową. Widać było, że się zastanawia – rzucić się na napastników z pięściami, czy wybuchnąć płaczem.

– Proszę wykonać polecenie – odezwał się Gusiew. – No dalej, Jurin. Idziemy.

Każdy normalny człowiek na miejscu Gusiewa poradziłby Jurinowi, żeby nie próbował szukać ratunku u ochroniarzy – zatrzymanym różne rzeczy do głów przychodzą, więc lepiej uprzedzić. Gusiew jednak świadomie milczał. Po pierwsze, uznał Jurina za osobnika skłonnego do nadużywania przemocy i ryzykanta, który może sprowokować incydent przy wyjściu z czystej ciekawości – przecież i tak miał niewiele do stracenia. Po drugie, Gusiew nie bez powodu użył określenia „osoby winne zmowy” w liczbie mnogiej. Jeżeli Jurin jest winien, to aluzja, że oskarżenie nie padło tylko z ust „tego kurwiszona”, powinna klienta ostatecznie wytrącić z równowagi. I nie ma mu po co przypominać, że może napuścić na brakarzy pracowników ochrony, a samemu prysnąć gdzieś w zamieszaniu. I tak zresztą się domyśli, jeżeli ruszy głową. Gusiew przyłapał się na myśli, że właściwie to chce starcia. Zapragnął go ujrzawszy okaleczoną dziewczynę. Wrócił do pracy i chyba odzyskał dawne przyzwyczajenia i upodobania.

„Strzelać do złych ludzi… czyżbym akurat tego pragnął przez całe życie? Czyżbym nie nadawał się do innej pracy? Owszem, mogę robić i inne rzeczy. Ale kto ma strzelać, skoro ja będę taki wrażliwy i wybredny? Zajmie się tym ktoś inny, kogo nie zdołam kontrolować. Nie ma znaczenia, że ten ktoś któregoś dnia może zapukać i do moich drzwi. Skoro wziąłeś na siebie prawo decydowania o tym, kto jest zły, a kto dobry, bądź gotów i na to, że kiedyś wybrakują ciebie. Czyli samemu trzeba zostać brakarzem. Jest to wybór najrozumniejszy z możliwych”.

Jurin wyszedł z gabinetu ciężkim krokiem skazańca i od razu skierował się ku windzie. Gusiew skinął głową Maszy, a sam odnotował w pamięci, że z otworzonej kabury niemal wysuwa mu się igielnik. Walki na dole w holu nie da się uniknąć. Było to oczywiste, ponieważ Gusiew przeoczył bardzo istotny moment – nie wyjaśnił, czy ochronę uprzedzono o tym, że prezes wychodzi. Przecież powinni mu podstawić samochód! „Niewybaczalny błąd, ale teraz już nie można nic z tym zrobić… i cofnąć też już się nie da. Nie chcę, żeby ten zboczeniec wbijał ponure spojrzenie w Maszę, gdy ta będzie dzwoniła na dół i dawała fałszywe polecenia. Będzie potem musiała żyć z tym spojrzeniem. Bardzo dobrze wiem, jak to jest – spojrzy na ciebie taki tylko raz, a potem przez pięć lat budzisz się oblany zimnym potem. No nic, jakoś sobie poradzimy. Dobrze, że klienta nie skuliśmy – musiałby przybrać dość niewygodną i widoczną pozę… A może jednak? Ale czemu ja się właściwie tak denerwuję? Na dole pokażę ochroniarzom znaczek – i wszystko pójdzie jak po masie”.

Ponownie złapał się na tym, że niemal podświadomie pragnie walki, chce kogoś postrzelić. „Ostatecznie wariuję, czy co?”

W windzie słychać było tylko głośne sapanie Jurina.

Jak się tego należało spodziewać, ochrona spostrzegła szefa z daleka, od samej windy i wszyscy zareagowali powstaniem z miejsc i zdwojeniem czujności. Jurin idąc środkiem korytarza na razie zachowywał się rozsądnie. Gusiew i Waluszek szli za nim – Gusiew z prawej, Waluszek z prawej i nieco z tyłu. Jurin częściowo zasłaniał sobą Gusiewa, a najbezpieczniejsze miejsce trafiło się Waluszkowi. Brakarze często ustawiają się pozornie głupio, zasłaniając się wzajemnie własnymi ciałami. Zmniejsza się pole widzenia i zwęża sektor ostrzału. Ale po pierwsze, takie ustawienie kompletnie zbija przeciwnika z tropu, bo bierze cię za idiotę – i popełnia błąd. Po drugie, agenci ASB wszystko już niejednokrotnie przećwiczyli, i przywykli do tego, że strzelają, a nie ostrzeliwują się. Po trzecie, w razie gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli, ktoś powinien zostać cały i nietknięty, żeby rozstrzygnąć wymianę ognia na korzyść ASB.

Teraz też obeszłoby się bez incydentów, tylko że stary doświadczony wyga miał w ręce to, czego Gusiew się obawiał – karabin „sajga”. Na razie trzymał go lufą w dół. Stary wyjadacz wyczuł pismo nosem, bał się jednak wszczynania alarmu bez potrzeby i dostania po uszach za nadgorliwość. Najwyraźniej płacili tu nieźle i dowódca zmiany nie chciał stracić miejsca.