„Połamie mi wszystkie żebra – pomyślał Gusiew. – Albo przejdzie na wylot. A figę, chłopaki, nie ze mną te numery. Czas wyprzedzić Jurina i pokazać znaczek”.
Przyspieszył kroku, ale się spóźnił. Na dziesięć kroków przed posterunkiem Jurinowi puściły nerwy.
Wrzasnąwszy dziko: „Załatwić ich!” klient rzucił się w pierwsze z prawej uchylone nieco drzwi.
Dokładniej rzecz biorąc, podjął taką właśnie próbę.
Mniej więcej przy pierwszej literze „i”, kiedy swoim tułowiem Jurin całkowicie zakrył Waluszka przed wzrokiem ochroniarzy, Gusiew już trzymał w dłoni igielnik i naciskał na spust. Skoczył przy tym w lewo, starym sposobem odciągając uwagę ochroniarzy od swego towarzysza.
Pistolet zatrzeszczał i na ciemnym mundurze dowódcy posterunku wykwitł rząd przynajmniej sześciu żółtych igiełek stabilizatorów. Trafiony zdążył tylko odwrócić się do Gusiewa i poderwać karabin. Huknął wystrzał – i pocisk utkwił w suficie.
Pozostałym dwóm ochroniarzom prawie udało się wyrwać rewolwery z kabur, ale Gusiew zdążył skosić obu jedną długą serią. Sprawnym i wytrenowanym ruchem wyrzucił pusty magazynek i przeładował broń.
Jurin zakończył upadek i z hukiem zwalił się na czworaki w drzwiach.
Ochroniarze malowniczo zsuwali się na podłogę.
Waluszek, który nawet nie zdążył wystrzelić, westchnął głośno, wsunął pistolet do kabury i z rozmachem kopnął Jurina centralnie w zadek. Ponaglony tym Jurin zanurkował do środka pokoju, poderwał się na nogi i zatrzasnął za sobą drzwi. Zaraz potem szczęknął klucz w zamku.
– Ratuuuunkuuuu! – rozległo się zza drzwi. – Morduuuują!
– Czemu go wypuściłeś? – wytknął Gusiew partnerowi. Potem się pochylił i podniósł pusty magazynek.
Waluszek pokręcił głową i rozłożył ręce.
– Zgłupiałem – powiedział. – Przepraszam.
– Na pomooooc! – darł się Jurin za drzwiami. – Straaaaaż!
Gusiew nacisnął klamkę i stwierdził, że drzwi są zamknięte od środka.
– Ej, zatrzymany! – zagrzmiał tak, że przekrzyczał wrzaski Jurina. – Macie dwie sekundy na otwarcie drzwi!
Odpowiedź Jurina nie nadawała się do zacytowania.
– Skocz na ulicę i wezwij naszych – zwrócił się Gusiew do Waluszka. – Niech koniecznie wezmą nosze.
Waluszek przeskoczył nad leżącymi ochroniarzami i zniknął za drzwiami. Gusiew podrapał się po ciemieniu i wyjął oba pistolety.
– No dobra, sam się prosiłeś! – rzucił w stronę drzwi. – Teraz będzie egzekucja. No, ja cię zaraz…
Nie rozwijając tematu trzykrotnie strzelił z „beretty” w zamek. Drzwi otworzyły się tak, że nie trzeba ich było nawet popychać nogą – same odleciały pod ścianę. Gusiew wszedł do pomieszczenia, które okazało się jakimś podręcznym magazynkiem nabitym papierzyskami, natknął się na oszołomionego Jurina i nie bez satysfakcji przywalił mu rękojeścią „beretty” pomiędzy oczy. Jurin stęknął i usiadł na ziemi. Gusiew dał mu kilka sekund na zorientowanie się w sytuacji, żeby klient dobrze poczuł, jak dobrze mu się dostało, a potem prawie nie mierząc wpakował mu igiełkę w udo. Winowajca zacharczał głucho i padł na plecy.
– O właśnie – stwierdził Gusiew. Zabezpieczywszy pistolety wetknął je w kabury, zapalił i zaciągnął się z rozkoszą.
Przez drzwi wpadli do magazynku członkowie załogi „karawanu”, trzech mordziastych byczków, przebranych za sanitariuszy pogotowia. Za ich plecami stanął Waluszek.
Z drugiej strony holu rozległ się dzwonek zjeżdżającej windy. Gusiew pomyślał, że to pewnie Marina. Nie pozazdrościłby nikomu będącemu na jej miejscu, ale dziewczyna dziś i tak się napatrzyła na różne paskudztwa. Nie należało się więc spodziewać, że przestraszy ją widok bałaganu w holu.
– Gdzie klient? – zapytali rzeczowo Gusiewa „sanitariusze”.
– Tam. – Gusiew skinieniem dłoni wskazał cel i podszedłszy do stanowiska dowódcy zmiany siadł w fotelu, zakładając nogę na nogę. – A poszkodowana zaraz się zjawi.
– To niech się pospieszy.
– Loszka, bądź człowiekiem, skocz i przywieź ją. A-a… oto i ona.
Gusiew wyjął transiver i wezwał Centralny.
– Gusiew – zgłosił się. – Klient usiłował uciec, obezwładniłem drania, a teraz ładujemy go do karetki.
– Nie „ładujemy go” a „ładują go” – poprawili „sanitariusze”. Dwaj z nich, posapując przepychali nosze z Jurinem przez wąski korytarz, trzeci ze stetoskopem udawał „lekarza”.
– Ochrona została sprowokowana przez klienta i stawiła opór. Mamy trzy niezaplanowane unieruchomienia. Natychmiast przyślijcie tu grupę wsparcia, osłonę milicyjną i obowiązkowo przesłuchującego – im szybciej, tym lepiej. Będzie miał zajęcie. Zostanę na miejscu i poczekam na wszystkich. Tylko się pospieszcie, dobrze? To wszystko, bez odbioru.
U drzwi wyjściowych pojawiła się poszkodowana, przyciskająca do policzka chusteczkę.
– Ostro było – stwierdziła Marina, spojrzawszy na leżących ochroniarzy.
– No, dziewczyno, co z wami? – podskoczył do niej „lekarz”. – Ta-ak, zobaczmy, co my tu mamy… No, nic strasznego. Chodźmy, chodźmy…
– Powodzenia – rzucił Gusiew za Mariną.
– Na razie – westchnęła. – Dziękuję.
Waluszek podszedł do leżącego bez ruchu szefa zmiany, pochylił się i ostrożnie przesunął bezpiecznik spoczywającego na podłodze karabinu.
– Sprawnie ich załatwiłeś – przyznał. – Tylko następnym razem nie chroń mnie tak, dobrze?
– Klient cię zasłonił – burknął Gusiew.
Waluszek spojrzał na dziurkę w suficie i już się nie odezwał.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Śmierć Vlada stała się powodem do ożywionej dyskusji wśród jego współczesnych – dokąd też trafiła jego dusza: do nieba, czy wprost do piekła? Zwolennicy obu poglądów przytaczali swoje argumenty, ale z czasem wypracowano trzeci wariant, który legł u podstaw legendy.
„Grupa wsparcia” pojawiła się po kwadransie – niemal dziesięciu brakarzy z oficerem dochodzeniowym ASB. Ten wyglądał jak maniakalny morderca – coś pośredniego pomiędzy zombie, a wampirem z taniego dreszczowca. Przydzielony do grupy milicjant coś mu opowiadał, a zombie śmiał się zaraźliwie i klaskał w dłonie.
– Pe, słyszałeś ten kawał? – zapytał wstającego na powitanie Gusiewa. – Pytają chłopaka: „Czemu masz zakrwawione ucho?”. „Chciałem popełnić samobójstwo – powiada zagadnięty – i ucho sobie rozwaliłem. Chybiłem, znaczy”. „Jak to możliwe? – pytają dalej. – Sam sobie w głowę strzelałeś i chybiłeś?” „A spróbujcie no trafić w takich warunkach! – odpowiada niedoszły samobójca. – Strasznie mi się ręce trzęsły ze zdenerwowania!”.