– Katorga powinna być dochodowa – zgodził się Waluszek ze znajomością rzeczy.
– Zapomnij o tym – uśmiechnął się Gusiew. – W naszych czasach katorga z definicji nie może być dochodowa. Za Stalina z pewnością była, ale teraz niewolnicy więcej zjadają niż produkują. Propagandy się nasłuchałeś. Wszystkie aktualne osiągnięcia Związku, mój drogi, opierają się na trzech wielorybach. Zdumiewająca uczciwość płatników podatku – to raz. Brak szarej strefy – to dwa. I zasada „Kupujemy tylko u Rosjan”, to trzy. Oczywiście nie w tym sensie, że nie pijemy już coli, ale chodzi o to, że Turcy nie remontują nam Kremla, a Azjaci nie budują nam dacz. Katorżnicy – ci byli wsparciem tylko na początku…
Obok nich, wyprzedzając brakarzy, przejechał niedawno rywalizujący z nimi BMW i ostro skręcił ku podjazdowi modnego nocnego klubu. Waluszek mimo woli zagapił się na jaskrawy neon. Nie bywał tu i w ogóle dawno już go przestało ciągnąć do nowoczesnych lokalów. Miał swój ulubiony piwny barek odległy o dwa kroki od jego domu. Był tam bilard, tarcze do rzutek i panowała przyjazna, spokojna atmosfera. Taka, jaką lubił każdy normalny człowiek w tym mieście. W kosztownych ponad wszelką miarę, urządzonych bez krzty smaku klubach i lokalach takich jak ten, do którego skierowała się posiadaczka BMW, gnieździli się – jak mówiono – niezupełnie normalni. Ponurzy, wypaleni ludzie, znużeni wiecznym poczuciem, że czegoś ich w życiu pozbawiono. Waluszek rozumiał, skąd się to bierze. On sam kiedyś nie wiedział, jak sobie poradzić z wypełniającą duszę pustką, która nijak nie chciała odejść, choć próbował ją zatkać paintballem, zjazdami na nartach z najwyższych szczytów i dobrymi książkami. Szalał i poszukując nowych wrażeń wspinał się na najbardziej strome, karkołomne ściany… A potem wszystko się jakoś uładziło. Okazało się, że wystarczy znaleźć miłość i odpowiednie zajęcie. „Proste? Akurat! Wielu ludziom nigdy się to nie udaje. Ciekawe, czy udało się Gusiewowi…”
Gusiew tymczasem kręcił kierownicą i popisywał się krasomówstwem. Waluszek nie bez trudu wrócił do rzeczywistości i ponownie zaczął słuchać.
– …oczywiście, nasze porządki nie bardzo się dają pogodzić z Deklaracją Praw Człowieka – tokował Gusiew. – Ale za to w Związku można po ludzku żyć. Zupełnie bez strachu. Jak myślisz, dlaczego nasz reżim tak bardzo jest znienawidzony przez niemal wszystkie światowe rządy, oprócz tych skrajnie totalitarnych, a my z nimi jak przedtem handlujemy, prowadzimy badania naukowe, szykujemy się do wysłania ekspedycji na Marsa? Dlatego, że każdy, kogo choć raz ograbiono na ulicy, kto choć raz za nic dostał po mordzie, zaciskając pięści i ocierając łzy marzył w takiej chwili o tym, żeby przenieść się do Związku, gdzie coś takiego jest absolutnie niemożliwe. Dawno już by nas starto na proszek, choćby za cenę wojny atomowej. Ale nie pozwala na to powszechna opinia. Ile zagranicznych kanałów byś nie przejrzał w telewizji, choćbyś do wieczora trzaskał pilotem – ludzie chcą, żeby Związek był i trwał. Choćby jak nieosiągalne marzenie, jak symbol. Loszka, nam faktycznie udało się urzeczywistnić utopię. Już praktycznie zbudowaliśmy bezpieczne społeczeństwo. My! My to zrobiliśmy, rozumiesz?
– No, ja na razie niczego jeszcze nie zrobiłem – Waluszek odwrócił wzrok.
– Zdążysz jeszcze – pocieszył go Gusiew. – Mówiłem – kolejny bohaterski wyczyn wyznaczony o północy. Poczekaj. Będziesz miał się czym zająć.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Jak już powiedziano, książę opierał swoje rządy na najbiedniejszych warstwach społecznych kraju. Oczywiście antyfeudalnej polityki Vlada nie zrodziły miłość do prostego ludu i współczucie jego losowi – te uczucia były mu nieznane. Chodziło mu wyłącznie o wzmocnienie władzy państwowej i własnych niepodzielnych rządów.
Na parkingu przy pomniku Majakowskiego Gusiew zatrzymał samochód obok rzędu takich samych niczym się nie wyróżniających maszyn, w każdej z nich siedziało po trzech ludzi.
– Północ się zbliża, a Myszkina nie widać – stwierdził, rozejrzawszy się dookoła. – A, o wilku mowa… Oto i on.
Od strony Sadowego nadjeżdżał ogromny autobus turystyczny. Stojące na parkingu samochody pozdrowiły go przyjaznymi sygnałami. Bus skręcił w Brzeską a za nim ruszyła cała kawalkada.
W ciasnym zaułku bus zatrzymał się na poboczu. Grupa Myszkina jakoś zaparkowała dookoła i wszyscy wleźli do trajlera, którego tylna ścianka otworzyła się zachęcająco i wypuściła krótką pochylnię.
– Ruchomy sztab – oznajmił Gusiew. – Czyli latająca forteca. No, chodźmy, co tak siedzisz?
Wnętrze trajlera okazało się połączeniem sali konferencyjnej z wiejskim klubem: był tam ekran projekcyjny, kilka stanowisk komputerowych i rzędy prostych ławek, na których mogło się pomieścić ze trzydziestu ludzi. Urządzenia dopełniały zamknięte kratami boksy dla klientów w bliższym wyjścia końcu i dwa solidne sejfy. To już nie należało do umeblowania klubowego. Zaintrygowany Waluszek kręcił głową, a Gusiew lekko popychał go z tyłu.
Brakarze rozsiedli się na miejscach, cicho zamknąwszy za sobą drzwi. Na miejscu prezydialnym rozsiadł się ogromny Myszkin, obok którego przycupnął drobny, nierzucający się w oczy człowieczek. Miał tak pospolitą twarz, że Waluszek choćby nie wiedzieć jak bardzo się starał, nie zdołałby opisać jego wyglądu – pan nikt w krawacie. Krawat też zresztą zawiązany był po to, żeby skupiać na sobie uwagę i ostatecznie dopełnić niewidzialności właściciela.
– Osiemnastu – zadudnił Myszkin. – Wszyscy żywi i na miejscu. Można rzec, więcej nas, niż trzeba. Panowie, proszę o uwagę. To, można powiedzieć, nasz stary znajomy, przyjmijmy, że kolega z… No, nieważne skąd.
– Z Pietrowki – rzucił ktoś z przodu. – Jak mu tam… Kapitan Pietrow.
– Major Sidorow – przedstawił się „kolega”. Głos miał słaby i taki sam bezbarwny, jak resztę. „Niezły pewnie z niego spec – pomyślał Waluszek. – Z taką powierzchownością do wywiadu go wziąć powinni. I widać, że niegłupi. Gotów byłbym się założyć, że jest pułkownikiem Iwanowem [10].
– Tambowski bandzior mu kolegą – niespodziewanie i głośno odezwał się Gusiew. Wszystkie głowy w „sali konferencyjnej” natychmiast zwróciły się w jego stronę. Myszkin chrząknął ostrzegawczo. – Opowiedz no nam, majorze, jak tyś mi odebrał Szackiego. Ten drań powinien teraz ryć ziemię w kopalniach uranu. A miast płakać krwawymi łzami i szmatami otwarte rany na rękach i nogach przewiązywać, trzeci już rok u ciebie jest kapusiem. I przy każdym dogodnym wypadku na ASB jadem pluje. A pieniędzy ma, ile dusza zapragnie. Ile mu płacisz, majorze?