Выбрать главу

– Macie jeszcze jakieś związane z tym tematem pytania, towarzyszu Gusiew? – zapytał grzecznie major.

– W związku ze sprawą mam jeden pocisk z nazwiskiem Szackiego. Tak na nim napisałem: „Mordercy Szackiemu z gorącymi pozdrowieniami od chłopców z Centralnego”.

– Nikogo nie zabijał – odpowiedział łagodnie major. – A my z jego pomocą mnóstwo rozmaitych drani zdemaskowaliśmy…

– Daj mi Szackiego, a ja go w pięć minut zdemaskuję. Najpierw napisze mi szczere przyznanie się do winy, a potem z własnej woli… krawatem się udławi.

– Gusiew, tobie i Dzierżyński do wszystkiego by się przyznał – oznajmił Myszkin.

– Szkoda, że nie dożył – westchnął Gusiew. Członkowie grupy Myszkina parsknęli z aprobatą przyjaznym śmiechem.

– Krótko mówiąc, Pe, zamknij paszczę – poprosił Myszkin.

– Przepraszam, wodzu. Czy można zadać towarzyszowi majorowi jedno pytanie?

– Niedoczekanie twoje! – prawie krzyknął major, odpowiadając na nie zadane jeszcze pytanie. Jego głos nareszcie przybrał bardziej wyrazistą barwę – mściwą i złowrogą.

– Cholera z nim, z tym Szackim, wcześniej czy później na kulę gdzieś się nadzieje – zmienił temat Gusiew. – Znacznie bardziej mnie ciekawi, jak się przedstawia sprawa Bobika?

– A rzeczywiście! – w pierwszych rzędach zapanowało wyraźne ożywienie. – Gdzieś ty Bobika zabunkrował, naczelniku?

– Ukrył się gdzieś w Ameryce – odparł niechętnie major. – Szukamy. Razem z FBI.

– Znaczy, FBI szuka, a wy sobie do nich w gości jeździcie. Whisky z lodem, truskawki ze śmietaną, zielone papierki z portretami…

Teraz major wściekł się nie na żarty. W tej chwili Waluszek mógłby już go opisać – „cholernie wkurwiony człowieczek w krawacie”.

– To wyście go wypuścili – syknął major przez zęby. – A my za was oczami świecić musimy!

Obecni wydali jeden zgodny, ostrzegawczy pomruk. Waluszek rozejrzał się ostrożnie – i stwierdził, że nie było tu jego rówieśników, a ludzie w wieku trzydziestu, czterdziestu lat. Weterani Agencji. Wzmiankowany Bobik mocno im wszystkim dopiekł.

– Dość! – walnął łapą w stół Myszkin. – Czas nie pyta, nie stoi. Wygadaliście się i wystarczy. Myślałby kto, że chcieliście obrazić człowieka. A ten człowiek, mówiąc między nami, podrzucił nam robótkę. Krótko, majorze, opowiedzcie o zadaniu.

– Znów trzeba będzie za mentów w gównie się grzebać – mruknął barczysty gość siedzący na lewo od Waluszka. Waluszek go poznał – był to Kalinin, jeden z myszkinowskich przewodników. Ziewał okrutnie na odprawie w wydziale, czym ściągnął na siebie gniew szefa. A może i nie ziewał, tylko po prostu nie zdążył wyrzucić z siebie zjadliwej uwagi.

Zamiast się obrazić, major uśmiechnął się nagle. Jego uśmiech mówił wyraźnie, w czym będą się chłopcy grzebali. Jedni mają robotę delikatną i wymagającą inteligencji, a innym, którzy uważają się za największych twardzielów – łopatę w łapy i naprzód. Właśnie po to zorganizowano ASB.

– Więc tak, oto co dla was mamy – zaczął major. – Przed siedmiu laty sąd przysięgłych uwolnił pięciu ludzi. Wszyscy byli członkami zorganizowanej nieźle bandy, mieli na koncie przynajmniej jedno zabójstwo, liczne wymuszenia i grabieże. Przyciskaliśmy ich tak i siak, ale w sądzie mimo wszystko sprawa się rypła. Herszt dostał piętnaście lat, a pozostałych uwolniono z braku dowodów. Oczywiście po wyjściu „Sto drugiego” wszyscy się przyczaili. Długo ich szukaliśmy, i proszę, znaleźliśmy naszych orłów. Ponownie hulają po mieście. Najpewniej kombinują, do czego by się tu podessać. Teraz całe towarzystwo wyszło z lokalu i moczy się w saunie, kilka kwartałów stąd. Posiedzą tam jeszcze co najmniej dwie godziny. Nie sądzę, żeby mieli przy sobie broń, ale wszystkiego należy się spodziewać. Ochrona łaźni też ma z pewnością jakieś pukawki. Lokal dawniej był bandycki, a i teraz zbiera się tam dość podejrzana klientela. Ogólnie rzecz biorąc, można się nie certować. Bierzcie wszystkich. I jak najwięcej huku. Żeby ci, których potem wypuścimy, dobrze sobie wszystko zapamiętali i innym mieli co opowiadać. A teraz pokażemy wam twarze naszych ptaszków.

Myszkin kiwnął głową na potwierdzenie i odwrócił się do wideoprojektora.

– Jak zawsze – oznajmił Kalinin – gdy trzeba z bandyty zeznanie wycisnąć, to wy łapki do góry podnosicie. A jak trzeba zastraszyć uczciwych ludzi…

– Surowe prawo, ale prawo – major rozłożył ręce. – Zapisano je literami. I my musimy tych liter przestrzegać. Nie tak, jak niektórzy z tu obecnych.

– Ciekawe, majorze, co ty będziesz robił, jak nas wszystkich pozabijają? – zapytał Gusiew. – Komu ty będziesz mówił: więcej huku, chłopcy, napełnijcie drani bojaźnią bożą… tym swoim omonowcom, których to samo prawo wiąże? I tak samo jak ty, zębami zgrzytają, kiedy adwokaci zabójców przed sądem wybielają i dym w oczy sędziom puszczają? Co warte jest twoje prawo bez ASB, majorze? Co?

– Jeżeli mam być szczery, Pawle, to ja od samego początku byłem przeciwko „Zarządzeniu 102” – stwierdził major. – Teraz też nie umiem się z nim pogodzić. Dwustopniowa sprawiedliwość to rzecz niemożliwa z samej zasady. Gdzie to widziano…

– A gdzie widziano, żeby nocą można było przejść przez ogromne miasto natykając się wyłącznie na przyjaźnie uśmiechniętych ludzi? – odciął się Gusiew. – Gdzie znajdziesz miasto, w którym na każdej ławeczce siedzą zakochani, i żaden bydlak, żaden… – zająknął się i umilkł.

– I żeby zwykły robociarz mógł w ciągu roku zaoszczędzić na samochód? – wtrącił Kalinin. – A butelka żeby trojaka kosztowała?

– Każdy o swoim, a podpity o łaźni – skomentowano z pierwszych rzędów. – I rzeczywiście, majorze, gdzie tak jeszcze żyją?

– W Europie – odparł skromnie major.

– Akurat! – prychnął Kalinin. – I w ogóle, majorze, jeżeli ty taki zasadniczy jesteś, to po cholerę tu do nas przylazłeś?

– No, z własnej woli tu nie przylazłem. Mam rozkaz współpracować.

– No dobrze, a co myślą twoi przełożeni?

– Do diabła! Nie potrzeba was w mieście! – nie wytrzymał major. – Ni cholery nie jesteście potrzebni. I bez was damy sobie radę. Jasne?! Po prostu czekamy na odpowiedni moment. A na razie, dopóki jesteście – korzystamy z waszych usług.

– To jakaś paranoja – pokręcił głową Kalinin. – Dobrze mówię, Pe?

– Uhmm… – zgodził się Gusiew. – Majorze, ty masz rozdwojenie jaźni. Jesteś wprost wzorcowym materiałem dla jednego z naszych ciekawych departamentów. Takiego, w którym drzwi nie mają klamek i wszystkim bez przerwy spać się chce.