Выбрать главу

A Gusiewowi przyszło do głowy coś innego. Nagle przypomniał sobie, jak w mieszkaniu jednego z klientów znaleźli niewielki składzik białego proszku. Kostik znalazł go sam. Szukał broni, a znalazł to świństwo. A obok niego w tej fatalnej chwili (i z naruszeniem instrukcji) akurat nikogo nie było… Gusiew przypomniał sobie charakterystyczne symptomy narkotycznego oszołomienia. Doszedł do wniosku, że nie występują aż tak wyraźnie – w każdym razie wtedy nie wystąpiły. I dał sobie słowo honoru, że nigdy już nie spuści z oczu prowadzonego, który najwyraźniej nieco się zabłąkał.

Gdyby nie chodziło o Kostika, a o kogokolwiek innego, Gusiew bez żadnych rozczulań kazałby gościowi oddać broń i pod konwojem odesłałby go do laboratorium na badania kontrolne. Oczywiście, niepokoiła go możliwość, że jego prowadzony, nie wytrzymawszy nieustannego napięcia, jakiemu poddany był każdy brakarz, postanowił skorzystać z mocniejszych środków psychotropowych, niż wódka i piwo. Ale, jak to sobie uświadomił później, bał się po prostu stracić Kostika. Nie chciał zrezygnować ze wspaniałego uczucia, iż za lewym ramieniem ma towarzysza broni – wierną, niezawodną i wielokrotnie wypróbowaną cząstkę siebie samego. Najlepszą z możliwych osłonę przed wszelkimi niebezpieczeństwami, czy nieprzewidzianymi kłopotami. Tak, Gusiew straciłby go w każdym przypadku – gdyby skierował Kostika na badania kontrolne, chłopak nie darowałby mu wstydu i urazy. Ale gdyby tego nie zrobić… pozostawała jeszcze pewna szansa. Szczerze i ciepło przemówić mu do serca, przebić się przez niewidzialny mur, który chłopak wznosił wokół siebie. Coś by się wymyśliło.

Gusiew nie zdążył zrobić ani jednego, ani drugiego.

Bomzów zebrali ze czterdziestu lub pięćdziesięciu. Zebrano ich w jedną zwartą grupę, obstąpiono ze wszystkich stron i spróbowano zmusić do zachowania spokoju. Wszystkie próby klienci kwitowali wyciem i bardzo nieprzyzwoitymi gestami. Daniłowowi przynieśli potężny „przeklinacz”, z pomocą którego spróbował przekrzyczeć kretynów, podkreślając, że zaraz każe otworzyć ogień i wszystkich będzie bardzo bolało. Do całej grupy podjechały już „karawany”, z których wyłaził mocno niezadowolony personel pomocniczy – niższa kasta brakarzy, kliniczni niemal idioci i niewiele się od nich różniący karniacy.

Niestety, uspokojenie zatrzymanych okazało się syzyfowym zadaniem. Bomzowie nie mieli nic do stracenia – urządzili się tu w miarę wygodnie, zorganizowali sobie jakieś chatki i mieli w mieście swoje „karmniki”. Marzyli pewnie, że w tym roku pożyją sobie jak u Pana Boga za piecem – aby do zimy, a potem się zobaczy, co los przyniesie. Niechby nawet wybrakówkę. Tyle że do jesieni było jeszcze daleko i grupa Daniłowa zwaliła się na śmieciarską arystokrację niczym grom z jasnego nieba.

– Zamknąć ryje, dranie jedne! Każę otworzyć ogień, to pożałujecie! Popamiętacie do końca życia! Z bólu trwałego zeza można dostać! – ryczał Daniłow, potrząsając groźnie trzymanym w dłoni igielnikiem. – Milczeć! Baaa-czność! Zboczeńcy! Łobuzy! Wszyst-kich-na-miej-scu-ka-żę-roz-strze-lać!!!

I nagle jeden z bomzów, jakby drwiąc ze słów Daniłowa, targnął się całym ciałem, karykaturalnie zatrzepotał rękoma i runął w tył. Tłum się nie rozstąpił i bomza osunął się na ziemię. Na czole „żartownisia” rozkwitła czerwona plama. I zaraz potem tuż obok runął drugi, którego kula ugodziła w oko. Z sekundę później zwalili się na ziemię trzeci i czwarty…

Oszołomiony Gusiew spiął się wewnętrznie – i nagle poczuł, że w trójce znów kogoś mu brakuje. Pusto z lewej… a teraz i z prawej.

Gusiew zrozumiał wszystko w jednej króciutkiej chwili, kiedy się odwracał i podnosił igielnik. Wiedział, co zobaczy. I rzeczywiście, nieco z tyłu na jakimś podwyższeniu w klasycznej pozycji strzeleckiej stał Kostik. Wydawało się, że brakarz jest absolutnie szczęśliwy. Uśmiechnięty od ucha do ucha posyłał kulę za kulą prosto w tłum zatrzymanych.

Ryzykując, że dostanie od przyjaciela postrzał z bliska Żeńka uparcie brnął ku niemu przez zwały śmieci. Gusiew zdumiał się jego głupocie i nacisnął spust. Trzeba to było zrobić jak najszybciej, dopóki Kostika nie skosi ktoś inny. Przewodnik odpowiada za swoich ludzi do końca. Krótka seria ścięła Kostika z nóg. Niewiele brakowało, a Gusiew by się przy tym popłakał.

„Gusiew, ty cholerny egoisto! Myślałeś, że jeszcze troszkę pociągniesz, potrzymasz chłopaka przy sobie. A wyszło na to, żeś go zabił. Niechby nie dziś i nie osobiście. Tak czy owak, zabiłeś go. Wykończyłeś. Uziemiłeś. Pochowałeś. Wybrakowałeś. Ty ośleeee!”

Na wysypisku zrobiło się nagle znacznie bardziej cicho, niż przedtem – ze wszystkich stron zbliżał się tylko tupot nóg przyjaciół. I jeszcze krzyczał coś stojący nieco wyżej Żeńka, który klepał Kostika po policzkach, jakby nie rozumiał, co właśnie się stało.

Gusiew wspiął się na górę. Żeńka przerwał daremne wysiłki ożywienia sparaliżowanego ciała i sięgnął po pakiet pierwszej pomocy.

– Nie! – polecił Gusiew. – Zostaw!

– Jak to?! – obrzucił go Żeńka błędnym wzrokiem.

– Ocknij się, durniu. Ty nie rozumiesz, w czym rzecz? Kostia to ćpun, morfik. Dureń ze mnie, trzeba mi było sobie przypomnieć, jak się rozmarzył, kiedy mówił o strzelaniu do bomzów…

– A ty… wiedziałeś od samego początku?!

Ze wszystkich stron obstąpili ich już zasępieni brakarze z grupy Daniłowa. Akurat ich tylko tu brakowało.

– Nie wiedziałem – odparł zwięźle Gusiew. – Miałem tylko podejrzenia. Żadnych dowodów, rozumiesz? Dość, Żeńka. Potem o tym porozmawiamy.

– Potem?! – poderwał się Żeńka. – Jakie „potem”! Koniec, cześć, on już jest wybrakowany!

– Może jeszcze nie – wtrącił się ktoś z boku. – U nas też był podobny przypadek…

– Zamknij się! – Żeńka patrzył tylko na Gusiewa. – No wiesz, Pe… No, przewodniku… Tego się po tobie nie spodziewałem!

Gusiew osłonił dłonią oczy – nikt oczywiście nie pomyślał o tym, żeby wyłączyć reflektory i teraz wszystkich biło po oczach jaskrawe światło. A najbardziej wkurwiał go Żeńka. Gusiew poczuł, że stopniowo zaczyna tracić panowanie nad sobą.

– Koniec dyskusji! – uciął. – Bierzemy go do „karawanu”. No?!

Żeńka ni to westchnął, ni to chlipnął, ale mimo wszystko pochylił się i podjął Kostika pod ramiona.

– Przepraszam, panowie – rzucił Gusiew w pustkę. – Nie chcieliśmy. Tak jakoś wyszło…

– To nic, Pe… – odezwał się z tyłu Daniłow. – Bywa…

Dochodzenie służbowe zakończyło się kiepsko dla Gusiewa – dostał dwie nagany: jedną za niedostateczny nadzór nad podkomendnym i drugą za nieostrożność, jaką wykazał się podczas obławy. Jeszcze jedna nagana i cześć – bywaj bracie i ruszaj do czarnej roboty w grupach wsparcia. A tam jak raz się potkniesz, to już tylko ostateczny upadek – ładowniczy „karawanu”. Gusiew w każdej chwili mógł złożyć raport z wnioskiem o wypisanie go do rezerwy, ale takie wyjście byłoby dlań gorsze od śmierci. Chciał zostać brakarzem do samego końca – swojego, albo Agencji. I nawet nie starał się sobie wyobrazić, co będzie potem, gdy Agencję zamkną. „Tak czy owak, nic dobrego”. Na razie Agencja gwarantowała mu bezpieczeństwo i to mu się wydawało najważniejsze ze wszystkiego.