Szef Wydziału Centralnego chodził ponury jak burzowa chmura. Po pierwsze, zaczęły się sprawdzać mroczne podejrzenia, że do stolicy ściągają zewsząd kryminaliści, którym udało się ocaleć z wcześniejszych pogromów. Po drugie, radosne przypuszczenia o niedalekim uzupełnieniu stanu osobowego młodymi stażystami zostały rozwiane kategorycznym zapewnieniem przełożonych, że nie ma co liczyć na dodatkowe przydziały sił poza trzema, czterema bojowcami. Gusiew nie wytrzymał i powiedział szefowi wszystko, co mu było wiadome o liczbie młodzików szkolonych na kursie Waluszka i naczelnik wydziału zaczął się zastanawiać, na co komu potrzebna jest taka chmara młodych brakarzy. I sądząc po jego minie doszedł do niezbyt pocieszających wniosków.
Sam Gusiew postanowił nie przyspieszać biegu wydarzeń i poczekać na ich samoistny rozwój. Tym bardziej, że w powietrzu zapachniało jesienią, a on, który kochał tę porę roku, rwał się wprost na patrol. Obsypana złotym listowiem Moskwa była w te dni szczególnie piękna i większą przyjemność, niż przemierzanie jej na piechotę, trudno było sobie wyobrazić. Czyste powietrze ulic, spokojne twarze przechodniów, dobiegające zewsząd głosy dzieci, za którymi Gusiew też się stęsknił… I niepowtarzalne uczucie spokoju, fizycznego i psychicznego, którym tchnęło jedno z najbardziej czystych i bezpiecznych miast planety.
Dla tego samego warto było zostać brakarzem.
Kolejny tydzień okazał się nad wyraz spokojnym, i nie działo się w nim nic, co pełnomocnikowi Aleksiejowi Waluszkowi miałoby przypomnieć wydarzenia pierwszego, burzliwego dnia pracy.
Spacerowali z Gusiewem po centrum miasta, nie niepokojeni i początkowo nawet szczęśliwi z tego, że wszystko wokół jest ciche i spokojne. Szczególnie cieszyło to Gusiewa. Wkrótce jednak Waluszek zaczął dostrzegać rosnące w jego przewodniku wewnętrzne napięcie i przypomniał sobie to, co Gusiew był powiedział: że czasami brakarz z nudów sam zaczyna szukać kłopotów. Gusiew dojrzewał do dokonania kolejnego bohaterskiego czynu. A na razie odnaleźli malca, który zabłąkał się na własnym podwórku, zdjęli z drzewa przestraszonego kotka i pomogli sympatycznej dziewczynie uruchomić samochód. Gusiew za każdym razem mówił, że takie szlachetne, a niezbyt wielkie czyny są w istocie udziałem tych, którzy przysięgali „bronić i służyć”, ale z każdym dniem miał coraz bardziej ponure i gniewne spojrzenie. Szczególnie się zirytował, kiedy mu powiedziano, że dosłownie o dwa kroki od jego marszruty zdarzyła się bójka kilkunastu pijaków, którą uśmierzyli miejscowi milicjanci, zabierając za kratki rozżartych chwatów.
– Spod nosa łup nam zabrali! – wściekał się Gusiew.
– To przecież nie leżało w naszym profilu działalności – pocieszał go Waluszek. – I tak trzeba by było oddać ich mentom.
– Ale moglibyśmy się przynajmniej wyżyć! Wrzaski strachu, palba w powietrze, skrzywione gęby? Nie wiadomo, kiedy zdarzy się następna okazja…
W takich chwilach Waluszek nijak nie mógł zrozumieć, czy Gusiew mówi poważnie, czy żartuje. I dlatego przestraszył się nie na żarty, kiedy w ręce trafił im młody złodziejaszek.
Spocony i potargany klient wypadł zza rogu na brakarzy, gdy ci leniwie spacerowali sobie po jednej z bocznych uliczek Arbatu. Waluszek nawet nie zdążył drgnąć, kiedy Gusiew już ocenił sytuację – dostrzegł nawet korzyści płynące z tego, że obok stoi kosz na śmieci. Gdy chłopak ich mijał, podciął go jak zawodowy hokeista, i biegnący wywinął orła potykając się o urnę kosza, która zadzwoniła z urazą.
Waluszek dość już nałaził się z Gusiewem, żeby nie wybałuszać oczu i nie pytać: „Pe, o co chodzi?”. Pokornie wyjął igiełnik, ubezpieczając przewodnika.
Chłopak z jękiem potoczył się po asfalcie, obiema rękoma trzymając się za kostkę. Wyrazem twarzy przypominał piłkarza przegrywającego zespołu, który w finałowym meczu o mistrzostwo świata został sfaulowany na polu karnym przed pustą bramką. Obok niego leżała na ziemi damska torebka, która wypadła mu zza pazuchy.
„Nos – pomyślał Waluszek, oglądając się z szacunkiem na zadowolonego z siebie Gusiewa. – To się nazywa mieć nosa. Ja bym gapił się za uciekającym smarkaczem i długo bym się zastanawiał, gdzie go tak niesie?”
A Gusiew się uśmiechał. Nawet broni nie wyciągnął.
Zza rogu wyskoczyła potężnie zasapana kobieta w średnim wieku.
– ASB! – rzucił jej Gusiew. – To pani torebka? Zechce pani sprawdzić, czy niczego nie brakuje.
Kobieta, nadal sapiąc zaciekle i mamrocząc podziękowania, zaczęła grzebać w torebce. Złodziejaszek, nadal trzymając się za kostkę usiłował odczołgać się na bok, ale Waluszek kopnął go lekko i młodzian znieruchomiał.
– Dokumenty!
– Nie maaam…
– Ach, nie masz… – Waluszek wyjął zza pasa skaner odcisków palców i wziął chłopaka za rękę.
– Oj chłopcy… – stękała wciąż jeszcze zdyszana kobieta. – Ale z was chwaty! Z ramienia mi zerwał, łobuz jeden! I pchnął tak, wyobraźcie sobie, że prawie upadłam… Oj, chłopcy…
– Jestem starszym pełnomocnikiem Centralnego Wydziału ASB. Paweł Gusiew. A to młodszy pełnomocnik, Waluszek. Czy jest pani gotowa oskarżyć tego młodego człowieka o napaść z zamiarem grabieży?
Kobieta nagle się zmieszała i spojrzała na młodzika z nieukrywaną pogardą we wzroku.
– Ałe to jakiś smarkacz… – wymamrotała. – A wy go…
Waluszek skończył ze zdejmowaniem odcisków i plącząc z przejęcia przewody zmontował system – połączył skaner z notebookiem, ten z kolei z transiverem, wszedł do serwera Centralnego i zaczął grzebać w sieci ASB.
„Smarkacz”, potwierdzając trafność diagnozy poszkodowanej, tylko pociągał nosem.
– Zaraz się dowiemy, co z nim zrobić – zwrócił się Gusiew do kobiety.
Waluszek ze skupieniem wciskał klawisze.
– Czysty – stwierdził wreszcie. – Smark ma siedemnaście lat. To jak, spisujemy akt?
– Poczekaj… – Gusiew znów zwrócił się do kobiety. – W torebce niczego nie brakuje?
– Chyba niczego. Oj, chłopcy, może się nad nim ulitujecie?
– Rezygnuje pani z oskarżenia?
– A niech go cholera…
– Jak pani chce. Ale przy okazji, niech pani sprawdzi portmonetkę – Gusiew wymawiał słowa bardzo łagodnie, uprzejmie… nawet z przesadną grzecznością i coś w jego głosie powiedziało Waluszkowi, że sytuacja jeszcze nie jest zamknięta.
– Dokładnie… wszystko jest. Dziękuję wam.
Gusiew zajrzał do portmonetki.
– Widzę, że ma pani sporo drobnych – stwierdził ze znawstwem. – Pożyczy mi pani te drobne?
Kobieta podniosła na niego zdziwione spojrzenie i zaraz potem w jej wzroku pojawiła się ciekawość. Jak każdy poszkodowany wzięty pod obronę przez ASB, kobieta czuła się teraz zupełnie bezpiecznie. Co więcej, na krótką chwilę stała się częścią wielkiej i tajemniczej siły. Powie tylko słowo, i koniec z drobnym złodziejaszkiem!