– Przestań kwękać – zgasił go Gusiew. – Na razie nie wiem nic pewnego. Ale mam bardzo złe przeczucia. I będę znacznie spokojniejszy, jeżeli dostanę choć paczkę solidnych nabojów. Jak coś się zacznie, to zimą. Podczas mrozu łatwiej nas będzie wyławiać. Jest sporo czasu, żeby prysnąć do Afryki.
– Do zimy jeszcze daleko… – instruktor podejrzliwie zmrużył powieki. – Gusiew, jak chcesz to przed tobą uklęknę…
– Po co? – zdziwił się Gusiew.
– Jak coś wyniuchasz, daj sygnał. Może ja się czegoś dowiem starymi kanałami? Pryśniemy razem.
– Znaczy, starych kanałów błoto nie pozalepiało? – uśmiechnął się Gusiew. – Chytrusek z ciebie.
– Nikomu ani słowa – uprzedził go instruktor. – Z tamtego świata cię dostanę.
– Chytrusek – powtórzył Gusiew.
– Nie zadają za to głupich pytań. Kto inny mógłby cię zagadnąć, czegóż ty sam się tak boisz… Pawle Aleksandrowiczu Gusiew.
– To nie zadawaj.
– Nie będę – instruktor znów zerknął na zegarek. – Idziesz dzisiaj?
– Owszem, na nockę.
– Zajrzyj przed wyjściem. Przecież tu ich nie trzymam. I nie gap się tak na mnie. Jeszcze nie wykopałem podziemnego korytarza do twojej ukochanej Afryki.
– A szkoda – odpowiedział poważnie Gusiew.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
…całej ludności kraju były wiadome i bliskie cele, które popchnęły Vlada do jego czynów.
– Niczego nie rozumiem – burknął dyżurny, patrząc na monitor operacyjny. – Skąd ja im teraz wezmę wolną trójkę?
Gusiew wetknął głowę w okienko.
– A może dwójka się nada? – zapytał.
Dyżurny podniósł wzrok na Gusiewa i natychmiast się rozpromienił.
– Pe, ratuj człowieku! Potrzebna pomoc. Tu niedaleko, na Nowym Arbacie, jakiś samobójca rozsiadł się w oknie. Czeka, skurczybyk, aż tłumek większy się zbierze. A potem, powiada, skoczy.
– Znamy takich – machnął ręką Gusiew. – Nie skoczy. Szczególnie, jeżeli będzie wielu widzów.
– Pe, przecież nie jestem dzieciakiem. Ale akurat w samym centrum miasta zbiegowisko nam niepotrzebne. A ten bałwan zwiesił nogi z parapetu i śpiewa świńskie kuplety. Najgorsze, że nie wiadomo, co to za jeden. Wlazł po prostu do niewielkiego biura, złapał za taboret, wypędził personel i zamknął się od środka. Drzwi stalowe, z zamkiem trzeba się będzie nabiedzić, a jak on usłyszy i mimo wszystko skoczy?
– Gdzie to jest?
Dyżurny odwrócił monitor w stronę Gusiewa.
– Ciekawe, jak się dostał do budynku? – mruknął Gusiew, patrząc na schemat. – Albo ochrona go przegapiła, albo tam pracuje.
Waluszek wspiął się na palce i zajrzał przez ramię przewodnika. Gusiew przesunął się w bok, by umożliwić podwładnemu zerknięcie na ekran.
– W tym budynku jest bez mała setka biur, nie zdążymy po prostu sprawdzić, kim on jest. Wysłałem na wszelki wypadek „karawan” i psychologa.
– Psycholog tu na nic. Kiedy on będzie rozmawiał z klientem, na bezpłatny spektakl zbiegnie się połowa Moskwy.
– A ty co proponujesz?
– Z przeciwległej strony promenady, o, stąd… Tak, z tego balkonu można go strącić kulą do środka. A potem ratownicy mogą się bawić z drzwiami, ile będzie trzeba. Potrzebny będzie tylko karabin snajperski z tłumikiem.
– Aha! – wykrzyknął dyżurny. – Doskonały pomysł. Fantastycznie! Ale jeżeli… – nagle się zająknął. – Mmmm…
– Przecież to wybrakówka jak złoto – stwierdził Gusiew. – Co, może nie?
– Możliwe – niepewnym głosem odpowiedział dyżurny, zwracając się ponownie ku monitorom kamer obserwacyjnych i przekładając jakieś dźwignie. – A jeżeli ten baran jest jakąś fiszą? Ty go stukniesz, a okaże się, że on ma grubego, ważnego tatusia.
– No to niech sam kombinuje, czemu jego synek postanowił pożegnać się z życiem. A przy okazji wywołał zamieszanie w samym centrum miasta.
– Mmmm… tam w dole stoją menty, nie pozwalają ludziom na gromadzenie się przed biurowcem. Ale w sumie pomysł jest niezły. Przejdź się tam, Gusiew, co? Załatw problem.
– A co ja mogę zrobić? Tym bardziej, że psycholog jest już na miejscu. Dobrze mówię, Loszka?
– Uhmm… – przytaknął Waluszek.
– Sam przecież proponowałeś…
– Co proponowałem?
– Gusiew, nie mąć w głowie dyżurnemu oddziału – poprosił dyżurny. – Ty wpadłeś na pomysł, żeby go strącić? No to bierz rurę i szoruj na miejsce. Rozejrzysz się w sytuacji, porozumiesz się z psychologiem i ocenisz, jaka jest szansa, podejmiesz decyzję i potem mi zameldujesz.
– Ale przecież snajperów zredukowali…
– Snajperów owszem, ale ich karabiny – nie. A tam jest ze sto metrów. Z takiego dystansu nawet ja trafię.
– Ależ ja w życiu nie strzelałem z karabinu do celu!
– A twój partner to co? Nie jest przypadkiem biathlonistą?
Gusiew spojrzał na Waluszka. Ten zagryzł wargi i jakoś tak niewyraźnie przewrócił oczami.
– Pełnomocniku Waluszek! – odezwał się dyżurny, szczękając klawiszami. – Zadanie jasne? Posłałem już zapotrzebowanie do zbrojowni. Biegnijcie po zestaw.
– No cóż, biegnij, Loszka – potwierdził Gusiew.
– Zasadniczo miałem tę broń w ręce… – zaczął Waluszek. – Ale…
– Chłopcze, nie utrudniaj! – ponaglił go dyżurny. – Trzeba się pospieszyć, zanim ten palant sam nie spadnie i nie zrobi nam wypadku nadzwyczajnego! Zapisałem go już Gusiewowi na brak.
Waluszek rozłożył ręce i poszedł umyślnie markotnym krokiem.
– Tak właśnie trzeba – oznajmił dyżurny.
– Dureń jesteś, Korniejew – stwierdził Gusiew.
– Jeżeli twój prowadzony jest taki miłosierny, możesz strzelać sam – zgodził się łaskawie dyżurny. – Tylko nie próbuj mi mydlić oczu, że klient siedzi niezbyt dogodnie, że może wypaść na ulicę i takie tam. Doskonale go widzę: siedzi, że trudno lepiej. Jedna kula i po zawodach. A przy okazji, ten spektakl trwa już dziesięć minut, nie wyrabiamy się w regulaminowym czasie. Tak czy siak, dostanę opieprz, a wszystko przez ciebie…
– Czort mnie podkusił, żeby tu zajrzeć…
– I tak bym cię znalazł. Wiedziałem, że kto jak kto, ale ty z pewnością wymyślisz coś chytrego.
– Przecież ta sztuczka ma ze sto lat! Każdy by…