Выбрать главу

– Gusiew, może już masz dość tej roboty? – zwodniczo łagodnie zapytał dyżurny. – Powiedz tylko, a ja zanotuję…

– I napiszesz meldunek?

– Ależ oczywiście! No, gdzie ten twój nowicjusz ugrzązł? Zachorował na niedźwiedzią chorobę, czy jak?

Ze schodów wiodących do piwnicy rozległ się odgłos kroków i pokazał się Waluszek z długim futerałem pod pachą. Gusiew wetknął głowę w okienko dyżurki i kiwnięciem palca poprosił Korniejewa, żeby przysunął się bliżej. Dyżurny nachylił się ze słodką miną.

– Nie tykaj mojego nowicjusza, jasne? – syknął Gusiew. – Bo nawet się nie obejrzysz, jak sam zachorujesz.

Korniejew uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Grozisz dyżurnemu na służbie? – zapytał. – Zwracasz się do niego nieregulaminowo? Ha! Zmiatajcie stąd obaj! Bo podzielicie się przyszłą naganą. Zapiszę w meldunku, jak się ze mną spieraliście!

Gusiew warknął wściekle, ale wycofał się z okienka.

– Chodźmy, Loszka – powiedział. – Zrobimy rzeź niewiniątek w imię postępu ludzkości.

Kiedy dwójka Gusiewa znikła za drzwiami, odezwał się milczący do tej pory pomocnik dyżurnego:

– Co mu odbiło? – zapytał. – Najpierw sam zaproponował, a potem się wycofał. Też mi brakarz…

Korniejew wyjął z kieszeni niewielki kozik i zaczął czyścić paznokcie.

– Trzeba by go wylać ze służby – rzucił przez ramię. – Albo w ogóle wybrakować. Widziałeś, jakie ma oczy? Paskudny typ. Raz go już zresztą wylali. Ale wrócił.

– Jak to? – zdziwił się pomocnik.

– W przeciwieństwie do wielu innych, Gusiew ma wielkiego, ważnego tatusia – stwierdził Korniejew. – Nie cierpię typa… Wyjechali?

– Owszem. Zapisać czas wyjazdu?

Korniejew zamknął kozik i wsunął go do kieszeni.

– Zapisz mu czas zgodny ze zgłoszeniem. Pomocnik spojrzał na niego ze zdziwieniem we wzroku.

– W Wybrakówce problemy rozwiązuje się inaczej – stwierdził Korniejew, odwracając się do monitorów i kierując jedną z miejskich kamer obserwacyjnych tak, żeby widzieć balkon, z którego miał strzelać Gusiew. – Ucz się, synku…

– A… – uśmiechnął się pomocnik. – W razie konfliktu wy po prostu wzajemnie się zabijacie.

Korniejew spojrzał na niego przez ramię i skrzywił się pogardliwie.

– Już nie – powiedział. – Zbyt mało nas zostało.

Wysławszy Waluszka na balkon, Gusiew zaparkował samochód, biegiem skoczył ku przejściu i po kilku chwilach znalazł się po drugiej stronie prospektu. Uliczne głośniki zachłystywały się radosną muzyką, skutecznie zagłuszając wrzaski kandydata na samobójcę. Gapiów zresztą nie było, i tylko niektórzy milicjanci w mundurach ukradkowo popatrywali ku górze.

„Karawan” stał na podwórku, a obok zatrzymało się kilka znajomych samochodów – widać było, że przyjechał dochodzeniowy z „grupą wsparcia”. Gusiew westchnął z ulgą – na terenie akcji pojawił się przełożony, który w razie czego weźmie na siebie odpowiedzialność za podjęte decyzje.

Za stołem w westybulu budynku starannie sprawdzał przepustki jakiś nieznany Gusiewowi drągal ze znaczkiem ASB, a obok niego przestępowali z nogi na nogę trzej wiekowi emeryci w mundurach. Gusiew doskonale znał ten typ ludzi – elitarni ochroniarze, całe życie na służbie. Ochronią wszystko i wszystkich – byle tylko dać im możliwości ochrony. Takie same niedobite mamuty stały przy wszystkich drzwiach Centralnego Szpitala Klinicznego, gdzie od czasu do czasu wylegiwał się ojciec Gusiewa, i oczywiście wszystkim robili straszliwe formalne trudności. Wierne psy wartownicze, zajadłe i uparte, potrafią tylko sprawdzać papiery i nikogo nie wpuszczać – ale w tym są znakomici. Teraz mieli gęby powyciągane bardziej niż zwykle, czym zupełnie się upodobnili do dobermanów.

Gusiew od dzieciństwa miał porachunki z takimi właśnie ochroniarzami i serdecznie ich nienawidził.

– No co, stare pierdziele! – krzyknął radośnie niemal od drzwi. – Urządziliście nam tu wypadek nadzwyczajny?

Brakarz na chwilę oderwał się od papierów, kiwnięciem głowy przywitał Gusiewa i burknął:

– Wszystkich trzech rozstrzelamy w pizdu!

I ponownie zajął się swoimi sprawami. Najpewniej także doskonale znał takich starych pryków i bardzo ich nie lubił.

– Towarzyszu… – cienkim głosem zapiszczał jeden z emerytów, rzucając się do Gusiewa i niemal wieszając mu się na ramieniu. – Towarzyszu…

Z biura przepustek wyszedł jeszcze jeden brakarz z grupą i mocno steraną księgą dyżurów w ręku.

– Stać! – rozkazał. – Marsz pod ścianę!

Gusiew pogardliwie odepchnął starucha i przeszedł do wind, zostawiając za sobą stłumione jęki, chwytanie się za serce i wywracanie oczami. „Jeszcze chwila i któryś z tych mamutów dostanie zawału! – pomyślał z wredną uciechą o dowcipnisiach z grupy wsparcia. – Boże, jakie to szczęście, że te dziadygi z żelazobetonu już niedługo powyzdychają. A my takimi się nie staniemy. Po pierwsze dlatego, że nie dożyjemy ich wieku. Po drugie – jesteśmy inni. Po prostu nie znaliśmy tego potwornego porządku społecznego, który zdławił godność ludzką minionego pokolenia. A teraźniejszy porządek, cokolwiek by o nim mówić, nie niszczy ludzkiej godności. Co najwyżej może cię zabić”.

W korytarzu na czternastym piętrze zgromadzili się ratownicy, milicjanci i brakarze.

– Ej! – niezbyt głośno krzyknął Gusiew. – Kto tu dowodzi?

Z tłumu wynurzył się facet w drogim garniturze i z wyraźnym niedostatkiem włosów na głowie, trzymający w ręce standardowy transiver z wyposażenia ASB.

– To wy jesteście Gusiew? Miło mi poznać. Łapin, śledczy państwowy drugiego stopnia.

– Jakie są rozkazy, dowódco? – zapytał Gusiew. – Powiadomiono cię, co zamierzamy zrobić?

– Owszem, powiedział mi dyżurny. Wasz snajper jest już na pozycji?

– Zaraz się dowiem. Panowie… – zwrócił się Gusiew do ratowników – czy któryś z was nie zechciałby mi pożyczyć na chwilę lornetki? I skąd tu można wyjrzeć na zewnątrz?

– Skąd zechcecie, byle nie z pokoju, w którym pracuje psycholog.

– Typ wisi brzuchem na parapecie – wyjaśnił rosły ratownik, podając Gusiewowi coś w rodzaju lunetki optycznego celownika.

– Nie próbowaliście go zaczepić jakąś pętlą – zapytał Gusiew. – Może lasso?

– Przycisnął nogi do ściany. Zaczepimy o but i po zawodach. Ale nasz niedźwiednik [18] prawie uporał się z zamkiem. Jedno szczęknięcie – i gotowe. Ale… ten pedryl usłyszy, jak nic usłyszy i skoczy. Już takich widzieliśmy…

Gusiew kiwnął głową i wszedł w pierwsze otwarte drzwi. Wyjął transiver i odszukał kanał wewnętrznej łączności dwójki.

вернуться

[18]Niedźwiednik - specjalista od otwierania rozmaitych Zamków (ros. kmina)