Выбрать главу

– Loszka, jesteś na miejscu?

– Gotowe – odparł Waluszek.

Gusiew spojrzał przez okno. Waluszka nie było widać na umówionym balkonie – ktoś tylko otworzył drzwi do wnętrza mieszkania. „Zuch – pomyślał Gusiew, podnosząc do oka lunetę. – Mądrala”.

I rzeczywiście – Waluszek znalazł sobie miejsce w głębi, nawet lufa karabinu nie wystawała na zewnątrz.

– Bardzo dobrze, Loszka – pochwalił go Gusiew. – Na razie tylko siedź tam i czekaj na rozkaz. Jak samopoczucie?

– Normalne, doskonale widzę klienta. Tylko nie za bardzo mi wygląda na psychola.

– Najważniejsze, żeby wpadł do środka, a tam już nasi go wezmą. Ej, Loszka, nie pomyliło ci się przypadkiem?! W sąsiednim oknie jest nasz psycholog.

– A psycholog akurat wygląda na kompletnie stukniętego.

– Waluszek! – stęknął Gusiew. – W którym oknie masz klienta?

– No, w lewym z mojej strony… co jest, za durnia mnie uważasz, czy co?

Gusiew westchnął z ulgą. Ale nagle coś go jakby kolnęło pod sercem.

Okazuje się, że nie bardzo miał ochotę na wydawanie Waluszkowi rozkazu strzelania do człowieka, którego jedyną winą było to, że zamierzał skończyć ze sobą wobec większej widowni.

„Ciekawe, kogo mi bardziej żal – tego psychola, czy Waluszka? Nie, oczywiście, Loszki”.

– Siedź i czekaj na rozkaz – polecił i wyszedł na korytarz. A tam akurat jakoś się przetarło – Gusiew ledwo zdążył oddać lunetę ratownikowi. Ludzie w niebieskich kurtkach z żółtymi pasami szybko się wycofywali, ciągnąc za sobą swój osprzęt. Na korytarzu został tylko jeden – spec od zamków.

– Łapin! – krzyknął Gusiew. – Mój człowiek jest na miejscu, widzi klienta, gotów jest do strzału.

– Pozwalam – machnął ręką śledczy.

– Chwileczkę! – zdziwił się Gusiew. – A podstawa?

Śledczy nieco się nachmurzył.

– Według mnie, nie musicie tego wiedzieć. Wystarczy ustny rozkaz dowódcy akcji.

– A ja uważam, że jest zupełnie inaczej. Nie widzę konieczności stosowania rozwiązań siłowych. Na dole nikogo nie ma, klient nikomu nie przeszkadza. Co mówi psycholog? Jaka jest wasza decyzja?

– Gusiew, proszę się uspokoić. Ustaliliśmy tożsamość klienta. Klasyczny brak, możecie strzelać.

– Towarzyszu śledczy państwowy! – żachnął się Gusiew. – Proszę o pozwolenie na przyjrzenie się klientowi.

Łapin obejrzał się na chłopców z grupy wsparcia, jakby szukając u nich pomocy. Ale członkowie tej grupy, sądząc z ich zachowań i min, co nieco już słyszeli o brakarzu Gusiewie z Centralnego, natomiast podejrzanie młody śledczy Łapin jakoś nie zdobył sobie ich zaufania.

– W przeciwnym razie – nalegał Gusiew – będę zmuszony poprosić o bezpośrednie polecenie dyżurnego operacyjnego i szefa dziennej zmiany, oraz poproszę, żeby uwzględnili moje obiekcje w dzienniku służby.

– No to proszę, idźcie i popatrzcie sobie – wzruszył ramionami śledczy. – Tylko się pospieszcie.

Psycholog akurat zsunął się z parapetu.

– Co powiecie? – zapytał Gusiew.

– Do ziemi nie doleci, gruchnie na przybudówkę – oznajmił psycholog. – Chyba że rozpędzi się od samych drzwi.

– I to właśnie omawialiście z nim przez pół godziny?

– Oczywiście.

Gusiew chrząknięciem zamaskował wzbierającą w nim falę rozdrażnienia i podejrzeń.

– A co, nie jesteście zorientowani? – zdziwił się psycholog. – A-aaa… Ogólnie rzecz biorąc, klient liczy na to, że rozpozna go ktoś ze stojących na dole. Sam się zapędził w sytuację bez wyjścia. Na asfalt nie zeskoczy, za drzwi nie wyjdzie…

– Co to, przedszkole jakieś, czy co?! Więc chce się zabić, czy nie?

– Nie, oczywiście, że nie. Histeria już mu przeszła, a poza tym w zasadzie jest normalny. I na domiar wszystkiego boi się wysokości. Przypomniał sobie, że się boi, jak otrzeźwiał. Ale negocjacje go nie urządzają. Powiada, że albo wszyscy pójdą precz, albo wyskoczy.

– A da się go jakoś ugłaskać?

– Za kilka godzin – owszem. Już niedługo zacznie go trochę łamać, wtedy będzie bardziej potulny.

– Narkoman? – zdziwił się Gusiew.

– Na razie łagodne stadium. Ale bierze, choć niewiele.

– Rozkazano mi go zastrzelić – rzekł Gusiew, zniżając głos do niemal szeptu.

– Niezły pomysł. Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz. Zresztą… sami popatrzcie, co to za jeden.

Gusiew odprowadził odchodzącego psychologa oszołomionym spojrzeniem i podszedł do okna. Wysunął głowę… i oniemiał.

Na sąsiednim parapecie palii papierosa i patrzył na ulicę wzrokiem zaszczutego psa szef biura prasowego Rady Najwyższej.

– Dima… – odezwał się Gusiew. – Co się stało?

Przerażony Dima poderwał się, tracąc równowagę tak, że niewiele brakło, a runąłby w dół, zamachał nogami, upuścił niedopałek i ostatecznie zwalił się w głąb mieszkania, przewracając chyba jakiś mebel, bo Gusiewa doszedł rumor.

Gusiew głośno odetchnął. Teraz otworzą się drzwi, do pomieszczenia wpadnie grupa wsparcia, a brakarz Gusiew pójdzie spokojnie na piwo.

Niestety, nie stało się nic podobnego. Gusiew wyskoczył na korytarz. Wszyscy stali bez ruchu i gapili się na niego.

– Co wy, kurczę… – zaczął, ale natychmiast się rozmyślił i ponownie kopnął się w głąb opuszczonego przed sekundą pokoju, wyciągając w biegu igielnik. Łapin coś tam za nim krzyknął, ale Gusiewa już to nie interesowało. Zajął pozycję. I jak tylko w prześwicie okna pokazała się noga, którą przekładano przez okno, trzykrotnie nacisnął spust.

Noga znieruchomiała na sekundę, a potem bezwładnie opadła na parapet, a w sąsiednim pokoju znów rozległ się łoskot. Gusiew schował broń i wyjął transiver. W sąsiednim pomieszczeniu otworzono drzwi i wokół postrzelonego klienta zaczął się ruch.

– Aleksiej, schodź do samochodu. Koncert odwołany.

– Chwacko go załatwiłeś! Jak to wyszło?

– Zejdź do samochodu. – Gusiew przyczepił aparat do pasa i nagle przyłapał się na chęci otworzenia kabury „beretty” przed wyjściem na korytarz.

– Będziecie mieli bardzo, bardzo wielkie nieprzyjemności – usłyszał głos Łapina.

– Zamknij się, leszczu – odpowiedział ze znużeniem w głosie. – Wszelkiego rodzaju nieprzyjemności mam już za sobą.

Odsunął ramieniem stojącego bez ruchu śledczego, wyszedł z pokoju i nie oglądając się za siebie ruszył ku windzie.