– Co? – bardzo naturalnie zdziwił się starszy.
– W najbliższym czasie powinien zostać uruchomiony program likwidacji brakarzy. Interesuje mnie – kiedy to się zacznie. I co ich czeka – kula w łeb, czy tylko dożywotnia katorga?
Starszy mężczyzna spojrzał na Gusiewa nie bez obawy we wzroku.
– Ty czasem nie ten… – zapytał, wymownie uderzając kantem dłoni w szyję. – Nie tego?
– Na razie jestem trzeźwy i jak do tej pory normalny.
– Mmmm… A ja już sobie pomyślałem… Nie, żadnego odstrzału, co ty… W zasadzie dotąd problemu ASB nie rozpatrywano, wszystko jest na etapie wstępnych opracowań. Najpewniej gdzieś tak za rok, dwa, wyprawi się wszystkich na emeryturę.
– No tak, na emeryturę. A młodych też?
– Jakich znowu młodych?
– Tych zwerbowanych całkiem niedawno. Nabór sięgał tysięcy ludzi.
– Pasza, nic mi o tym nie wiadomo. Tysiące, powiadasz? To niemożliwe. Skąd masz takie informacje?
– Moja sprawa to wam o tym wspomnieć. Wasza – zobaczyć, co i jak. Bez zbytniego szumu, co zawsze wychodzi wam znakomicie. Potraficie działać po cichu, prawda. Aleksandrze Pietrowiczu? Samochód zepchnąć na pobocze, człowieka chyłkiem załatwić, chłopakowi dwadzieścia lat oczy mydlić…
– Przecież ci się przyznałem! – prawie krzyknął starszy. – Mógłbym wszystkiemu zaprzeczyć! Ale powiedziałem ci całą prawdę! Nie masz prawa tak do mnie mówić, nie masz prawa!!!
Gusiew bez słowa rzucił niedopałek na sąsiedni grób.
– A ja tobie, mówiąc przy okazji, też mógłbym co nieco przypomnieć – stwierdził starszy, jakby się uspokajając. – Też nie jesteś bez grzechu.
– Ja?! A co ja? Nie ja napisałem „Zarządzenie 102”. Nie ja organizowałem ASB.
– Aleksandrze Pietrowiczu! – zawołał z daleka szef ochrony. – Telefon do was na pierwszej linii… i w ogóle, już późno…
– Przedzwonię…
– Tak jest!
– Znaczy tak, Pawle… – zakonkludował starszy twardym głosem. – Odpowiedziałem na twoje pytania. A teraz pozwól, że dam ci jedną, rzeczową radę.
– A co? – Gusiew zmrużył oczy z wrogością. Od dawna już nie przejmował się radami tego człowieka i nie postępował zgodnie z nimi. Ale też nie odmawiał ich wysłuchania. Szczególnie teraz.
– Rzuć tę cholerną robotę.
– Oho!
– Owszem, rzuć. Napisz raport, zwolnią cię bez zadawania zbędnych pytań. A jak się zwolnisz, od razu przyjdź do mnie. I wtedy porozmawiamy.
– Nie chcę do Meksyku – stwierdził Gusiew. – I do Afryki też nie chcę. Nigdzie stąd nie zamierzam uciekać. Sam kaszy nawarzyłem, sam zjem, ile na mnie przypadnie.
– Idiota – podsumował starszy. Właśnie tak podsumował całą rozmowę. – Nie proponuję ci ucieczki. Po prostu wyjedziesz na pewien czas. Tu się szykuje pewna sprawa… Krótko mówiąc, nie chcę, żeby mnie szantażowano. Tobą, twoim życiem. Chcę odebrać komuś dodatkowy atut.
– Tym bardziej nie wyjadę! – ucieszył się Gusiew.
Starszy mężczyzna wstał nie bez trudu.
– Zastanów się – poradził. – Masz tydzień czasu. Bo jak nie, to cię eksportuję z kraju siłą. Mam już dość bawienia się z tobą w te twoje śmieszne gierki. A… byłbym zapomniał. Przedstawiono cię do Nagrody Państwowej. Za pomysł akcji: „Tytoń zabija”. Możesz pękać z dumy. Cholerny utopista. Ideolog zasrany. Boże, do czego to już dochodzi – dwudziestoletni smarkacz wymyśla coś takiego… Ot tak, dla rozrywki, przyśniło mu się. A my, stare pryki…
– Ale działa, prawda? – przypomniał mu Gusiew.
– Lepiej, żeby nie wypaliło. A ty sam teraz palisz?
– Ja nie o tytoniu…
– Drań – westchnął starszy. – Skąd w tobie tyle jadu?
– Stąd, skąd stary pryk wziął odwagę, by zajrzeć do akt dwudziestoletniego smarkacza – odciął się Gusiew. – I przedstawić je jako opracowanie nieistniejącego departamentu. Kiedy smarkaczowi stuknęła trzydziestka i zdążył już o wszystkim zapomnieć.
– Ale pozostał tym samym co dawniej smarkaczem. Pawle, dorośnijże choć trochę – zakończył starszy. – Bardzo cię proszę. Sił brak, by kochać takiego potwora. Brakarz się znalazł…
Przepchnął się pomiędzy Gusiewem i wysokim nagrobkiem, z trudem przecisnął przez wąską furtkę i odszedł.
– Do widzenia – rzucił za nim Gusiew. Nie chciał, ale pomyślał, że tak będzie lepiej. Niech jak dawniej uważają go za rozsądnego i wyrachowanego, gotowego na zawieranie kompromisów i słuchanie głosu rozumu.
Starszy mężczyzna machnął ręką, choć się nie odwrócił. Gusiew spojrzał na grób.
Nie było na nim żadnych krzyży czy kwiatków, i żadnych pożegnalnych napisów. Niczego zbędnego. Dwa portrety. Mężczyzna w średnim wieku i chłopczyk. Daty urodzin. Imiona.
Leonid Lebiediew i Paweł Lebiediew.
I wspólna data śmierci.
Gusiew wpatrzył się w fotografię chłopczyka i bezwiednie musnął palcami swoją twarz.
Waluszek już czekał, paląc. Gusiew zatrzymał „dwudziestkę siódemkę” i przesiadł się na prawe siedzenie. Przyjemność prowadzenia wozu chętnie zostawiał Waluszkowi. Po pierwsze – chłopakowi spodobało się to zajęcie i szkoda byłoby pozbawiać go tej niewinnej przyjemności. Po drugie, kiedy Aleksiej siedział za kierownicą, Gusiew czuł się dobrze i bezpiecznie – mieli tak bardzo podobny sposób prowadzenia wozu, że każdy manewr swojego prowadzonego Gusiew kwitował w duchu kiwnięciem głowy.
– Ty co, samochód przywłaszczyłeś sobie na stałe? – zapytał Waluszek, kiedy „dwudziestka siódemka” szybko i pewnie włączyła się w potok innych wozów. – Sprywatyzowałeś go?
– Powiedzmy, że mi go podarowano.
– A kogo musiałeś za to zabić?
Gusiew bez złości trącił Waluszka łokciem w żebra. Ostatnio, gdy miewał w duszy zamęt, Aleksiej jakoś potrafił przywracać mu zwykły nastrój.
– Pamiętasz tego psychola, za którym się ujęliśmy?
– Powiedzmy, że to ty się za nim ująłeś. I nie tylko jemu dupę uratowałeś. Myślałem, że jak będę musiał zastrzelić biedaka, to sam potem się pochlastam. Powiedz mi, Pe, jak można prawdziwą kulą strzelać do człowieka, który ani tobie nie zrobił nic złego i żadnego prawa nie naruszył. Siedzi dupek na balkonie i tylko macha nogami… Zdarzyło ci się?
W tej chwili do Waluszka dotarło, że propozycja zastrzelenia stukniętego wyszła od Gusiewa i zagryzł wargi. Waluszek dość szybko o takich sprawach zapominał. Z pewnością bardzo by nie chciał uznać, że ludzie są źli.
Ale Gusiew – jak się okazało – nie zauważył zmieszania partnera.