– Przecież ja każdego klienta prowokuję, żeby się na mnie rzucił – powiedział. – Ta formułka: „Macie prawo do stawiania oporu” – została wymyślona specjalnie po to. Jej głównym zadaniem jest psychologiczna osłona brakarza. My faktycznie nie jesteśmy zabójcami, choć wiele się wśród nas na ten temat żartuje. Co charakteryzuje nas jako względnie normalnych ludzi.
– M-m… tak, na pewno. A co z tym samobójcą?
– Banalna historia. Przy okazji, trzeba powiedzieć, że jednak złamał prawo, tylko my o tym nie wiedzieliśmy. Objadł się narkotykami. A w ogóle to jego ojciec zadzwonił do Agencji i powiedział: nagrodzić tego, kto się ujął za moim synem. Potem jeszcze przez pół godziny rozpływał się w podziękowaniach dla Wybrakówki i zapewniał, że w ramach swoich możliwości gotów jest ją zawsze i wszędzie popierać. A tych możliwości – jako minister spraw wewnętrznych – ma aż nadto. Po czym, jak się zresztą z wrodzoną sobie bystrością domyślasz, dyrektor wezwał naszego szefa i polecił, żeby bohaterowi dać wszystko, czego tylko zażąda. A szef, niewiele myśląc, poszedł i osobiście zapisał w dzienniku dyżurów: „Dać Gusiewowi WSZYSTKO”! A ja wziąłem „dwudziestkę siódemkę”. Podoba ci się ten wóz, prawda?
– No, w zasadzie… W przyszłym tygodniu biorę „Porsche”.
Teraz wytrzeszczył oczy Gusiew.
– A ty kogo zastrzeliłeś? – zapytał.
Waluszek roześmiał się beztrosko.
– To stary model „942” – wyjaśnił. – Końcówka serii, stuknęła mu już prawie dwudziestka. Ale w bardzo przyzwoitym stanie. Wszystkiego pięć tysięcy. Gotówką na rękę dwa koła i jadę.
– To może i mnie załatwisz jakąś brykę?
– Czemu nie? Przy okazji, dawno już cię chciałem zapytać, czemu ty prywatnie wciąż jeszcze chodzisz piechotą?
– A cholera wie. Pewnie z lenistwa. Poza tym nie mam ręki do mechaniki. Wymiana oleju, bezpieczników – to jeszcze dam radę, ale coś bardziej skomplikowanego… No i wypić nie można, gdy ma się ochotę.
– No… odrobinę…
– I co, nadziać się na konfiskatę środka transportu?
– A kto ci skonfiskuje? Brakarzowi? Menty?
– A choćby i menty. Ja jestem wzorowym obywatelem i przestrzegam prawa.
– Dobrze, że mi powiedziałeś, bo jakoś mi się to nie rzuciło w oczy.
– Piękne dzięki. Nie, lepiej już z buta… Pijany brakarz to i bez tego postrach społeczeństwa. A już za kierownicą… Przy okazji, jak się już zgadało o kierownicy… – Gusiew spojrzał na zegarek. Sądząc ze wszystkiego, do tej pory podtrzymywał tylko rozmowę i przez cały czas o czymś intensywnie rozmyślał. – Nie tam jedziemy, gdzie trzeba, Losza.
– W jakim sensie? – nastroszył się Waluszek.
– W pełnym i całkowitym. Zawracaj samochód, skoczymy na Kryłatskoje. Odwiedzimy naszego psychola.
Waluszek bez słowa zaczął szukać miejsca, w którym można zawrócić.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Ciekawe, że wszystko wskazuje na to, iż wśród narodu Vlad był dość popularny. Przyczyny tego były głównie psychologicznej natury.
Podczas drogi Gusiew odszukał w notatniku jakiś potrzebny mu telefon i Waluszek musiał ścierpieć długą rozmowę partnera z nieznanym mu Wasilem Wasiliczem, z której zrozumiał tylko, że Gusiew i Wasilicz bardzo się wzajemnie szanują. Zagadkowe aluzje i dziwaczne abrewiatury [20] szybko Waluszka znużyły i skupił się na prowadzeniu. W końcu Gusiew wyłączył transiver i zapalił, najwidoczniej bardzo z siebie zadowolony.
– I jak, wszystko w porządku? – zapytał Waluszek.
– Zobaczy się na miejscu. W zasadzie Wasilicz jest gościem wpływowym, ale i jego możliwości są ograniczone. Podrzucić jakąś informację do przemyślenia, szepnąć słówko gdzie trzeba – zawsze i proszę bardzo. Ale nacisnąć odpowiednią dźwignię – figę. Taki sam uczciwy najemnik, jak ja z tobą. No dobra, coś istotnego jednak nam dał. Teraz wiemy, gdzie szukać. Przy okazji godzi się wspomnieć, że ktoś przed chwilą przepuścił skręt w lewo. Trzeba było zjechać w boczną drogę. Wybacz, zagadałem się i nie spostrzegłem…
– Zawrócimy nieco dalej – stwierdził z olimpijskim spokojem Waluszek. W odróżnieniu od Gusiewa w ogóle nie przejmował się takimi drobiazgami. Zawsze mógł zawrócić nieco dalej. Gusiew głęboko przeżywał niepowodzenia oraz wszelkie błędy i starał się w ogóle ich nie popełniać. A Waluszek po prostu naprawiał popełnione pomyłki. Przychodziło mu to bez trudu.
Zawrócić jednak udało im się nieprędko. Przeszkadzał w tym przede wszystkim Gusiew, który z zasady nie zgadzał się na włączenie koguta i rzucanie się niby mały, ale zajadły i gniewny buldożer przez podwójną linię, kiedy nie było naglącej konieczności podobnych manewrów. Wróciwszy na poprzednie skrzyżowanie Waluszek nie wytrzymał i popełnił wykroczenie – skręcił w prawo, mimo przekreślonej strzałki na znaku drogowym. Przed czujnym okiem nudzącego się w „szklance” pośrodku Rublewki menta z powodzeniem zasłonił wóz długi autobus.
– …i potem jeszcze raz w prawo – podpowiedział Gusiew. – Wiesz Losza, jestem rzadki głupek. Nie zamówiłem dla nas przepustek. Jakoś się nie domyśliłem.
– Przecież mamy wszędzie wolny wstęp! – zdziwił się Waluszek.
– Aha. Tylko że ten wolny wstęp kończy się na murach Kremla. A Centralny Szpital Kliniczny jest prawie tym samym, co Kreml. No, dobra, jakoś się przedrzemy. Ale tak czy owak ujawnimy się, a odźwierny zapisze numery wozu.
„Dwudziestka siódemka” przejechała przez wąski korytarz z metalicznymi zaporami i zatrzymała przy szlabanie na wjeździe do CSK. Do wozu natychmiast podszedł bramkarz – młody chłopak z pasiastą laską, w rozpiętej kurtce narzuconej na mundur nieznanego brakarzom typu. Przyjrzał się numerom, popatrzył w kierunku budki kontrolnej, w której siedzieli posiwiali weterani służby wartowniczej w furażerkach i dał Waluszkowi znak ręką – spadaj.
– Schamiał naród do granic niemożliwości – stwierdził Gusiew, wysiadając z wozu. – Dawniej choć pytali, kto taki. Nie pękaj, dobrze?
Waluszek zapalił i przygotował się do niepękania. Gusiew rozpoczął rozmowę z bramkarzem, który nadął się i coraz bardziej wypinał pierś, unosząc jednocześnie podbródek. Z budki wylazł jakiś siedemdziesięcioletni na oko dziadyga z wyraźnym zamiarem wsparcia bramkarza, ale w tej samej chwili Waluszek spostrzegł charakterystyczne drgnienie ramion Gusiewa, który ujął w rękę klapę kurtki i nieco ją odsunął. Dziadygę błyskawicznie cofnęło w głąb budki, a bramkarz jakby się skurczył. Znaczek ASB nawet i tutaj miał swoją wagę. Ale wpuścić Gusiewa na swoje terytorium ochroniarze nadal nie zamierzali. Nie czuli się już tak pewnie, jak przedtem, lecz mimo wszystko uparcie trzymali się swojego. Waluszek palił i czekał, kiedy Gusiew sięgnie do swojego najbardziej przekonującego argumentu, jakim była „beretta”. Ciekaw był, czy jego prowadzący ma dostatecznie twarde jaja, żeby na siłę wedrzeć się do tak poważnego obiektu, jak słynna „Kremlówka”.
[20]