Korniejew dawno nie prowadził żadnego wozu i wybrał nie najlepszą trasę na Łubiankę – przez bulwary. Kiedy wyjeżdżając spod łuku mostu Wielkiego Kamiennego skręcił w lewo, Gusiew drgnął, ale było już za późno. Przed nimi mignął lizak i w poprzek drogi stanął milicyjny „uszaczek”.
– W samą porę – stwierdził Gusiew i spojrzał na zegarek. – Gospodarz zaraz pojedzie do domu. No dobra, z dziesięć minut się spóźnimy…
Korniejew rozejrzał się – z boków już ich zachodzili tacy sami bezkompromisowi stróże prawa.
– Może włączymy koguta? – namyślał się głośno Korniejew. – Jakoś byśmy się przedarli.
– Po co? – Gusiew machnął ręką. – Ja nie mam dokąd się spieszyć, a ty też do końca dyżuru masz jeszcze półtorej godziny. Odpocznijmy.
Przez jakiś czas siedzieli w milczeniu. Wreszcie Korniejew nie wytrzymał.
– Towarzyszu Gusiew, dlaczego strzelaliście do ministra? – zapytał udatnie naśladując władczy głos dyrektora. – Wzmocniony ładunek, pocisk o stalowym rdzeniu…
– Nasz przemysł wypuszcza ostatnio bardzo kiepskie szkła – odpowiedział Gusiew, strząsając za okno popiół z papierosa. – A popierdolonych ministrów nazbierało się jak psów. Zboczenie jakieś – rozpierać się na tylnym siedzeniu, kiedy wóz rwie drogą, jakby mu kto dupę przypalił…
– Pewnie się spieszył.
– Do żony i dziatek…
– Zjeść obiad w ściśle rodzinnym gronie!
– Właśnie tak!
– Pe, czyś ty kiedykolwiek zdradzał żonę?
Zdziwiony pytaniem Gusiew zmrużył oczy.
– Korniej – zapytał przenikliwym szeptem – co z tobą? Przecież trzeciego dnia niewiele brakowało, a byś mnie na pojedynek wyzwał?
– A jak przeproszę?
– Dawaj. Kajaj się.
– Przepraszam, wybacz, ale nie miałem wtedy racji. Widzisz, Pe, ty przecież nigdy nie pełniłeś służby dyżurnej, prawda? A – między nami mówiąc – siedzącemu za pulpitem dyżurnemu nerwy zaczynają puszczać. I pod koniec zmiany robi się drażliwy jak niedźwiedź z cierniem w dupie. Ja wtedy zareagowałem nieco za ostro. – Hmm…
– No to zapomnijmy o tym incydencie, zgoda?
– Dobra, zapomnijmy… – i Gusiew, ze zwykłym sobie brakiem wychowania, wyrzucił niedopałek przez okno.
– Czemu śmiecisz? – natychmiast zareagował Korniejew.
– Bo lubię!
– Przecież jesteś brakarzem!
– To cały ty, Kornieju. Bestialsko praworządny. Wieziesz kolegę na egzekucję i pilnujesz, żeby niedopałków za okno nie wyrzucał. A jak mnie tam w tej Komendzie Głównej rozstrzelają? Czy nie będziecie, Korniejew, odczuwali nieznośnego bólu na myśl o tym, że nawet w ostatniej godzinie życia starego towarzysza broni nie umieliście powstrzymać się od uwag i złośliwostek pod jego adresem?
– Pięknie – uśmiechnął się Korniejew. – Książki powinieneś pisać. O jasnej drodze i bezchmurnej przyszłości przed nami.
– Dawno nie czytałem niczego współczesnego. Naprawdę takie gówno?
– Nie, dlaczego… Choć czasami łapię się na tym, że z radością bym poczytał jakiś kryminał w rodzaju Marininy. Ale skąd teraz wziąć coś takiego?
– Ależ ona pierdoły pisała! – nie wytrzymał Gusiew. – Pamiętam, miała tylko jedną normalną książkę – „Stylistę”, a i tam co chwila przechodziła w niej z górnolotnej mowy na język protokołu milicyjnego.
– Pierdoły nie pierdoły, ale na willę we Włoszech forsy jej wystarczyło.
Gusiew nie bardzo pojmował taką logikę, ale postanowił nie rozwijać tematu. Odsunął fotel do tyłu i ponownie zapalił. Korniejew podsunął mu dziewiczo czystą popielniczkę.
– A czemu ty się moją żoną zainteresowałeś? – przypomniał sobie Gusiew.
– Tak ogólnie. Ciekaw jestem. Coś się w moim życiu załamało, pojmujesz? Nie, żebym swoją kochać przestał, nie. Ale wszystko jakieś takie bezbarwne się porobiło, codzienne. A jak sobie dziubniesz coś szybko na boku – lecisz do domu jak na skrzydłach… I tak się zastanawiam – tylko u mnie tak, czy to normalne?
– Mówią, że normalne.
– Dawno po rozwodzie jesteś?
– Sześć, albo siedem lat – stwierdził Gusiew obojętnie i sam się zdziwił, jak łatwo mu mówić o czymś, co jeszcze tak niedawno darło mu duszę. – Nie, swojej oczywiście nie zdradzałem. Jakoś mi się to nie mieściło w głowie. Pobraliśmy się z wielkiej miłości.
– To czemu się rozwiedliście?
– Ona za bardzo pragnęła dziecka. A ja się przesadnie opierałem.
– Dlaczego?
– Bo jestem tchórzem – rzucił Gusiew. – Zwyczajnie… jestem tchórzem i tyle.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
Maleńkie księstewko wołoskie leżało między Siedmiogrodem a muzułmańskim kolosem, odgrywając rolę swoistego bufora. Przed napaścią na transylwańskie miasta, Turcy musieliby podbić Wołoszczyznę. W interesach Siedmiogrodzian było więc stworzenie takiej sytuacji, iżby sułtan dwa razy pomyślał przed rozpoczęciem nowej wojny z Wołoszczyzną.
Gusiew nie znał osobiście aktualnego dyrektora Agencji, który objął stanowisko pół roku temu i był – jak mówiono – rzadko spotykanym okazem świni i intryganta. Co prawda, tak mówiono w Centralnym, gdzie za świnie i intrygantów uważano wszystkich, którzy wspięli się na kierownicze stanowiska bez wychodzenia zza biurek. Ten dyrektor, jak zresztą dwaj jego poprzednicy, nigdy nie poszedł na patrol.
Z bliska ów łajdak i drań pierwszej wody robił dość dobre wrażenie. Gusiew bezwarunkowo wierzył takim mężczyznom – wielkim, silnym, rosłym, poruszającym się z niepowtarzalną, ciężką gracją niedźwiedzia niezdary, który stara się jak najrzadziej machać rękoma, żeby przypadkiem nie przewrócić szafy. Gusiewowskie ego znacznie przekraczało jego fizyczne gabaryty i całe życie cierpiał z powodu braku pięciu centymetrów wzrostu i dziesięciu kilogramów wagi. Najpewniej zaś czuł się idąc po ulicy pomiędzy Daniłowom i Myszkinem. Nawet z nieboszczykami Żeńką i Kostikiem było inaczej – mimo wszystko to on odpowiadał za prowadzonych. A w towarzystwie obu drągali nareszcie znikało gdzieś jego podskórne oczekiwanie na bandycką napaść zza rogu.
– Witajcie, Pawle Aleksandrowiczu – zaczął dyrektor. – Słyszeliśmy już o waszych wyczynach.
Gusiew uśmiechnął się skromnie, ale z godnością. Jakby chciał rzec: nie byle jakie to wyczyny.
– Uważa się… – dyrektor zawiesił na chwilę głos. – Uważa się, że wasze zdolności nie zostały w pełni docenione. Niewybaczalnie zasiedzieliście się wśród agentów operacyjnych, towarzyszu Gusiew. Pierwsza linia, niewidzialny front – wszystko to bardzo piękne. Ale tak utalentowany pracownik jak wy, towarzyszu Gusiew, w pełni zasługuje na coś lepszego.