Odsunął klapę kurtki i na jego piersi mignęła złotymi blaskami jaskrawa oznaka.
„ASB! – pomyślała Irina. – No jasne, któżby inny. Chwała Bogu!” Nigdy wcześniej jeszcze nie widziała z bliska prawdziwego brakarza i znaczek nieznajomego błysnął przed nią jak symbol kompletnego i całkowitego wybawienia od wszelkich wyimaginowanych nieszczęść i opresji.
– Starszy pełnomocnik Agencji Społecznego Bezpieczeństwa, Gusiew – przedstawił się mężczyzna stojący nad drobniutką dyżurną niczym skała. – Oddział Centralny. Może pani wrócić do pracy, nie ma powodów do niepokoju. Teraz pani. Witam. Paweł Gusiew. Zdążyliśmy chyba w porę, prawda? No, niechże się pani uspokoi, nic już pani nie grozi. Jest pani pod ochroną ASB. Czy ten człowiek pani groził?
– Tak… jak się pan domyślił?
– Miała pani… eee… trochę przestraszoną minę. Co konkretnie się stało?
– Chryste! – odezwał się z kąta brakarz Losza.
– Przepraszam panią. – Jego szef odwrócił głowę ku partnerowi. Teraz Irina była już pewna, że ten Gusiew musi być szefem.
Losza pokazał coś błyszczącego, pochwycił wzrokiem pełne strachu spojrzenie Iriny i błyskawicznie wsunął znalezisko w kieszeń.
– Drobiazg – uspokoił Gusiew Irinę. – Proszę, niech pani mówi.
– To wariat – wyjaśniła Irina, czując, jak wraca jej spokój i pewność siebie. – Urojenia, brak kontroli, nie ma wyczucia dystansu. Więcej na razie nie mogę powiedzieć; trzeba by go zbadać, ale niewątpliwie jest niebezpieczny. Widzi pan, jestem… – wyjęła legitymację służbową.
– Ach tak… – brakarz zerknął na dokument i kiwnął głową z zadowoleniem. A Irina wreszcie dokładnie mu się przyjrzała. Niezwykle sympatyczny mężczyzna mniej więcej czterdziestoletni, z początkami siwizny w ciemnych włosach. Bardzo miła twarz… można by rzec, że urodziwy mężczyzna. – No cóż, Irino… Georgiewa.
– Można bez patronimiku [26].
– Bardzo chętnie. Po pierwsze, szczerze pani współczuję. Mnie też niekiedy trafiają się… eee… klienci w bardzo niedogodnych okolicznościach i czasie. Za każdym razem jest to jak grom z jasnego nieba. Dlatego doskonale panią rozumiem. Teraz, co po drugie? A tak, po drugie. Rozumie pani, miła Irino, skoro to niebezpieczny psychol, odpada cała masa niemiłych formalności. Po prostu grzecznie weźmiemy go za rączki i odstawimy na badania. Po czym zajmą się nim lekarze, którzy raz na zawsze oduczą go jeżdżenia metrem. Oczywiście – Gusiew podniósł wskazujący palec – o ile pani nie zechce przedstawić mu oskarżenia. Niech się pani zastanowi. Loszka, co u ciebie?
Długowłosy Losza usiadłszy na piętach pochylił się nad ekranikiem laptopa. Inny przyrząd przycisnął do ucha, podtrzymując go ramieniem. Wariat leżał zupełnie bez ruchu, jak nieboszczyk. Nieliczni schodzący z eskalatora pasażerowie zezowali ostrożnie w jego stronę. A niektórzy po prostu nie zwracali na niego uwagi.
– Załatwione! – oznajmił Losza patrząc na ekran. – A on też jest załatwiony. Trzy ostrzeżenia, wszystkie za molestowanie seksualne. Dwa badania psychiatryczne, ostatnie w tym roku. Ograniczenie praw obywatelskich w zdolności do pracy… No tak, przecież on się ukrywał! Nie zgłosił się na badania kontrolne! No, chłopie, doigrałeś się!
– Może pani zapomnieć o składaniu oskarżeń – zwrócił się brakarz do Iriny. – Ten orzeł jest już trupem, bez żadnych ekspertyz.
I uśmiechnął się zaraźliwie.
„Czyli zniknie – pomyślała Irina. – Zniknie i nigdy go już nie zobaczę. Co za ulga! Mogę o nim już nie myśleć, nie wspominać go i nie bać się. Niełatwo będzie przekonać siebie, że nic się nie stało, ale dam sobie radę, wiem, jak to robić”.
– Dziękuję – wyszeptała. – Dziękuję… Pawle.
Zaczęły nią targać dreszcze i odruchowo chwyciła Gusiewa za ramię.
– Nie ma za co – odezwał się brakarz uprzejmie. -…Iro.
– Szefie! – podbiegł trzeci brakarz, Andriej, zupełnie jeszcze młody chłopak. – Wszystko załatwione, wóz już jedzie, milicję też powiadomiłem.
– Zrozumiałem. Zuch z ciebie. Losza, zwijaj się.
– Jasne – Loszka z kompletnym brakiem szacunku wyrwał przewody z gniazd z boku laptopa. – Ot, zwykły zakup aspiryny…
Gusiew parsknął śmiechem i rzucił Irinie wyraźnie ciepłe spojrzenie.
– Rozbolała mnie głowa – wyjaśnił. – I w samą porę, jak się okazało. W przeciwnym razie musiałaby pani znosić obecność tego psychola aż do wyjścia. Tam stoją menty, też by pomogli. A teraz… Pozwoli pani, że po cichu wyjdziemy na górę. Podjedzie nasz furgon, będzie w nim lekarz, który da pani coś uspokajającego. A potem odwiozę panią do domu. Mieszka pani gdzieś tutaj?
– Tak, dziękuję… – Irinie wydało się nagle, że odwożenie jej do domu to przesadna uprzejmość, na którą nie zasłużyła. Ale bardzo pragnęła, żeby Gusiew choć na krótko pobył z nią razem. Czuła się przy nim dobrze i bezpiecznie. – Mieszkam niedaleko stąd, na Trzeciej Frunzego…
– Zechce pani wybaczyć nieskromne pytanie… Dawno pani tu mieszka?
– Przez całe życie. A czemu pan pyta?
– Bo jesteśmy sąsiadami – uśmiechnął się Gusiew. – Szkoda, żeśmy się wcześniej nie spotkali.
– Może się spotykaliśmy…
– Nie, z pewnością bym zapamiętał – stwierdził stanowczo Gusiew. – No to co, pójdziemy? Świetnie. Loszka, zostań tutaj. Andriej, za mną.
Przy wyjściu stała karetka pogotowia, z której jacyś barczyści młodzieńcy wyjmowali nosze.
– Andriej, pokaż drogę – polecił Gusiew. – Ej, doktorze. Niech pan obejrzy poszkodowaną. Trzyma się bohatersko, ale ja bym nie ryzykował.
Irina pozwoliła usadowić się w karetce. Gusiew został z papierosem na zewnątrz.
Lekarz otworzył drzwi po kilku minutach, wysiadł i wyciągnął rękę, żeby pomóc Irinie, ale Gusiew go uprzedził.
– Wszystko w porządku – powiedział mu doktor. – Całkowicie zdrowa młoda kobieta. Nieco podwyższone ciśnienie, ale w tych okolicznościach to nic niezwykłego. W sumie nic, z czym nie można się uporać odrobiną waleriany i mocnym snem.
– Dobrze się pani czuje? – zapytał Gusiew Irinę.
– Tak – odpowiedziała z uśmiechem. – Chyba puściło. Wie pan, nie trzeba mnie nigdzie odwozić. Z chęcią się przejdę. Taka piękna pogoda…
Obok nich „sanitariusze” przenieśli leżące bezwładnie na noszach ciało. Irina nawet nie spojrzała na niedoszłego napastnika. Przestał dla niej istnieć, został wybrakowany. Patrzyła na Gusiewa, jakby na coś czekała.
– Może ja panią odprowadzę? – zapytał Gusiew. Trochę się przy tym zmieszał – być może powodem było to, że dawno nie składał takiej propozycji żadnej kobiecie, a może mina doktora, który stał obok targany jawną zawiścią. A Gusiew pytał zupełnie szczerze i poważnie.