– A czy pan może… teraz?
– On wszystko może, jest szefem – burknął doktor. – No to do widzenia, zwijamy się.
– Dziękuję… żyj. Tak, Irino, ja mogę wszystko… o ile pani pozwoli.
– Oczywiście – odpowiedziała Irina. – Będę bardzo zadowolona.
– Powiem tylko dwa słowa chłopakom i jestem na pani rozkazy – Gusiew odszedł ku podwładnym, którzy z pełnej szacunku odległości stali i wywracali oczami, szczerząc radośnie kły. Szczególnie zabawnie wyglądał Losza, który z zachwytu niemal wzbijał się w powietrze. „Widać, że ci chłopcy go kochają – pomyślała Irina. – Świetne chłopaki, byle kogo nie obdarzą szacunkiem i miłością, znaczy – jest za co. Zresztą sama wiem, za co. To człowiek nie za bardzo szczęśliwy, ale bardzo dobry. Ze wszystkich sił tłumi w sobie tę dobroć i nic nie może z nią zrobić. Wstąpił do brakarzy pewnie dlatego, że bał się otaczającego go świata, okrutnego i nieprzyjaznego. Postanowił, że sam stanie się potworem i wtedy nie będzie mu tak ciężko żyć w tym świecie. Pewnie jakiś uraz z dzieciństwa. Głuptas. Czemuż ci wszyscy mężczyźni są tacy niemądrzy…”
– Żyjcie! – Gusiew odesłał prowadzonych krótkim machnięciem dłoni. Chłopcy z daleka pozdrowili Irinę ukłonami. A Gusiew wrócił do swej niedawnej rozmówczyni. Irina wzięła go pod rękę i stało się to tak naturalnie, jakby codziennie chodzili razem ze stacji metra do domu. „On pewnie jeździ samochodem. Ciekawe, który należy do niego?” Irina odprowadziła wzrokiem odjeżdżające od trotuaru samochody brakarzy – niski, wtulony jakby w ziemię wiśniowy samochód zagranicznej marki i jakiś osobliwie muskularny i krępy „Żiguli”.
– Długo pracuje pan w ASB? – zapytała Irina. Po prostu tak wypadało. Mogłaby milczeć, i bez tego czuła się z Gusiewem dobrze.
– Długo – westchnął w odpowiedzi. – Zbyt długo. Najwyższy czas zmienić zawód. Tylko jeszcze nie wiem, na jaki. Taki, który mógłby się przydać w Afryce.
– W Afryce?
– A czemu nie? Tu niedługo zrobi się zimno, a ja, wie pani, mam już dość mrozów. Przestałem kochać naszą wieczną zimę.
– Ja też – zgodziła się Irina. – Bez przerwy mam ochotę wyjechać gdzieś, gdzie jest ciepło. Niechby nawet było gorąco. Byleby dalej stąd.
– W obu przypadkach – pani i moim – przyczyną jest nasza praca – stwierdził Gusiew. – Pani widzi w pracy zbyt wielu chorych ludzi. A ja – złych. Mimo woli nastrajamy się wrogo i zaczynamy nienawidzić kraju, w którym żyją tylko dranie, łajdaki, nienormalni i zboczeni. W zasadzie Związek to nie najgorszy kraj. Tylko bardzo chłodny.
– Bardzo chłodny – kiwnęła głową Irina.
Gusiew na chwilę oderwał myśli i wzrok od towarzyszki – naprzeciwko szła bardzo sympatyczna para. Niewysoki, krępy milicjant prowadził za rękę piękną, jasnowłosą sześcio-, może siedmioletnią dziewczynkę. Dziewczynka szczebiotała coś radośnie, a milicjant jak najbardziej poważnie jej potakiwał. Widać było, że rozpływa się z radości i nie wstydzi się pokazać tego całemu światu.
„Klasyczny przykład szczęśliwego ojca – pomyślał Gusiew. – No proszę, jak go radość rozpiera. Czemu ja zawsze bałem się mieć dzieci? Tchórzliwy dureń. Może jeszcze nie jest za późno? Oczywiście, że nie jest! Wyjechać stąd do diabła, ożenić się, postarać o dziecko… Trzeba tylko podjąć decyzję. Choć raz w życiu na coś się zdecydować. Postąpić wreszcie jak mężczyzna. Boże, jak dobrze jest iść obok kobiety, która ci się naprawdę podoba! Chwytaj ją, stary… i choćby do Afryki!”
– Jak pana głowa? – przypomniała sobie Irina.
– Zdążyłem już zapomnieć. Przeszło. Zupełnie. Po prostu jest mi dobrze. Z panią.
– Wie pan… mnie też.
– To wspaniale – stwierdził Gusiew.
Na chwilę się odwrócił, odprowadzając wzrokiem milicjanta i dziewczynkę.
Posterunkowy Muraszkin odwrócił się, posadził sobie Maszeńkę na ramieniu i delikatnie pocałował ją w policzek.
KOMENTARZE
Fakty i liczby – Tło historyczne – Życie społeczne – „Memorandum Ptaszkina” – ASB od wewnątrz – Technika – Personalia
FAKTY I LICZBY
Zgodnie z danymi Archiwum Pamięci Zarządu Głównego Obozów i Kolonii Katorżniczych w okresie od 2001 do 2009 roku w systemie GUŁAK odbywało kary za przestępstwa przeciwko ekonomice kraju i przeciwko osobom indywidualnym 15 864 502 obywateli Związku Słowiańskiego. Nieco ponad półtora miliona katorżników doczekało złagodzenia kar i wróciło do domów, albo zostało przeniesionych „na odsiadkę” do obozów o zwykłym reżimie.
Czystkę w zasadzie przeprowadzono wśród mieszkańców dużych miast będących ośrodkami przemysłu i kultury. Wybrakówka dość mizernie przetrzepała niewielkie miasteczka, w których oddziały ASB pełniły rolę publicznych straszydeł, i prawie w ogóle nie tknęła ludności wiejskiej. Ale mimo to podczas pierwszych lat po uformowaniu ASB na terytorium całego kraju zaobserwowano lawinowy spadek liczby odnotowanych przestępstw, w tym także należących do kategorii niepodlegających kompetencjom Agencji.
Oczywiście liczba pozbawionych wolności w całym kraju była znacznie wyższa i wielu z tych, którzy trafili do „zwyczajnych” rządowych zakładów karnych odsiadywało znacznie dłuższe wyroki – na przykład za kradzież samochodów, posiadanie broni, albo włamania do mieszkań. Jedna tylko przymusowa demilitaryzacja republik kaukaskich stworzyła gigantyczne „czarne strefy”. Należałoby też uwzględnić ogromną liczbę ludzi pozamykanych w tak zwanych „obozach leczenia pracą”, do których kierowano alkoholików i narkomanów. Oprócz tego aktywnie zapełniano internaty dla bezdomnych dzieci i „kolonie profilaktyczne” dla osób niepełnoletnich, które w ten czy inny sposób naruszyły prawo. Praktycznie można uznać, że w wymienionym okresie co dziesiąty obywatel Związku wbrew swojej woli był osadzony w jakimś zakładzie o reżimie koszarowo-obozowym.
Mimo wszystko ludzie z tych obozów i kolonii wracali. Z katorgi ASB – nie. Tam trafiano na zawsze i tylko bardzo nielicznym – jak już zaznaczyliśmy – udało się wrócić do normalnego życia. I co charakterystyczne – społeczeństwo przyjmowało ich bez szczególnego zachwytu. Piętno „wroga narodu”, noszone nawet przez człowieka złamanego fizycznie i psychicznie, okazało się trwałe i niezmywalne.
Polityka „silnej ręki”, poparta okrutnym naciskiem na społeczną świadomość, spowodowała też powstanie pewnych efektów ubocznych. Nawet w Moskwie, mieście tradycyjnie rześkim i rozwijającym się bardzo dynamicznie, złamano kardynalnie rytm życia. I podkreślone już w pierwszym rozdziale wszechobecne idylliczne lenistwo i marazm były tylko powierzchowną oznaką tego, jak głęboko wtargnęły władze w codzienne życie przeciętnego obywatela.