Выбрать главу

– Co wy tam robicie? – Nad Gosiewem stanęła dorodna niczym kremlowska wieża dyżurna eskalatora z przerażająco wyglądającymi nożycami do cięcia metalu w dłoniach.

– Macie nieodpowiedni instrument! – Gusiew wrócił do swego poprzedniego zajęcia.

– Co to za samowola! – zawrzała gniewem dyżurna. – Na chwilę odejść nie można!

– Ale on jest weterynarzem! – wyjaśniono jej.

– Młody człowieku, jesteście weterynarzem?

Do wycięcia zostało już tylko kilka kosmyczków. Pies, wyczuwając zbliżające się uwolnienie, zaczął się miotać radośnie i Gusiew musiał przycisnąć nasadę ogona do ziemi, żeby niemądre zwierzę nie zrobiło sobie krzywdy.

– Z przykrością muszę stwierdzić – stęknął Gusiew – że nie jestem już młodym człowiekiem. I nie jestem, niestety, żadnym weterynarzem.

– Diabli wiedzą, co to się wyrabia! – uniosła się gniewem dyżurna. – No dobra, tnijcie sobie.

– Piękne dzięki. A pies co, tutejszy?

– Niby tak… Jeździ czasami.

– A bilet kupuje? – zachichotano w tłumie. – Może ma legitymację emeryta?

– Teraz i tak będzie miała ulgę ze względu na kalectwo – oznajmiła pojednawczo dyżurna, czym wywołała przyjazne śmieszki w tłumie. – Mądra psina. Zawsze wiedziała, jak się zachować na ruchomych schodach, nie to co niektórzy, a dziś – bach! – utknęła. Dobrze, że zwykle na nią uważam. Ledwo zdążyłam zatrzymać taśmę. Uczcie się, obywatele.

– Przy zejściu z eskalatora podnoście ogon!

– Uważać na ogony, który tam ma! Teczki wyżej trzymać! A szczególnie długie poły płaszczów!

Gusiew słuchał, uśmiechał się i pracowicie strzygł nożyczkami. W końcu wyciął ostatni zaplątany kosmyk, ostrożnie przesunął ogon z boku na bok, i stwierdziwszy, że wszystko poszło dobrze, wstał. Niewiele brakło, a zostałby przy tym oblizany od stóp po czubek głowy.

Tłum na czele z dyżurną sypnął oklaskami. Pies skakał wokół i szczekał radośnie. Przepełniony uczuciem sympatii do wszystkich świadków swego wyczynu i mocno zmieszany przejawami aprobaty tłumu Gusiew kiwnął głową, schował scyzoryk i wypiął pierś. Ruch ten rozsunął nieco poły kurtki i spod klapy zdradziecko błysnęła oznaka. Dręczony niedawnym kacem Gusiew musiał ją chyba niezbyt starannie przypiąć. Spod klapy wysunął się sam jej rożek, ale to wystarczyło.

Połowę tłumu jakby diabeł jęzorem zlizał.

Dyżurna poczerwieniała nagle i omal nie wypuściła nożyc z dłoni.

– Proszę się uspokoić, nic się nie stało – pospiesznie zapewnił ją Gusiew.

– Nie miałam zastępstwa – wymamrotała dyżurna. – Ale na instruktażach o zasadach bezpieczeństwa pracy…

– No właśnie, bezpieczeństwo pracy… – podsunął któryś z żądnych krwi gapiów.

– Kto się tam odezwał? – zapytał Gusiew. – Nazwisko proszę?

Tłum, jak na komendę, zaczął się pospiesznie rozchodzić. Gusiew uśmiechnął się krzywo, popatrzył w ślad za zbiegami i stwierdził, że ku eskalatorom idzie jeszcze jedna kobieta w uniformie pracownika „Metropolitan”.

– A oto i zmienniczka! – ucieszył się Gusiew. – Teraz spokojnie może mi pani wskazać miejsce, gdzie można umyć ręce.

– Obowiązkowo – wydusiła z siebie dyżurna.

– Panie i panowie, zechciejcie się rozejść – poprosił łagodnie Gusiew ostatnich gapiów, którzy się jeszcze nie rozeszli. Ludzie posłuchali niezbyt chętnie, i wszyscy odchodząc, oglądali się przez ramię. Tylko jakiś krzepki staruch o oficerskiej postawie podszedł bliżej do Gusiewa i spojrzał mu w twarz.

– W czym mogę pomóc? – zapytał Gusiew z szacunkiem.

– Jesteście szlachetnym człowiekiem – niespiesznie odezwał się staruch mocnym, zdecydowanym głosem byłego dowódcy. Sądząc po intonacji, nawet dość wysoko postawionego niegdyś dowódcy.

– Nie będę się spierał – przyznał Gusiew. – Proszę tylko nie myśleć, że jestem wyjątkiem. Wcale nie.

– Mam do was pytanie. Powiedzcie mi, czy to prawda, że ASB niedługo ma zostać rozformowana?

– Nie wiem, jak szybko to nastąpi. Ale według mojej opinii, decyzja została już podjęta. Społeczeństwa nie można terroryzować bez końca.

– Terroryzować? – zdziwił się staruch. – Kto wam coś takiego powiedział? Połowa Rosji dosłownie się za was modli! Wykonujecie niezwykle potrzebną robotę.

– Już zrobiliśmy. Niewiele zostało.

– Dziwnie jest coś takiego usłyszeć od pełnomocnika ASB. Ale… pozwolicie, że się pożegnam. – Dziadyga wyprostował się, skłonił głowę jakby pozdrawiał towarzysza broni i odszedł.

Gusiew gryzł wargi i patrzył w szerokie plecy starca. Kusiło go, żeby dogonić dziadygę i zapytać, czy dosłużył się generalskiego stopnia. Dyżurna i jej zmienniczka szeptały coś do siebie za plecami brakarza.

– Więc pokażecie mi, gdzie mogę umyć ręce? – zwrócił się Gusiew do dorodnej pracowniczki metra.

– Ależ tak, chodźmy.

Pies ruszył w ślad za nimi i Gusiew pomyślał, że pojawił się nowy problem – jak możliwie łagodnie uwolnić się od towarzystwa dyszącego wdzięcznością stworzenia. U boku brakarza kroczyła ponuro dyżurna, która dręczyła samą siebie rozważaniami o swojej niewesołej, z powodu opuszczenia stanowiska pracy, przyszłości. Kilkanaście kroków przeszli w milczeniu i Gusiew poczuł, że pies zaraz się sam odczepi, ale dojadło mu towarzystwo trzęsącej się ze strachu kobiety.

– Wybaczcie, że was przestraszyłem – odezwał się. – Uwierzcie mi, nie stawiam wam żadnych zarzutów.

– Naprawdę mnie pan nie ukarze? – zdumiała się kobieta.

– Za co? – zdziwił się Gusiew. – Za to, że naruszyła pani obowiązki służbowe i opuściła posterunek w strefie podwyższonego ryzyka, bo nie mogła pani patrzeć na cierpienia żywego stworzenia? Bez przesady. Po prostu zrobiło się pani żal tego psa. Jeżeli nawet kobiety przestaną się u nas poddawać impulsom miłosierdzia, to cały naród może się powiesić. Ot, poddaliście się chwilowej słabości… Bywa.

– Przyjechał naczelnik i zrobił nam dodatkowy instruktaż – usprawiedliwiała się dyżurna. – Wezwałam pomoc, patrzę, a tu nikt się nie zgłasza. Pies, wiadomo, nie człowiek – może pocierpieć. Zresztą pasażerów niewielu, pracują tylko dwie taśmy… Czekam pięć minut, dziesięć… No, w końcu skoczyłam i biegiem… Gdyby nie to, nigdy bym…

– A czemu zrobił instruktaż w czasie pracy? Myślałem, że w metro muszą przestrzegać regulaminu.

– Jedni muszą, a drudzy nie…

Gusiew spojrzał na zegarek.

– Szkoda, że spóźniam się do pracy. A może chcielibyście, żebym trochę się tu zatrzymał i zbadał sprawę jego wykroczenia? Ale nie… Pani pierwsza miałaby nieprzyjemności.

– Jasne! – uśmiechnęła się kobieta. – Zjedliby mnie żywcem!

– Sama pani widzi – stwierdził Gusiew. – Ja też muszę dokonywać wyboru pomiędzy obowiązkiem, a uczuciem litości. Nieustannie. Każdego dnia.

Po stacji kręcili się bezczynnie dwaj milicjanci. Gusiew przypomniał sobie dzielnicowego Muraszkina i pomyślał, że ten z pewnością wyczułby uwięzionego w eskalatorze psa z odległości kilometra. „Najlepsi obrońcy i ratownicy to ludzie nieco stuknięci. Dopóki mają kogo ratować i bronić, będzie porządek… Ale jak już obronią i uratują wszystkich co do jednego? Co wtedy?”

Historyczne analogie podsuwały Gusiewowi myśl, że w takich chwilach bohaterscy obrońcy sami stają się źródłem piekielnego zamieszania. Bo muszą mieć kogo bronić.

No, chyba że w porę pojawią się nowi, lepsi bohaterowie, którzy obronią społeczeństwo, tępiąc tych pierwszych.

ROZDZIAŁ TRZECI

Stwierdzić stanowczo można tylko jedno: ludzkie języki i upływ czasu nie dodały niczego do świadectw jego okrucieństw. Czasami dokonywał czynów bohaterskich, ale nie był bohaterem, tylko psychopatą.

Oddział Centralny zajmował dwie bramy w idącym wkrótce do rozbiórki monumentalnym gmachu wzniesionym w roku 1903. Przed stu laty domek był z pewnością niczego sobie, ale potem przyszli bolszewicy. Kierowani swoim historycznym zadaniem wpakowania jak największej liczby hołoty do pańskich apartamentów, wykopali pod domem głębokie piwnice i dodali dwa piętra z góry. Budynek trzymał się, trzymał, a potem przestał się trzymać i zaczął pękać w szwach. Gdyby chodziło o dom położony w jakimś innym, oddalonym od centrum rejonie, władze gwizdałyby na to koncertowo, aż w końcu przez szczeliny w ścianach zaczęłyby przedostawać się do środka łażące bezpańsko psy i koty. Ale ten stał w odległości pół kilometra od Kremla, więc szybciutko poprzewiercano ściany, a przez otwory przepuszczono grube liny ściągające, na których mieszkańcy porozpinali sznury do suszenia bielizny. Gusiew zjawił się tu z pierwszą falą pracowników ASB, którzy tworzyli biura Centralnego i osobiście zrywał te natłuszczone linki, na które jakoś nieswojo było patrzeć. Mimo woli w głowie pojawiał się obraz: stalker z workiem pełnym rozmaitych znalezisk pełznie przez błocko, a nad jego głową cichutko się kołyszą takie same brodate sznury.