„Tak, ze sztucznym rozbawieniem i chichotami kruszyliśmy ścianki działowe i taszczyliśmy meble, a wszyscy patrzyli na chłopaków i myśleli: wypisz, wymaluj, stalkerzy. Pchają się gdzieś z maniackim uporem, zdobywają nie wiadomo co i giną też nie wiadomo dla jakiej idei. Czyżbym był taki jak oni? Nie, ja z pewnością nie. A wewnętrzny głosik pokpiwał: otwórz oczy, gołąbeczku! Oczywiście, że ty też. Nikt cię przecież nie prosił na linię ognia – sam polazłeś. Jak to, nikt nie prosił? Sam prosiłem. Prawie na kolanach błagałem, żeby mnie wzięli. I argumenty im przytaczałem. Żądałem kategorycznie”.
Gusiew chwycił za klamkę drzwi wejściowych i pociągnął nie bez wysiłku. Drzwi skrzypnęły ponuro, otworzyły się na jakieś trzydzieści centymetrów, utknęły, ale mimo wszystko ustąpiły i jeszcze się trochę rozwarły. Gusiew z trudem przelazł na drugą stronę i od razu nadział się na idącą po schodach w dół dzienną zmianę. Wyraz twarzy „dzienników” wcale mu się nie spodobał.
Pozdrawiano go dość obojętnie, ktoś nawet podał mu rękę, ale przeważnie wszyscy chrząkali na powitanie i odwracali wzrok. Nikt już nie miał spraw do Pe Gusiewa, agenta specjalnego z licencją na zabijanie. „A może sam się nakręcam? – pomyślał Gusiew. – Zmęczyli się ludzie. I z pewnością znów kogoś z naszych stuknęli”.
Na półpiętrze trzeciej kondygnacji palili, gestykulowali gwałtownie i kunsztownie klęli członkowie grupy patrolowej Daniłowa. Cztery trójki całkowicie zamykały przejście i Gusiew chcąc nie chcąc musiał torować sobie drogę. I od razu poprawił mu się nastrój – niezależnie od ogólnego podniecenia i nerwowości, wszyscy go zauważyli, i zaczęli klepać po ramieniu i podawać ręce. Albo Gusiew jeszcze się ostatecznie nie skończył, albo nie wszyscy podzielali to mniemanie – a może istotnie sam siebie nakręcał.
Daniłow akurat wykrzykiwał ku drzwiom biura długą serię wyrażeń powszechnie uznawanych za bardzo obraźliwe, kiedy Gusiew ujął go za łokieć.
– Pe! – ryknął Daniłow wprost do ucha Gusiewa. – Chociaż ty coś powiedz tym draniom! Dlaczego znowu my?! W zeszłym miesiącu Daniło, w poprzednim też Daniło, a w tym dla odmiany, no popatrz kto?! Daniło! Co ja, do cholery, biegam tu za głównego zoofila?! Przejdę do rezerwy! Sam się zdegraduję do szeregowego! Nie będą wciąż ze mnie robili tego… jak mu tam…
– Naczelnika oczyszczania – podsunięto mu ze schodów. – Nie przejmujcie się aż tak bardzo…
Brakarze ryknęli śmiechem. Co mieli robić? Mogli tylko śmiać się sami z siebie. Gusiew ostatecznie odzyskał dobry humor. Wiadomo, skąd te ponure gęby. „Dzienników” znów posłali do odstrzału bezpańskich psów i kotów. I jak zawsze na dowódcę akcji wyznaczono Daniłowa. Brr… Jak to się mówi: lubisz rozstrzeliwać, to polub i kopanie grobów.
„Dokładnie tak – polub kopanie grobów. Bo i tak wokół roboty oprawcy nagromadziło się za wiele romantyki. Ale bezpańskie psy, to oczywiście przesada. Pies – to nie podpity bandzior z automatem. Dobrze jeszcze, jak psisko z daleka wyczuje twoje emocje i stara się uciec. A czasami po prostu stoi i patrzy ci w oczy… Nie, kończy się Wybrakówka. Ze trzy lata temu posłalibyśmy tych od psów do diabła, albo jeszcze dalej. Pomyśleć tylko – polecenie moskiewskiej Rady Miejskiej… A ja sam przynajmniej połowę członków tej rady wziąłbym pod ramię i odprowadził do „karawanu”. Co, mało teraz kandydatów do wybrakowania? Nic bardziej prostego. Na przykład łapownicy. Ale przed rokiem w całym Związku odwołano kwartalne kontrole urzędników na detektorze kłamstw. Za ostre, patrzcie ich. To poniżające. Dobrze, możemy i bez detektora, wystarczy nam drobna wskazówka. Nie trzeba nawet zapisu wideo – mikrofonik, kaseta i za kark drani! Witajcie, panowie skorumpowani urzędnicy, pozwólcie, że się przedstawię, starszy pełnomocnik Agencji Społecznego Bezpieczeństwa, Pe Gusiew. Macie prawo do stawiania oporu. Macie prawo do odmowy podania nazwiska. Macie prawo do nieodpowiadania na pytania. Pozwólcie, obywatelu, na przesłuchanie psychotropowe. A tam sami nam wszystko powiecie. Taaak… Tyle że operacyjnych danych dotyczących członków Moskiewskiej Rady Miejskiej nam nie dadzą. Koniec, zamknęli nam drzwi przed nosem”.
– Pe! – grzmiał Daniłow potrząsając ramieniem Gusiewa. – Ocknij się! No, powiedz szefowi, ty to możesz, wiem…
– Nic już nie mogę – burknął Gusiew. – Co najwyżej mogę ci zaproponować, żebyśmy się zamienili miejscami, ale ty przecież nie zechcesz…
Na półpiętrze zapadła cisza.
– I to też jest już poza naszym zasięgiem – dokończył Gusiew.
Daniłow wypuścił ramię kolegi i stracił zapał.
– No, chyba że… – Gusiew potoczył spojrzeniem po zebranych na schodach. – Chcesz, to jutro pójdę z wami?
– To ty, Pe? – zapytał szef z biura. – Nigdzie z nimi nie pójdziesz. Chodź tutaj!
Skruszony Daniłow splunął przez próg, tknął Gusiewa pięścią w brzuch, jakby chciał dodać mu otuchy i z ponurym wyrazem twarzy ruszył schodami w dół, pociągając za sobą resztę drużyny. Niektórzy z jego ludzi oglądali się z ciekawością na Gusiewa. Wszyscy doskonale wiedzieli, że już ponad miesiąc pęta się w rezerwie. Czyżby mu mimo wszystko znaleziono nowych? Przy dzisiejszych brakach kadrowych?
To mniej więcej myślał sobie Gusiew wkraczając do biura i rozcierając butem ślad splunięcia Daniłowa.
– No nic, panowie! – dudnił Daniłow na schodach, tym razem dodając ducha swoim ludziom. – Nic to, różnie bywa…
Szef stał w korytarzyku, wsunąwszy dłonie w kieszenie i kiwając się miarowo przestępował z palców na pięty.
– Jesteś? – zapytał nie wiadomo po co. – No to chodźże bliżej.
Gusiew podszedł do szefa, nabrał tchu w płuca i mocno chuchnął mu w twarz.
– Fuj, fuj… – szef odwrócił głowę. – Ile ty palisz, Pe? Dwie paczki dziennie, trzy?
– Powiedzmy, że dwie. A co za różnica? I tak umrę.
– Śmierć może różnie wyglądać. A ja wolałbym już połknąć kulę, niż płuca wypluwać!
– A co, próbowaliście? – zapytał Gusiew z wyrazem absolutnie niewinnej ciekawości na twarzy.
Szef skwitował pytanie ciężkim westchnieniem.
– Za mną, potworze – polecił.
Potwór westchnął jeszcze głębiej i bardzo żałośnie, ale poszedł za przełożonym.
– Co tam dziś było u ciebie? – rzucił szef przez ramię. – Od kiedy to należysz do młodych przyjaciół milicji?
– Nietypowa sprawa, szefie…
– I?
– Nasza sprawa. Po prostu milicjant zrobił to, co powinniśmy byli zrobić my.
– I przy tym mu odbiło – dokończył szef znikając za rogiem. Gusiew uznał, że lepiej będzie milczeć.
– Trzeci nietypowy przypadek na naszym terytorium – oznajmił szef otwierając drzwi sali wykładowej taktyki. – Co stoisz na progu… właź.
– Dzisiaj? – zdumiał się i przestraszył Gusiew.
– No nie, w ciągu ostatniego tygodnia. Ale mimo wszystko, to bardzo dużo.
Gusiew wszedł do sali i usiadł na krawędzi stolika.
– Zabijają przestępców na miejscu? – zapytał. – Tak?
– Nie wszystkich, oczywiście. Głownie tych, którzy w zasadzie podpadają pod nasze kompetencje. I złapanych na gorącym uczynku. W poniedziałek zdjęli gwałciciela z jakiejś dziewczyny i od razu go na miejscu… wybrakowali. Ale nie potrafią tego robić, jak należy, nie są nauczeni. Tak wystraszyli biedaczkę, że teraz nieprędko ze szpitala wyjdzie.