Przewróciła oczami.
– Moi rodzice wyjechali. Wylecieli wcześnie tego ranka na trzy tygodnie na narty do Breckenridge. Dodatkowo, nie zatrzymywałaby się wewnątrz domu. Moi rodzice żyją w jednej z tych starych rezydencji w dół ulicy od Philbrook. Mają mieszkanie nad garażem, które zwykle wykorzystywane było jako kwatery dla służby. Już go nie używamy, z wyjątkiem chwil, gdy przyjeżdża z wizytą moja babcia, ale moja mama po prostu upchnęła ją w jednym z tych domów opieki o wysokiej klasie, wysokim poziomie bezpieczeństwa i wysokiej cenie, więc nie musisz się tym przejmować. Nadal, wszystko w mieszkaniu powinno działać – wiesz, prąd, woda i podobne.
– Myślisz, że będzie jej tam dobrze?
Afrodyta wzruszyła ramionami.
– Będzie tam bezpieczniejsza niż tu.
– W porządku. Więc tam pójdzie.
– Zgodzi się na to?
– Taaa, – skłamałam. – Powiem jej, że lodówka wypełniona jest krwią. – westchnęłam. – nawet pomimo tego, że nie wiem skąd do diabła mam zdobyć dla niej szklankę krwi, nie mówiąc o pełnej lodówce.
– Jest w kuchni.
– W twoim domu? – teraz byłam całkowicie zmieszana.
– Nie, dajcie mi cierpliwość. Krew jest tu. W dużej lodówce ze stali nierdzewnej w kuchni.
Dla wampirów. Świeże dostawy docierają cały czas od ludzkich dawców. Wszyscy z wyższego formatowania o tym wiedzą. Czasem używamy jej do rytuałów.
– To zadziała, zwłaszcza odkąd prawie nikogo tu nie ma. Powinnam być w stanie dostać się do kuchni i wziąć trochę krwi, unikając złapania. – zmarszczyłam brwi. – Proszę powiedz mi, że ona nie znajduje się w dzbankach lub czymś równie niepokojącym.
Dobrze, nawet pomimo tego, że naprawdę, naprawdę lubiłam pić krew, nadal przerażał mnie pomysł jej picia. Wiem, potrzebuje terapii. Znowu.
– Jest w torebkach, jak w szpitalu. Nie ma się czym denerwować.
Do tego czasu, automatycznie zrobiłyśmy zakręt w prawo i wędrowałyśmy z powrotem w kierunku akademika.
– Musisz pójść ze mną – powiedziałam gwałtownie.
– Do kuchni?
– Nie, chodziło mi o Stevie Rae. Musisz pokazać nam twój dom i jak dostać się do mieszkania i wszystko inne.
– Nie będzie chciała się ze mną zobaczyć – powiedziała Afrodyta.
– Wiem, ale będzie musiała sobie z tym poradzić. Wie, że twoja wizja ocaliła moją babcię. Gdy powiem jej, że miałaś wizję o niej, będzie musiała w to uwierzyć. – Cieszyłam się, że brzmiałam tak pewnie. Z całą pewnością nie czułam się pewnie. – Ale możliwe, że najlepiej będzie jeśli się ukryjesz i poczekasz dopóki z nią nie porozmawiam zanim cię zobaczy.
– Spójrz, staram się zrobić właściwa rzecz, ale nie zamierzam ukrywać się przed dzieciakiem, którego zwykłam używać jako lodówki.
– Nie nazywaj jej tak! – wybuchłam. – Czy kiedykolwiek pomyślałaś, że dużą częścią twoich problemów i tego dlaczego spotkało cię tak wiele złych rzeczy nie jest Neferet i świństwa które zrobiła, ale fakt, że zachowujesz się tak jędzowato i gównianie?
Brwi Afrodyty powędrowały w górę, a ona przekrzywiła głowę w bok, co sprawiło, że wyglądała jak blond ptaszek.
– Taaa, myślałam o tym, ale nie jestem jak ty. Nie jestem taką optymistką i Panną Dobra-do-Szpiku-Kości1. Powiedz mi coś. Myślisz, że ludzie są zasadniczo dobrzy, prawda?
Jej pytanie zaskoczyło mnie, ale wzruszyłam ramionami i pokiwałam.
– Tak, tak sadzę.
– Ja nie. Myślę, że większość ludzi, i mówię o wampirach i ludziach, są gówniani. Oni odgrywają role. Udają, że są tacy wspaniali, ale są o krok od pokazania jakie naprawdę są z nich dupki.
– To przygnębiający sposób przejścia przez życie. – powiedziałam.
– Ty nazywasz to przygnębiającym, ja rzeczywistym.
– Jak możesz komukolwiek zaufać?
Afrodyta nie patrzyła na mnie.
– Nie mogę. Tak jest łatwiej. Sama się przekonasz. – Ponownie spojrzała mi w oczy i nie mogłam odczytać ich dziwnego wyrazu. – Moc zmienia ludzi.
– Nie zamierzam się zmieniać. – zamierzałam powiedzieć więcej, ale wtedy pomyślałam o fakcie, że gdyby zaledwie kilka miesięcy temu ktoś powiedział mi, że będę obściskiwać się z dorosłym facetem, podczas gdy mam nie jednego, ale dwóch chłopaków, powiedziałabym, że nie ma na to pieprzonej możliwości. Czy nie znaczy to, że się zmieniłam?
Afrodyta uśmiechnęła się, jakby mogła czytać mi w myślach.
– Nie mówiłam o tobie.
Mówiłam o ludziach wokół ciebie.
– Och – powiedziałam. – Afrodyto, nie złość się czy coś, ale myślę, że lepiej od ciebie dobieram przyjaciół.
– Przekonamy się. A mówiąc o nich – Nie powinnaś zmierzać teraz do kina by spotkać się z przyjaciółmi?
Westchnęłam.
– Taaa, ale nie ma sposobu bym poszła. Muszę zdobyć krew dla Stevie Rae, skompletować jej ubranie, chcę również zatrzymać się przy Wal-Martcie i wziąć jeden z tych telefonów na kartę. Sądzę, że dobrym pomysłem jest danie go Stevie Rae, żeby mogła do mnie dzwonić.
– Dobrze. Może zabierzesz mnie spod przejścia przy wschodnim murze około drugiej trzydzieści? To da nam wystarczająco dużo czasu, by dotrzeć do Philbrook przed Stevie Rae.
– Brzmi dobrze. Musze tylko pobiec do mojego pokoju, złapać trochę ciuchów Stevie Rae,
moją torebkę, i wychodzę.
– Dobrze, pójdę do akademika jako pierwsza.
– Co?
Afrodyta rzuciła mi spojrzenie mówiące, iż sądzi, że jestem opóźniona.
– Nie chcesz, żeby ludzie widzieli mnie z tobą. Pomyślą, że jesteśmy przyjaciółkami lub coś równie śmiesznego.
– Afrodyto, nie dbam o to co pomyślą ludzie.
Przewróciła oczami.
– Ja tak.
Potem pospieszyła przede mną do akademika.
– Hej! – zawołałam. Spojrzała przez ramię. – Dzięki, że mi pomogłaś.
Afrodyta zmarszczyła brwi.
– Nie wspominaj o tym. I naprawdę mam to na myśli. Nie. Wspominaj. O. Tym. – potrząsając głową, pospieszyła do akademika.
Rozdział jedenasty
Gdy przeszukiwałam szufladę zawierającą ubrania Stevie Rae, znalazłam medalion w kształcie serca. Byłam z nią tej nocy, gdy umarła, a do czasu, gdy wróciłam do naszego pokoju wampirza grupa sprzątająca (albo jak tam się nazywają) zdążyła zabrać rzeczy Stevie Rae. Wkurzyłam się. Naprawdę wkurzyłam. I nalegałam, żeby oddali niektóre jej rzeczy, ponieważ chciałam je zatrzymać by mi o niej przypominały. Więc Anastazja, nauczycielka czarów i rytuałów (ona jest naprawdę miła i jest żoną Smoka Lankford, instruktora szermierki) zabrała mnie do odrażającego schowka, gdzie wepchnęłam trochę rzeczy Stevie Rae do torby, a potem wrzuciłam je powrotem do tej garderoby. Pamiętam, że Anastazja była dla mnie miła, ale również w sposób widoczny potępiała zatrzymywanie przeze mnie pamiątek po Stevie Rae.
Gdy adept umiera, wampiry oczekują, że zapomnimy o nim i pójdziemy dalej. Koniec i kropka.
Cóż, po prostu nie sadzę, że to jest właściwe. Nie zamierzałam zapominać mojej najlepszej przyjaciółki, nawet zanim odkryłam, że naprawdę była nieumarła.
W każdym razie, chwyciłam jej dżinsy, gdy coś wypadło z kieszeni. To była pomięta koperta ze słowem ZOEY napisanym ręcznym niechlujnym pismem Stevie Rae na wierzchu. Gdy ją otwierałam rozbolał mnie brzuch. Wewnątrz była kartka urodzinowa – jedna z tych bzdurnych z rysunkiem kota (który bardzo przypominał Nale) ubranego w urodzinową czapeczkę i krzywiącego się. Wewnątrz było napisane WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, LUB COŚTAM, JAKBY MI ZALEŻAŁO, W KOŃCU JESTEM KOTEM. Stevie Rae narysowała wielkie serce i dopisała KOCHAMY CIĘ! STEVIE RAE I ZRZĘDLIWA NALA. Na spodzie koperty przesuwał się srebrny łańcuszek. Podniosłam go i znalazłam wiszący na nim medalion w kształcie serca. Trzęsły mi się palce, gdy otwierałam medalion. Wypadło z niego wielokrotnie złożone zdjęcie. Rozprostowałam je ostrożnie i, szlochając lekko, rozpoznałam w nim zdjęcie, które nam zrobiłam (trzymając aparat w wyciągniętej ręce, zbliżając nasze twarze i naciskając przycisk). Wycierając oczy, włożyłam zdjęcie z powrotem do medalionu i zapięłam łańcuszek na szyi. To był krótki łańcuszek, więc serce znalazło się zaraz poniżej miejsca zbiegu obojczyków.