– Buty nie mogą naprawić świata. – był to temat, o który Stevie Rae i Bliźniaczki spierały się wcześniej, a jej głos niósł sugestię jej dawnego rozdrażnienia.
– To nie to, co powiedziały by Bliźniaczki.
Znajomy ton z jej głosie zmienił się w pozbawiony emocji i zimny. – Co powiedziałyby Bliźniaczki, gdyby mnie teraz zobaczyły?
Napotkałam czerwone oczy Stevie Rae. – Powiedziałyby, że potrzebujesz kąpieli i poprawy nastawienia, ale również byłyby niewiarygodnie szczęśliwe, że jesteś żywa.
– Nie jestem żywa. To jest to, co chcę żebyś zrozumiała.
– Stevie Rae, Nie zamierzam tego zrozumieć, ponieważ chodzisz i mówisz. Nie sadzę, że jesteś czymś martwym – myślę, że się zmieniłaś. Nie tak jak ja się zmieniam stając się tym co rozpoznajemy jako dorosłego wampira. Przechodzisz inny rodzaj zmiany, i myślę, że jest ona trudniejsza od tej, która przydarzyła się mnie. To dlatego przechodzisz przez to wszystko. Mogłabyś dać mi szansę by ci pomóc? Nie możesz po prostu spróbować uwierzyć, że wszystko będzie dobrze?
– Nie wiem jak możesz byś tego taka pewna. – powiedziała.
Dałam jej odpowiedź, którą czułam głęboko w duszy, i w chwili, gdy to powiedziałam wiedziałam, że było to właściwe. – Jestem pewna, że będzie z tobą wszystko dobrze, ponieważ jestem pewna, że Nyx nadal cię kocha i pozwoliła by to się stało z jakiegoś powodu.
Prawie bolesne było patrzenie na nadzieję, która zabłysła w jej oczach. – Naprawdę myślisz, że Nyks nie dała sobie ze mną spokoju?
– Nyks tego nie zrobiła i ja także. – zignorowałam jej zapach i obdarzyłam mocnym uściskiem, którego nie odwzajemniła, ale również nie odsunęła się ode mnie lub nie ugryzła mnie w szyję, więc stwierdziłam, ze robimy postępy. – Chodź. Miejsce, które dla ciebie znalazłam jest zaraz w dół ulicy.
Zaczęłam iść wierząc, że podąży za mną, co zrobiła po jedynie krótkim zawahaniu. Przecięłyśmy teren muzeum i wyszłyśmy na Rockford, ulicę biegnącą przed nim. Dwudziesta siódma, ulica prowadząco do rezydencji Afrodyty (cóż, to tak naprawdę rezydencja jej szalonych rodziców) znajdowała się na prawo od Rockford. Czując się bardziej niż tylko trochę nierealnie, szłam po środku drogi w ciemności, koncentrując się na okrywaniu nas ciszą i niewidzialnością, ze Stevie Rae idącą kilka stóp za mną. Było ciemno i niezwykle cicho. Spojrzałam w górę poprzez zimowe gałęzie wielkich starych drzew rosnących wzdłuż ulicy. Powinnam być w stanie zobaczyć księżyc będący prawie w pełni, ale chmury się stłoczyły, zaciemniając wszystko poza niewyraźnym białym blaskiem w miejscu, gdzie powinien znajdować się księżyc. Zrobiło się zimno, a ja cieszyłam się, że mój zmieniający się metabolizm chroni mnie przed chłoszczącym wiatrem. Zastanawiałam się czy zmiany pogody przeszkadzają Stevie Rae, i zamierzałam ją spytać, gdy nagle przemówiła.
– To nie spodoba się Neferet.
– To?
– Moje przebywanie z tobą zamiast z resztą. – Stevie Rae wydawała się pobudzona i nerwowo skubała jedną rękę drugą.
– Spokojnie, Neferet nie dowie się, że jesteś ze mną, lub ostatecznie nie zanim nie będziemy gotowi na to by wiedziała, – powiedziałam.
– Dowie się tak szybko jak tylko wróci i zobaczy, że nie jestem z całą resztą.
– Nie, po prostu dowie się, że zniknęłaś. Wszystko mogłoby ci się przydarzyć. – wtedy uderzyła mnie myśl tak niewiarygodna, że zatrzymałam się jakbym wpadła na drzewo. – Stevie Rae! Nie musisz przebywać w pobliżu dorosłych wampirów by wszystko było dobrze!
– Huh?
– To dowodzi twojej przemiany! Nie kaszlesz, nie umierasz!
– Zoey, ja już to zrobiłam.
– Nie, nie, nie! Nie to mam na myśli. – chwyciłam jej ramię, ignorując fakt, że natychmiastowo wyrwała się z mojego uchwytu i zrobiła krok w tył. – Możesz żyć bez wampirów. Tylko inny dorosły wampir może to robić. Więc jest tak jak powiedziałam. Przeszłaś przemianę, tylko inny jej rodzaj!
– I to jest dobra rzecz?
– Tak! – Nie byłam pewna jak brzmiałam, ale byłam zdeterminowana by zachować przed Stevie Rae pozytywną fasadę. Dodatkowo, wyglądała niezbyt dobrze. To znaczy nawet bardziej niezbyt dobrze niż jej zwykły wstrętny wygląd. – Co się z tobą dzieje?
– Potrzebuję krwi! – przetarła brudną twarz drżącymi rękami. – Ta mała torebka nie była wystarczająca. Powstrzymałaś mnie wczoraj przed pożywieniem się, więc od przedwczoraj nie jadłam. To… to źle gdy nie jem. – dziwnie pochyliła głowę, jakby wsłuchiwała się w głos na wietrze. – Mogę usłyszeć szepcącą w ich żyłach krew.
– Czyich żyłach? – byłam równie zaintrygowana jak przerażona.
Zrobiła szeroki ruch ramieniem, który był dziki i elegancki. – Ludzi śpiących dookoła nas. – jej głos opadł do ochrypłego pomruku. W tym tonie było coś, co sprawiało, że chciałam się przysunąć bliżej niej, nawet pomimo tego, że jej oczy ponownie zalśniły jasnym szkarłatem i pachniała tak okropnie, że chciałam się dławić.
– Jeden z nich się obudził. – wskazała na olbrzymią rezydencję na prawo od miejsca w którym stałyśmy. – To dziewczyna… nastolatka… jest sama w swoim pokoju…
Głos Stevie Rae stał się pociągająco śpiewny. Moje serce zaczęło ciężko bić w mojej klatce piersiowej.
– Jak możesz to wiedzieć? – wyszeptałam.
Zwróciła na mnie swe płonące oczy. – Jest tak dużo rzeczy o których wiem. Wiem o twojej żądzy krwi. Mogę ją wyczuć. Nie ma powodu dla którego nie powinnaś się poddać. Możemy wejść do domu. Pójść do pokoju dziewczyny i wziąć ją wspólnie. Podzielę się nią z tobą, Zoey.
Na chwilę zagubiłam się w obsesji bijącej z oczu Stevie Rae, i w mojej własnej potrzebie. Nie kosztowałam ludzkiej krwi od czasu, gdy Heath dał mi trochę ponad miesiąc temu. Wspomnienie tego wyśmienitego napoju przepłynęło przez moje ciało, jak dręczący sekret. Całkowicie zahipnotyzowana, słuchałam Stevie Rae tkającej sieć ciemności chwytającą mnie w swoją piękną, lepką głębie.
– Mogę pokazać ci jak dostać się do domu. Mogę wyczuć tajemne przejścia. Możesz sprawić, że dziewczyna mnie zaprosi – Nie mogę teraz wejść do czyjegoś domu, chyba że najpierw mnie zaprosi… – Stevie Rae się roześmiała.
To jej śmiech sprawił, że się z tego otrząsnęłam. Stevie Rae miała kiedyś najlepszy śmiech na świecie. Był szczęśliwy, młody i niewinnie zakochany w życiu. Teraz to, co wydobywało się z jej ust było szalonym, pokręconym echem tej dawnej radości.
– Mieszkanie jest dwa domy dalej. Jest tam krew w lodówce. – odwróciłam się i zaczęłam iść szybko w dół ulicy.
– Nie jest ciepła i świeża. – brzmiała na wkurzoną, ale znów za mną szła.
– Jest wystarczająco świeża, i jest tam mikrofalówka. Możesz ją podgrzać.
Nie powiedziała nic więcej i dotarłyśmy do rezydencji w kilka minut. Poprowadziłam ją do mieszkania nad garażem, otworzyłam zewnętrzne drzwi i weszłam. Byłam w połowie schodów, gdy zdałam sobie sprawę, że nie ma za mną Stevie Rae. Spiesząc z powrotem po schodach, zobaczyłam ją stojąca na zewnątrz w ciemnościach. Jedyne co było dobrze widoczne to czerwień jej oczu.
– Musisz mnie zaprosić. – powiedziała.
– Och, przepraszam. – To co powiedziała wcześniej, tak naprawdę nie zostało przeze mnie zarejestrowane, i teraz poczułam wstrząs spowodowany szokiem na ten dowód sięgającej duszy zmiany Stevie Rae. – Uch, wejdź, – powiedziałam szybko.
Stevie Rae postąpiła krok na przód i uderzyła w niewidzialna barierę. Wydał bolesny okrzyk, który przekształcił się w warknięcie. Jej oczy zalśniły na mnie. – Zgaduję, że twój plan nie zadziałał. Nie mogę tam wejść.