– Jeśli tak myślisz, to czemu je pamiętasz?
– Znaj wroga swego – zacytowała.
– Kto tak powiedział?
Wzruszyła ramionami. Sądziłam, że była wyczerpana, i nie chciała powiedzieć już czegokolwiek.
– Ktoś, kiedyś. Sądząc po brzmieniu, dość dawno.
Zatrzymałam się na poboczu. Na szczęście przez noc nagromadziło się na niebie sporo chmur, więc poranek był ciemny i ponury. Wystarczyło, żeby Afrodyta pokonała mały trawniczek oddzielający drogę od okalającego szkołę muru, przeszła przez furtkę i przemierzyła krótki odcinek chodnika dzielący ja od internatu. Zmrużyłam oczy i spojrzałam w niebo, zastanawiając się, czy powinnam poprosić wiatr, by przywiał jeszcze więcej chmur, ale jeden rzut oka na naburmuszoną twarz Afrodyty przekonał mnie, że da sobie radę ze światłem słonecznym.
– Więc będziesz na rytuale dzisiejszego wieczoru? – zapytałam, nie wiedząc, czemu tak zwleka z wysiadką.
– Taaa, pewnie.
Jej głos był rozproszony, nie ważne, ta dziewczyna była czasami dziwna.
– OK. To Nara – powiedziałam.
– Nara – wymamrotała, otwierając drzwi (w końcu!) wysiadając z samochodu. Ale zanim zamknęła drzwi schyliła się i szepnęła:
– Coś jest nie tak, czy ty też to czujesz?
Zastanowiłam się.
– Nie wiem, czuje się niespokojna i zestresowana, ale to pewnie dlatego że moja najlepsza przyjaciółka nie żyje… znaczy żyje, chociaż umarła. – Potem przyjrzałam jej się dokładniej. – Będziesz miała wizję?
– Nie wiem. Nie zawsze mogę stwierdzić kiedy one nadchodzą. Czasem cos czuję czasem nie.
Była naprawdę blada i lekko spocona, co w jej przypadku stanowiło zdecydowanie odstępstwo od normy.
– Może powinnaś wejść z powrotem do samochodu. Prawdopodobnie nikt nie będzie tędy przechodził więc nie zobaczy nas razem.
Afrodyta ból miała gdzieś, ale widziałam jak w czasie wizji jest bezradna i chora mi naprawdę nie podobała się myśl że mogę zostać z nią sama.
Otrząsnęła się, przypominając mi kota wracającego z deszczu.
– Nic mi nie jest, pewnie sobie coś wymyśliłam. Do zobaczenia dziś wieczorem.
Patrzyłam jak szybko pokonuje trawiasty obszar i kamienny mur aby dostać się na teren szkoły, ogromne wiekowe dęby rzucały cień wzdłuż muru co wyglądało niezwykle złowrogo. Hmmm… kto teraz ma dziwne myśli? Położyłam ręce na kierownicy i juz miałam odjeżdżać kiedy Afrodyta Krzyknęła. Czasami nie myślę. Moje ciało po prostu działa. To był jeden z tych momentów, wysiadłam z samochodu i zaczęłam biec w stronę Afrodyty zanim nawet o tym pomyślałam. Kiedy do niej dobiegłam wiedziałam na raz dwie rzeczy. Jedna że coś pięknie pachniało, jak bym to już znała, co kolwiek to było wdychałam to automatycznie. Drugą rzeczą była Afrodyta pochylona w talii zwracała i płakała w jednym czasie co nie jest bardzo przyjemne do oglądania. Byłam zbyt zajęta patrzeniem na nią i próbą dowiedzenia się co się dzieje aby znów poczuć ten piękny zapach.
– Zoey! – Szlochała Afrodyta. – Zawołaj kogoś, szybko!
– Co to jest? Wizja? Co jest nie tak? – Chwyciłam ją za ramiona i próbowałam wstać, ciągle wymiotowała.
– Nie! Za mną! Pod ścianą!… – Zakaszlała. Najwyraźniej nie miała już czym rzygać. – To straszne.
Nie chciałam ale moje oczy automatycznie spojrzały za nią na zacieniony szkolny mór. To była najgorsza rzecz jaką kiedykolwiek widziałam. W pierwszej myśli nie chciałam nawet zarejestrować tego co to jest. Później pomyślałam że to musi być jakiś rodzaj mechanizmu obronnego. Niestety nie trwało to długo. Zamrugałam i spojrzałam w ciemność, coś wyglądało na chore i mokre i…
I dowiedziałam się jaki słodki, uwodzicielski zapach to był, Walczyłam przed upadkiem na kolana i zaczęłam zwracać moimi wnętrznościami obok Afrodyty. Poczułam krew. Nie zwykłą ludzką krew, która jest wystarczająco pyszna. To co czułam to była krew dorosłego wampira.
Jej ciało przebite było groteskowo do drewnianego krzyża, który został wsparty o ścianę. Nie gwoździe które przebijały kostki i żyły były najgorsze, był również kołek wbity w jej serce. Był tam jakiś rodzaj papieru włożony między kołek a ciało. Widziałam, że jest coś na nim napisane, ale moje oczy nie mogły przyjrzeć się wystarczająco aby odczytać słowa.
Odcięli jej także głowę. To Głowa Profesor Nolan. Wiem o tym dlatego że zamontowali głowę na drewnianym palu obok jej ciała. Jej długie czarne włosy powiewały lekko na wietrze. Jej usta były otwarte w przerażającym grymasie, ale oczy miała zamknięte. Podniosłam Afrodytę za ramie i postawiłam na nogi.
– Chodź! Musimy sprowadzić pomoc.
Spoglądając na siebie, wsiadłyśmy do samochodu. Włączyłam silnik, zmieniłam bieg i pośpiesznie odjechałam.
– Z-z-znowu będę rzygać. – Afrodyta tak szczękała zębami, że ledwie była w stanie mówić.
– Nie, nie będziesz. – Nie mogłam uwierzyć jak spokojnie to zabrzmiało.- Oddech. Czerp energię z ziemi. – Zdałam sobie sprawę że ja robię to automatycznie, tylko w moim przypadku czerpię energie z pięciu żywiołów. – Nic ci nie jest – powiedziałam jej i zebrałam energię z wiatru, wody, powietrza i ducha aby histeria i szok minął. – Nic nam nie jest.
– Nic nam nie jest… Nic nam nie jest… – Afrodyta powtarzała.
Trzęsła się tak mocno, że sięgnęłam na tyle siedzenie i chwyciłam swoją bluzę kangurkę – Owiń się, już prawie jesteśmy.
– Ale wszyscy wyjechali! Kogo powiadomimy?
– Nie wszyscy. – Rozpaczliwie przeszukiwałam pamięć. – Lenobia nigdy nie opuszcza swoich koni na długo. Prawdopodobnie tu jest, i wczoraj widziałam Lorena Blake’a. On będzie wiedział co robić.
– Dobrze… dobrze… – mamrotała Afrodyta.
– Posłuchaj mnie Afrodyto – powiedziałam surowo, a ona obróciła ku mnie swoje rozszerzone, przerażone oczy. – Będą chcieli wiedzieć dlaczego jesteśmy razem, i dlaczego pomagałam ci wkraść się z powrotem.
– Co powiemy?
– Nie byłam z tobą i nie pomagałam ci wrócić. Byłam odwiedzić swoją babcię, a ty… – przerwałam, próbując coś wymyślić. – Ty byłaś w domu. Zobaczyłam cie jak wracasz do szkoły i cię podwiozłam. Kiedy przechodziłaś przez mur poczułaś że coś jest nie tak, wiec postanowiłaś to sprawdzić, i tak ją znalazłyśmy.
– Dobrze, dobrze. Mogę tak powiedzieć.
– Zapamiętasz to?
Wzięła głęboki oddech
– Zapamiętam.
Nie przejmowałam się regularną przestrzenią na parkingu. Z piskiem opon podjechałam jak najbliżej głównego budynku. Czekałam wystarczająco długo aby z powrotem podnieść Afrodytę, i razem poszłyśmy chodnikiem w stronę drewnianych drzwi starego budynku. Cicho podziękowałam że drzwi nie były zasunięte, otworzyłam drzwi oparłam o nie Afrodytę. I pobiegłam prosto do Neferet.
– Neferet! Musisz tu przyjść! Proszę! To straszne! – załkałam, rzucając jej się w ramiona. Mój umysł wiedział, że robiła straszliwe rzeczy, ale miesiąc temu Neferet była dla mnie jak matka.
– Zoey? Afrodyta?
Afrodyta osunęła się koło nas i słychać było jej łkanie. Zauważyłam że zaczęłam się trząść tak mocno że jeśli nie stała bym w silnych ramionach Neferet prawdopodobnie nie mogła bym stać. Kapłanka trzymała mnie pewnie ale mogła spojrzeć mi w oczy.
– Powiedz mi Zoey co się stało?
Moje drżenie się wzmogło. Pochyliłam głowę i zazgrzytałam zębami, próbując ponownie znaleźć w sobie siłę i zacząć mówić.
– Słyszałam coś i… – Rozpoznałam naszą profesor, Lenobie, czysty mocny głos zbliżał się do nas korytarzem. – Na Boginię! – Kątem oka widziałam jak zbliża się do Afrodyty i próbuje wesprzeć jej ciało.
– Neferet? Co się stało?
Podniosłam głowę kiedy usłyszałam znajomy głos i zobaczyłam Loren, włosy potargane jak by przed chwilą spał, wychodził z klatki schodowej która prowadziła do jego pokoju.