Nie mogłam tego zrobić. Po prostu nie mogłam. Była okropna, ale była moją mamą i wciąż pamiętałam czasy, kiedy mnie kochała. Nie zamierzałam robić nic poza próbami pozbycia się z moich myśli mamy i ojciacha. Kropka. O to mi chodzi. Podczas gdy starałam się kontynuować przekonywanie się do podjęcia właściwej decyzji, przypomniałam sobie, co jeszcze miało się dzisiaj zdarzyć. Rytuał Pełni Księżyca Cór Ciemności. Moje serce znalazło się w ściśniętym żołądku. Normalnie byłabym podniecona i lekko zestresowana. Dzisiaj byłam po prostu zestresowana. A w dodatku, posiadanie Afrodyty dołączonej do naszego kręgu nie będzie raczej cieszyło się akceptacją. Nieważne. Moi przyjaciele po prostu będą musieli sobie z tym poradzić. Westchnęłam. Moje życie bywało do dupy. W dodatku, prawdopodobnie miałam depresję. Czy ludzie w depresji czasem nie śpią dłużej niż zwykle? Zamknęłam moje piekące oczy, ulegając moim samo diagnozom, i prawie zasnęłam, kiedy „Zoey, kochanie!” wrzaśnięte na wskroś mojego umysłu, jak tylko mój budzik zaczął beczeć. Budzik? To był weekend. Nie nastawiłam mojego budzika. Mój telefon komórkowy dzwonił z cichym hałasem, jaki robi, kiedy dostaję smsa. Na wpół przytomnie otworzyłam telefon. Zamiast znaleźć jednego smsa, znalazłam cztery wiadomości tekstowe.
wróciłem, zo!
muszę się z tobą spotkać zoey
wciąż cię kocham zo
zo, zadzwoń do mnie!
– Heath. – westchnęłam i usiadłam na łóżku. – A niech to! To staje się coraz gorsze i gorsze.
Co, do diabła, miałam z nim zrobić? On i ja Skojarzyliśmy się jakiś miesiąc temu. Został porwany przez obrzydliwy gang Stevie Rae złożony z żywych – nieżywych dzieciaków i prawie zabity. Zachowałam się jak kawaleria (albo Storm z X-Mena) i uratowałam go, ale zanim mogliśmy odejść stamtąd, zjawiła się Neferet i wyczyściła nam pamięć. Dzięki moim darom od Nyks, odzyskałam wspomnienia. Nie miałam żadnego znaku, ze Heath cokolwiek zapamiętał. Okay, jasne, że pamiętał, że jesteśmy Skojarzeni. Albo, że wciąż się ze sobą umawiamy. Chociaż tak naprawdę tego nie robiliśmy. Westchnęłam po raz kolejny. Co czułam do Heatha? Był z przerwami moim chłopakiem, odkąd byłam w trzeciej, a on w czwartej klasie. Tak naprawdę, prawie wciąż byliśmy ze sobą, zanim zdecydował zawrzeć głęboką i pełną znaczenia relację z Budweiserem. Nie lubiłam, jak młodzi chłopacy byli pijani, więc zerwałam z nim, chociaż najwyraźniej nie bardzo zrozumiał, że go rzuciłam. Naznaczenie i moja przeprowadzka do Domu Nocy sprawiła, że zrozumiał, że byliśmy blisko. Sądzę, ze ssanie jego krwi i całowanie się z nim prawdopodobnie nie pomogło mu uświadomić sobie, że byliśmy także zobowiązani zerwać ze sobą. Jezu, zamieniam się w jakąś dziwkę. Jakiś tysięczny raz marzyłam o kimś, z kim mogłabym porozmawiać na temat moich wszystkich problemów uczuciowych związanych z chłopakami. Obecnie, doliczając Lorena, powinnam powiedzieć problemy uczuciowe związane z chłopakami i mężczyzną. Potarłam czoło i spróbowałam przygładzić włosy, żeby jakoś wyglądały. Okay, rzeczywiście potrzebowałam podjąć decyzję i wydobyć z siebie trochę odwagi.
Sprawa pierwsza: lubiłam Heatha. Może nawet go kochałam. I ta zmysłowość jego krwi była totalnie gorąca, nawet jeśli nie byłam upoważniona do picia tej krwi. Czy chciałam z nim zerwać? Nie. Czy powinnam z nim zerwać? Definitywnie.
Sprawa druga: lubiłam Erika. Jak diabli. Jest mądry, zabawny i naprawdę miły. Jego bycie najprzystojniejszym i najpopularniejszym adeptem także nie rani. I, jak wiele razy mi przypominał, mamy ze sobą wiele wspólnego. Czy chciałam z nim zerwać? Nie. Czy powinnam z nim zerwać? Cóż, tylko, jeśli nadal będę oszukiwać go w sprawie kolesia numer jeden i mężczyzny numer trzy.
Sprawa trzecia: lubiłam Lorena. Żył w kompletnie innym wszechświecie niż Erik i Heath. On. Był. Mężczyzną. Dorosłym wampirem z całą siłą, bogactwem i pozycją, która za tym szła. Wiedział rzeczy, których ja zaczynałam się dopiero domyślać. Nikt inny nie sprawiał, że czułam się tak, jak przy nim; sprawiał, że czułam się jak prawdziwa kobieta. Czy chciałam z nim zerwać? Nie. Czy powinnam z nim zerwać? Nie po prostu tak, ale cholerne tak.
Tak więc byłam pewna, co powinnam zrobić. Musiałam zerwać z Heathem (tym razem naprawdę), wciąż spotykać się z Erikiem i (jakbym miała jakiś sens) nigdy, przenigdy nie przebywać znów sam na sam z Lorenem Blake. W dodatku, to z tym całym gównem w moim życiu – z moją nieumarłą najlepszą przyjaciółką, próbami radzenia sobie z Afrodytą, której wszyscy moi przyjaciele nie mogą znieść, okropieństwem tego, co stało się profesor Nolan – naprawdę nie miałam czasu ani energii jaką zabierał dramat randkowy. Nie uwzględniając tego, że nie miałam dotąd okazji czuć się zdzirowato. To nie było uczucie, które szczególnie lubiłam (chociaż ten styl życia najwyraźniej zapewniał stałe dostawy świetnej biżuterii). Tak wiec podjęłam decyzję i postanowiłam rozpocząć akcję. Natychmiastową akcję. Otworzyłam telefon i wystukałam wiadomość dla Heatha.
musimy pogadać
Jego odpowiedź była prawie natychmiastowa. Prawie mogłam zobaczyć jego ładny, szeroki uśmiech.
supcio! Dzisiaj?
Przygryzłam wargę, kiedy o tym pomyślałam. Zanim podjęłam odsłoniłam okno, odsuwając cienką zasłonę na bok i wyjrzałam na zewnątrz. Dzień był pochmurny i chłodny. Dobrze. To oznaczało mniejszą szansę na ludzi kręcących się na zewnątrz, zwłaszcza, że już zrobiło się ciemno. Starałam się wymyślić, gdzie powinniśmy się spotkać, kiedy telefon znów zawibrował.
mogę przyjść do ciebie
NIE
Odpisałam szybko. Ostatnią rzeczą, której potrzebowałam był przystojny, niewtajemniczony i totalnie Skojarzony Heath, pokazujący się w Domu Nocy. Ale gdzie mogłam go spotkać? Wychodzenie na zewnątrz prawdopodobnie nie będzie łatwe, zwłaszcza, że jeden z naszych profesorów został zabity. Mój telefon zawibrował. Westchnęłam.
to gdzie?
Cholera. Gdzie? Wtedy uderzyło mnie, że znam idealne miejsce. Uśmiechnęłam się i odpisałam Heathowi.
Starbucks o pierwszej
OK!
Teraz musiałam wymyślić, jak mam na serio zerwać z Heathem. Albo przynajmniej wymyślić sposób, w jaki mogłabym go utrzymać na dystans, zanim Naznaczenie między nami blaknie. Jeśli to blaknie. Naprawdę, to minie. Poszłam do łazienki, umyłam twarz zimną wodą, starając się obudzić. Nie czując się na siłach odpowiadać na masę pytań, dokąd idę, wrzuciłam do torebki opakowanie korektora kosmetycznego, który adepci zobowiązani byli nakładać, jeśli wychodzili gdziekolwiek poza teren szkoły, żeby wmieszać się w lokalną populację (co sprawiało, że tak jakby byliśmy naukowcy robiący badania terenowe, podczas gdy starają się wymieszać z obcą populacją). Stwierdziłam, że naprawdę nie potrzebuję patrzeć przez okno, żeby zobaczyć, jaka była pogoda. Moje długie, ciemne włosy były dzisiaj bardzo zwariowane, co mogło jedynie oznaczać deszcz i wilgoć. Świadomie wybrałam bardzo nieseksowne ciuchy, decydując się na czarny, menelowaty top, moją gównianą kurtkę z kapturem Borg Invasion 4D i najwygodniejszą parę dżinsów. Pamiętając, że potrzebowałam pójść do kuchni i chwycić puszkę brązowego napoju gazowanego – kompletnie pozbawionego cukru i kofeiny – i otworzyłam drzwi, żeby zobaczyć Afrodytę, stojącą tam z ręką podniesioną do zapukania.
– Cześć – powiedziałam.
– Hej. – Ukradkiem rozejrzała się wokół siebie po hallu.
– Wejdź. – Przesunęłam się na bok i zamknęłam za nami drzwi. – Chciał powinnam się spieszyć. Mam z kimś spotkanie poza akademikiem.