Nie mogłam się powstrzymać. Pochyliłam się do przodu, a Heath przechylił głowę na bok, odsłaniając lśniące nacięcie.
– Uśmierz nasz ból, Zoey. Pij ze nie i ugaś ten ogień, zanim stanie się nie do zniesienia.
N a s z ból. Więc Heath fizycznie cierpiał z mojego powodu. Czytałam o tym w podręczniku wampirskiej socjologii dla zaawansowanych. Ostrzegano tam przed niebezpieczeństwem Skojarzenia, w wyniku którego więź mogła się stać tak silna, że powodowała ból u człowieka pozbawionego możliwości pojenia partnera swoją krwią.
Więc wypiję… tylko ten jeden, ostatni raz… żeby ukoić jego ból.
Pochyliłam się jeszcze bardziej i położyłam mu dłoń na ramieniu. Nim zdążyłam wystawić język i zlizać połyskująca stróżkę czerwieni, drżałam już na całym ciele.
– Tak, Zoey, tak! – jęknął Heath. – Tak lepiej. Przybliż się, najdroższa, weź więcej!
Wczepił palce w moje włosy i przyciągnął mnie do swojej szyi, a ja piłam i piłam. Jego krew eksplodowała w moim ciele. Kiedyś czytałam o tym wszystkich przyczynach i mechanizmach reakcji fizjologicznej zachodzącej między człowiekiem i wampirem, których przyciąga do siebie zew krwi. Byo to cos całkiem prostego, otrzymanego od Nyks, żebyśmy mogli czerpać przyjemność a aktu, który w przeciwnym razie mógłby być brutalny i śmiertelny. Ale beznamiętne słowa na martwym papierze nawet w najmniejszym stopniu nie odzwierciedlały tego, co działo się teraz w naszych ciałach. Usiadłam na nim okrakiem, czując twardość pod najbardziej intymną częścią swojego ciała. Heath puścił moje włosy i położył mi ręce na biodrach, kołysząc się rytmicznie, stękając, dysząc i szepcząc, żebym nie przestawała. Zresztą ja i tak nie zamierzałam przestać. Nigdy. Moje ciało płonęło, tak jak przedtem jego ciało – tyle że mój ból był słodki, płomienny, rozkoszny. Wiedziałam, że Heath ma rację. Erik był taki jak ja i zależało mi na nim. Loren był dojrzałym mężczyzną, potężnym i niezwykle tajemniczym. Ale żaden z nich nie mógł dać mi tego co on. Żaden nie mógł wzbudzić we mnie takich uczuć… takich pragnień… takiego pożądania…
– Jazda, dziwko! Ujeźdź go! Daj czadu!
– Ten biały chłoptaś nie jest ciebie wart. Chodź, ja ci dam coś, co naprawdę poczujesz.
Heath przesunął Donie na moich idach i zaczął odwracać mnie do szydzących podglądaczy, ale we mnie zapłonęła oślepiająca furia. Zareagowałam błyskawicznie. Oderwałam wargi od szyi Heatha i zobaczyłam dwóch czarnoskórych chłopaków, którzy znajdowali się już o dwa, trzy metry od nas i podchodzili coraz bliżej. Miele na sobie te stereotypowe portki spadające z tyłka i durne, zbyt duże płaszcze, a kiedy wyszczerzyłam na ich zęby i syknęłam, wredne uśmieszki zeszły im z twarzy, ustępując miejsca niedowierzającemu przerażeniu.
– Wynocha stąd albo was zabiję – warknęłam tak groźnie, że nie rozpoznałam własnego głosu.
– To pierdolona wampirska suka! – wyjąkał niższy z chłopaków.
– Co ty – prychnął drugi – lachon nie ma tatuaża. Ale jak chce coś possać, to zaraz jej dam.
– Taaa, wpierw ty, potem ja. A chłoptaś niech patrzy, jak to się robi.
Zaśmiali się wrednie i znów ruszyli w nasza stronę.
Nie wstając, uniosłam jedną rękę nad głowę, w wierzchem drugiej przesunęłam od czoła w dół twarzy i starłam krem maskujący. Napastnicy stanęli jak wryci. Po chwili trzymałam nad głową obie ręce. Nie miała trudności z koncentracją: nasycona świeżą krwią Heatha czułam się wielka, potężna i strasznie, ale to strasznie wściekła.
– Wietrze, przybądź do mnie – rozkazałam i moje włosy zaczęły się unosić w łopoczącym powietrzu. – Zanieś ich w diabły! – rzuciłam w stronę dwóch bandziorów, uwalniając z tymi słowami całą swoja furię. Wiatr natychmiast spełnił moje żądanie, uderzając w nich z taka mocą, że z wrzaskiem i przekleństwami zwalili się z nóg i poturlali w dal. Z czymś na kształt powściągliwej fascynacji patrzyłam, jak wiatr opuszcza ich i pozostawia na środku Dwudziestej Pierwszej Ulicy.
Nawet nie drgnęłam, gdy uderzyła w nich ciężarówka.
– Zoey, cos ty narobiła?
Spojrzałam na Heatha. Jego szyją nadal krwawiła, twarz miał bladą, a oczy wielkie i przerażone.
– Chcieli zrobić ci krzywdę. – Teraz, gdy już wyzbyłam się gniewu, czułam się otępiała i skołowana.
– Zabiłaś ich? – Głos Heatha brzmiał dziwnie, było w nim przerażenie i oskarżenie.
Zmarszczyłam brwi.
– Nie. Tylko ich odesłałam. Resztę zrobiła ciężarówka. Poza tym może jeszcze żyją. – Spojrzałam na drogę. Ciężarówka zatrzymała się z piskiem opon kawałek dalej. Inne samochodu tez stanęły, słychać było krzyczących ludzi. – A do szpitala Świętego Jana stąd żabi skok. – Gdzieś w pobliży zawyły syreny. Widzisz, karetka już jedzie. Na pewni się wyliżą.
Heath zepchnął mnie ze swoich kolan, odsunął się i przycisnął rękaw swetra do rozcięcia na szyi.
– Musisz stąd spadać. Za chwilę zjawią się gliniarze. Nie powinni cię tu zobaczyć.
– Heath? – Wyciągnęłam do niego rękę, ale zrobił unik. Oszołomienie mijało i czułam, że zaczynał drżeć. Jezu, co ja narobiłam? – Boisz się nie?
Z ociąganie chwycił moją rękę i przytulił mnie.
– Nie ciebie. O ciebie. Jeśli ludzie się dowiedzą, co potrafisz, to… nie wiem, co może się stać. – Odsunął się nieco, żeby spojrzeć mi w oczy, nie wypuszczając mnie z uścisku. – Zmieniasz się, Zoey. I nie jestem pewien w co.
Oczy zaszły mi łzami.
– W wampira, Heath. Na tym właśnie polega Przemiana.
Dotknął mojego policzka, potem starł kciukiem resztą kremu maskującego odsłaniając znak na moim czole, i pochylił się, by pocałować półksiężyc.
– Nie przeszkadza mi, że stajesz się wampirem. Ale chcę, żebyś pamiętała, że nadal jesteś Zoey. Moją Zoey. A moja Zoey nie jest podła.
– Nie mogłam pozwolić żeby cie skrzywdzili – szepnęłam, teraz drżąc na całego i wreszcie uświadamiając sobie, jak bezdusznie i strasznie postąpiłam. Być może przed chwilą posłałam na śmierć dwóch ludzi.
– Hej, Zo, popatrz na mnie. – Uniósł mi brodę, zmuszając, bym spojrzała mu w oczy. – Mam ponad sześć stóp wzrostu. Jestem czołowym rozgrywającym w lidze międzyszkolnej. Uniwerek w Oklahomie oferuje mi stypendium i grę w drużynie akademickiej. Czy mogłabyś łaskawie zrozumieć, że potrafię sam o siebie zadbać? – Puścił moja brodę i znów dotknął policzka. Jego głos brzmiał dziwnie poważnie i dorośnie, jak głos jego ojca. – Kiedy byłem z rodzicami na wakacjach, poczytałem trochę o tej bogini, Nyks. Dużo się pisze o wampirach, Zo, ale nigdzie nie mówią, że Nyks jest zła. Powinnaś o tym pamiętać. Nyks obdarzyła cię różnymi mocami i nie sądzę, żeby była zadowolona, jeśli będziesz ich używać w niewłaściwy sposób. – Spojrzał ponad moim ramieniem na odległą drogę i rozgrywającą się tam straszną scenę. – Nie powinnaś postępować nikczemnie, Zo, niezależnie od sytuacji.
– Kiedy to stałeś się taki dojrzały?
Uśmiechnął się.
– Dwa miesiące temu. – Łagodnie pocałował mnie w usta, później wstał i pociągnął mnie za sobą. – Musisz stąd zniknąć. Ja wrócę tą samą drogą, którą przyszliśmy. Ty lepiej idź do szkoły przez rosariom. Jeśli ci goście przeżyli, to wszystko wygadają, a to nie wyjdzie Domowi Nocy na dobre.