Przebrana i tak przygotowana, jak tylko było to możliwe, otworzyłam drzwi i zobaczyłam stojącą za nimi Afrodytę.
– Wrzuć na luz, dobra? – rzuciła, schodząc mi z drogi. – Muszę na ciebie zaczekać i już.
– Afrodyto, czy nikt ci nigdy nie powiedział, że spóźnianie się jest nieuprzejme? – zapytałam, biegnąc wzdłuż korytarza, przeskakując do dwa schodki i wypadając na zewnątrz bez oglądania się na nią. Skinęłam Dariusowi, który trzymał wartę przed budynkiem, a on mi zasalutował.
– Wiesz, z tych wojowników to na serio są niezłe ciacha. – Afrodyta zdołała mnie dogonić i teraz oglądała się, żeby jeszcze rzucić okiem na Dariusa. Potem spojrzała na mnie, wydymając usta, i oznajmiła: – Nie, nikt nigdy mi nie powiedział, że spóźnianie się jest nieuprzejme. Zostałam wychowana na kogoś, na kogo inni musza czekać. Moja matka uważała wręcz, że słońce nie może wzejść ani zejść, póki ona sobie tego nie zażyczy.
Przewróciłam oczami.
– Jak tam ceremonia Neferet?
– Masakra. Rzuciła zasłonę ochronną na cała szkołę. Nikt nie może wejść ani wyjść bez jej wiedzy. Lepiej być nie może. No, chyba że dla nas.
Chociaż w pobliżu nikogo nie było, Afrodyta ściszyła głos.
– Stevie ma jeszcze zapasy?
– Niewiele. Musimy szybko coś wykombinować.
– Nie wiem, co twoim zdaniem my powinnyśmy wykombinować – powiedziała, akcentując słowo „my”. – To ty masz te swoje supermoce. Ja tylko się przyłączyłam. – Przerwała, jeszcze bardziej ściszając głos. – Poza tym nie mam pojęcia, co niby chcesz zrobić. Ona jest ohydna i po prostu przerażająca.
– To moja najlepsza przyjaciółka – szepnęłam żarliwie.
– Nie. To b y ł a twoja najlepsza przyjaciółka. Teraz jest wstrętnym zombiakiem, który pije krew jak oranżadę.
– Nadal jest moją przyjaciółką – upierałam się.
– Dobra. Niech ci będzie. W takim razie ją wylecz.
– Niby jak? To nie takie proste.
– Skąd wiesz? Próbowałaś?
Stanęłam jak wryta.
– Co?
Afrodyta uniosła brew, wzruszyła ramionami i zrobiła potwornie znudzona minę.
– Pytam, czy próbowałaś.
– Ja pierdzielę! Czy to możliwe? Tyle czasu próbuje wymyślić jakiś czar, obrzęd czy coś, cos wyjątkowego, niesamowitego i strasznie magicznego, a Mo że powinnam po prostu zwrócić się do Nyks i poprosić o uleczenie Stevie Rae. – Stojąc tam i rozkoszując się tą chwilą olśnienia, słyszałam w głowie echo głosy Nyks, powtarzające słowa wypowiedziane do mnie przez boginię miesiąc wcześniej, zaraz zanim użyłam swoich mocy, by zerwać blokadę, którą Neferet umieściła w mojej pamięci: „Chcę ci przypomnieć, że żywioły mogą równie dobrze odnawiać, jak i niszczyć”.
– „Ja pierdzielę”? Powiedziałaś „Ja pierdzielę”? Toż to prawie przekleństwo! Zaczynam się martwić o tę twoją niewyparzoną gębę.
Ale ja byłam tak szczęśliwa i pełna nadziei, że nawet Afrodyta nie mogła mnie wyprowadzić z równowagi. Zaśmiałam się.
– Chodźmy! Martwić będziemy się później.
Ruszyłam przed siebie niemal biegiem. Przed wejściem do Sali rekreacyjnej stał jeden z wojowników – wielki czarnoskóry wampir, który nadawałby się na zawodowego zapaśnika. Afrodyta mruknęła coś na jego widok jak zadowolona kotka, a on uśmiechnął się uroczo, ale wciąć wojowniczo. Dziewczyna zatrzymała się, by z nim poflirtować.
– Nie spóźnij się – syknęłam.
– Wyluzuj. Zaraz tam będę. – Odegnała mnie gestem i rzuciła mi spojrzenie, z którego wyczytałam, że nie powinnyśmy pokazywać się razem. Skinęłam lekko głową i weszłam do Sali.
– Zo! Jesteś wreszcie! – Najpierw Jack, a zaraz za nim Damien przytruchtali do mnie.
– Przepraszam, przyszłam najszybciej, jak się dało – rzuciłam tonem usprawiedliwienia.
– Nie ma sprawy – odparł z uśmiechem Damien. – Wszystko jest gotowe. – Jego uśmiech zbladł. – Znaczy, oprócz Afrodyty. Nie dotarła jeszcze.
– Widziałam ją. Już idzie. Możecie zająć miejsca.
Damien skinął głową. Wrócił do kręgu, a Jack podszedł do kącika ze sprzętem nagłaśniającym (chłopak jest geniuszem, jeśli chodzi o wszelką elektronikę)
– Jak będziecie gotowi, to mówcie! – zawołał.
Uśmiechnęłam się do niego, po czym wróciłam wzrokiem do kręgu. Bliźniaczki pomachały mi ze swoich stanowisk na południu i zachodzie. Erik stał w pobliżu pustego pola ze świeca ziemi. Pochwycił moje spojrzenie i mrugnął. Uśmiechnęłam się, ale mimowolnie zadałam sobie pytanie, dlaczego stoi tak blisko miejsca, w którym zaraz znajdzie się Afrodyta.
Skoro o niej mowa… Zła, że zdołała zmusić m n i e do czekania na nią, zerknęłam na drzwi akurat w chwili, kiedy wślizgiwała się do Sali. Widziałam, że się zawahała, i zdawało mi się, że zbladła na moment, spoglądając na krąg oczekujących Cór i Synów Ciemności. Potem dumnie uniosła brodę, odrzuciła do tyłu szopę jasnych włosów i nie zwracając na nikogo uwagi, pomaszerowała prosto do północnej części kręgu, by ustawić się za zieloną świecą. Na jej widok wszystkie pogawędki ucichły, jakby ktoś nagle wyłączył głos. Przez parę sekund panowała całkowita cisza, po czym głosy powróciły w [postaci stłumionych szeptów. Afrodyta po prostu stała przy swojej świecy, wyglądając spokojnie, pięknie i bardzo zarozumiale.
– Lepiej zacznijmy, zanim wybuchnie bunt.
Tym razem nie podskoczyłam na dźwięk głębokiego, zmysłowego głosu Lorena tuż za moimi plecami. Obróciłam się jednak, głównie po to, żeby ludzie (to znaczy Erik) nie zauważyli wyrazu mojej twarzy i promiennego uśmiechu, którym obdarzyłam gościa.
– Jeśli o mnie chodzi, jestem gotowa – powiedziałam.
– A ona? – Loren wskazał brodą Afrodytę, – Powinna tu być?
– Niestety tak – odparłam.
– Zapowiada się ciekawie.
– Tak to już jest ze mną i z moim życiem. Ciekawe jak wypadek samochodowy.
Parsknął śmiechem.
– Raz na wozie, raz pod wozem.
– Głównie pod. – Westchnęłam, spoważniałam i odwróciłam się twarzą do kręgu.
– Jestem gotowa – oznajmiłam.
– Będę recytował w rytm muzyki. W tym czasie rozpoczniesz swój taniec do środka kręgu.
Skinęłam głową i skoncentrowałam się na oddychaniu i wyciszeniu. Gdy zabrzmiała muzyka, szepty w kręgu całkiem ucichły. Wszyscy patrzeli na mnie. Nie rozpoznałam utworu, ale był miarowy, rytmiczny, dźwięczny, przywodzący na myśl puls. Moje ciało automatycznie synchronizowało się z nim. Ruszyłam wokół kręgu.
Głos Lorena idealnie uzupełniał muzykę.
Ja jestem jednym z tych, co noc poznali,
Wyszedłem w deszcz, by w deszczu wracać znowu.
Słowa starego wiersza świetnie wprowadzały nastrój, przywołując obrazy odmienności, z którą coraz lepiej zapoznawała się podczas swoich samotnych wycieczek poza campus.
Schodziłem w dół zaułków smutnych schodów,
Minąłem też na straży wartownika
I opuściłem wzrok, niechętny słowu.
Niemal czułam na skórze ciemność minionej Nocy, która zdawała się przesiąkać mi przez skórę, i wbrew rozsądkowi byłam przekonana, że należę bardziej do niej niż do ludzkiego świata poza murami. Wchodząc do kręgu, zadrżałam i usłyszałam stłumiony jęk zdumienia Damiena. Więc mgiełka i magia już mną zawładnęły.