Gdy wreszcie przestałam wymiotować i dławić się, ruszyłam wolno przed siebie, ale mój umysł nie pracował jak leży: z szybkością huraganu uderzyły we mnie straszne, dezorientujące myśli, a może raczej uczucia, które tak naprawdę sprowadzały się do wspólnego mianownika. Był nim ból.
Właśnie on pozwolił mi zrozumieć, że Erik miał rację, choć nie docenił Lorena. Myślał, ze chodzi mu tylko o seks. Tymczasem prawda była taka, że Loren nawet mnie nie pożądał. Wykorzystał mnie jedynie dlatego, że kazała mu to zrobić kobieta, na której mu zależało. Nie byłam dla niego nawet obiektem rozkoszy, a wyłącznie przeszkodą. Dotykał mnie i mówił mi te wszystkie rzeczy, piękne rzeczy, po prostu dlatego, że odgrywał rolę powierzoną mu przez Neferet, a ja znaczyłam dla niego miej niż zero.
Dusząc w sobie szloch, uniosłam ręce, wyrwałam z bose z uszu diamentowe wkrętki i z krzykiem odrzuciłam je w dal.
– Do diabła, Zoey. Jeśli miałaś dość tych diamentów, mogłaś coś powiedzieć. Mam kilka pereł, które świetnie by pasowały do tego debilnego naszyjnika z bałwanem od Erika. Zamieniłabym się z tobą.
Odwróciła się z wolna, bojąc się, że jeśli zrobię to zbyt szybko, moje ciało rozleci się na kawałki. Afrodyta nadeszła od strony chodnika prowadzącego do jadalni. W jednej ręce trzymała jakiś dziwny owoc, a w drugiej butelkę corony.
– Co tak patrzysz? Lubię mango – żachnęła się. – W internacie nigdy ich nie ma, ale w lodówce u wampów są. Myślisz, że zauważą brak jednego? – Milczałam, więc po chwili kontynuowała: – Dobra, dobra, wiem, że piwo jest banalne i pozerskie, ale też je lubię. Tylko please, bądź tak dobra i nie mów nic mojej starej. Dostałaby szału. – Dopiero wtedy przyjrzała mi się lepiej i zrobiła wielkie oczy. – Kurde, Zoey! Jak ty wyglądasz! Masakra! Stało się coś?
– Nic. Daj mi spokój – wychrypiałam, ledwie rozpoznając własny głos.
– Dobra, spoko. Idź w swoją stronę, a ja w swoją – mruknęła i oddaliła się niemal biegiem.
Zostałam sama. Wszyscy mnie opuszczali, tak jak przewidziała Neferet. I zasłużyłam na to. Zadałam Heathowi potworny ból. Zraniłam Erika. Oddałam cnotę w zamian za kłamstwa. Jak to ujął Loren? „Poświęciłam prawdziwa miłość i złożyłam cnotę na ołtarzu boga oszustwa i hormonów”? Nic dziwnego, że zdobił tytuł Mistrza Poezji. Zdecydowanie był mistrzem słowa.
Ruszyłam biegiem, nie wiedząc, dokąd biegnę, wiedząc jedynie, że muszę uciekać, pędzić na oślep przed siebie, inaczej mój umysł eksploduje. Zatrzymałam się, dopiero gdy zabrakło mi tchu. Dyszałam ciężko oparta o korę starego dębu.
– Zoey? To ty?
Podniosłam wzrok i zamrugałam, żeby trochę rozwiać mgiełkę cierpienia. To był Darius, ten młody przystojny wojownik olbrzym. Stał na szczycie otaczającego szkołę szerokiego muru, przyglądając mi się z zaciekawieniem.
– Czy wszystko dobrze? – zapytał w ten dziwaczny, staromodny sposób, w jaki wysławiali się wojownicy.
– Tak – wykrztusiłam. – Po prostu miałam ochotę na spacer.
– Nie spacerowałaś – zauważył logicznie.
– Chodzi mi o to, że chciałam się przewietrzyć. – Spojrzałam mu w oczy i stwierdziłam, że dość już mam kłamstw. – Bałam się, że głowa mi pęknie, więc biegłam tak szybko i długo, jak tylko mogłam. No i wylądowałam tutaj.
Pokiwał wolno głową.
– To siedlisko mocy. Nie dziwi mnie, że cię przyciągnęło.
– Przyciągnęło? – Rozejrzałam się i dopiero w tym momencie zauważyła,, gdzie jestem. – To wschodni mur. Niedaleko furtki.
– W rzeczy samej, kapłanko. Nawet ci ludzcy barbarzyńcy wyczuli jego moc, skoro zdecydowali się pozostawić ciało profesor Nolan właśnie tu. – Ruchem ramienia wskazał miejsce za murem, gdzie Afrodyta i ja znalazłyśmy zwłoki. Tam też znalazłam Nalę (a raczej ona mnie), utworzyłam swój pierwszy krąg, pierwszy raz zobaczyłam nieumarłych i przywołałam żywioły oraz Nyks, by przełamać blokadę pamięci nałożona przez Neferet.
To naprawdę było siedlisko mocy. Nie mogłam uwierzyć, że wcześniej tego nie wyczułam. Oczywiście byłam niezwykle zajęta Heathem, Erikiem, a w szczególności Lorenem… Neferet miała rację, pomyślałam z niesmakiem, jestem żenująco naiwna.
– Dariusie, czy mógłbyś zostawić mnie tu na chwilę samą? – zapytałam. – Chciałabym… chciałabym się pomodlić i mam nadzieję, że jeśli będę uważnie słuchać, Nyks udzieli mi odpowiedzi.
– A to będzie łatwiejsze, jeśli pozostawię cię samą – zrozumiał.
Skinęłam głową w obawie, że jeśli się odezwę, głos mnie zdradzi.
– Zatem udzielę ci owej prywatności, kapłanko. Nie oddalaj się jednak zbytnio. Pamiętaj, ze Neferet objęła czarem cały obszar wokół szkoły, więc jeśli tylko skorzystasz z furtki i przekroczysz granicę, otoczą cię Synowie Ereba. – Uśmiechnął się posępnie, lecz życzliwie. – A to nie pomoże ci w modlitewnym skupieniu, pani.
– Będę o tym pamiętać. – Starałam się nie krzywić, gdy nazywał mnie kapłanką i panią, choć w ogóle nie zasługiwałam na te tytuły.
Jednym płynnym, niespiesznym rucham Darius zeskoczył z wysokiego muru na dwadzieścia stóp muru, lądując z wdziękiem na nogach. Potem zasalutował mi, przykładając pięść do serca, skłonił się lekko i bezszelestnie zniknął w mroku.
Wtedy właśnie moje nogi doszły do wniosku, że nie są w stanie dłużej mnie dźwigać. Usiadłam ciężko na trawie u stóp starego znajomego dębu, przyciągnęłam kolana pod brodę, otoczyłam je ramionami i zaczęłam cicho płakać.
Było mi potwornie przykro. Jak mogłam okazać się tak głupia? Jakim cudem dałam się nabrać na kłamstwa Lorena? Naprawdę mu uwierzyłam. Nie dość, że oddałam mu swoje dziewictwo, to jeszcze Skojarzyłam się z nim, robiąc z siebie podwójna idiotkę.
Brakowało mi babci. Nie przestając łkać, sięgnęłam do kieszeni sukni po komórkę, by do niej zadzwonić i wszystko opowiedzieć. Wiedziałam, że będzie to straszne i wstydliwe, ale wiedziałam też, że babcia nie skrytykuje mnie ani nie odtrąci. Nie przestanie mnie kochać.
Tyle że komórki nie znalazłam. Dopiero wtedy przypomniałam sobie, ze wypadła mi z kieszeni, gdy byłam z Lorenem. Najwyraźniej zapomniałam ja podnieść. Typowe, co? Zamknęłam oczy i oparłam głowę o szorstką korę drzewa.
– Miau?
Ciepły wilgotny nosek Nali musnął mój policzek. Nie otwierając oczu, rozplotłam ręce, by mogła mi wskoczyć na kolana. Położyła na moim ramieniu przednie łapki i wcisnęła pyszczek w zgięcie szyi, prychając radośnie, jakby sam ten dźwięk miał mi poprawić nastrój.
– O rany, Nalka, strasznie namieszałam – mruknęłam, przytulając kotkę i znów szlochając wniebogłosy.
Rozdział dwudziesty piąty
Na dźwięk zbliżających się kroków uznałam, że to Darius chce mnie sprawdzić, i próbowałam doprowadzić się do porządku, ocierając twarz rękami i starając się zahamować łzy.
– O rany, Afrodyto, miałaś rację. Obraz nędzy i rozpaczy – usłyszałam głos Shaunee.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam Bliźniaczki, a za ich plecami Afrodytę i Damiena.
– Osmarkałaś się, Zo – zauważyła Erin, kręcąc głową z dezaprobatą. Niestety, ja też muszę przyznać Afrodycie rację.
– Mówiłam – napuszyła się Afrodyta.
– Nie sądzę, aby należało do dobrego tonu komplementowanie jej za to, że miała słuszność w sprawie desperacji Zoey.
– Damien, wyluzuj – jęknęła Erin.
– Skończ z tą uniwersytecką gadką – poparła ją Shaunee.
– Mądrej głowie dość po słowie. Lecz gdy wiedzy zbywa, słownika użycie pożądane bywa – zadeklamował Damien.