Rzuciła się na Afrodytę tak błyskawicznie, że nie zdążyłam nawet mrugnąć.
– Nie, Stevie Rae! Zostaw ją! – krzyknęłam, usiłując ja odciągnąć, ale to było jak odciąganie marmurowej kolumny. Nie dałam rady. Afrodyta miała rację: Stevie Rae nie była człowiekiem, adeptką ani wampirem. Była czymś potężniejszym i groźniejszym. Trzymała teraz Afrodytę w obrzydliwej parodii uścisku; ostre kły błysnęły i zatopiły się w szyi ofiary.
– Pomóżcie mi ja odciągnąć! – zawołałam,, patrząc z rozpaczą na Damiena i Bliźniaczki i bezskutecznie walcząc.
– Nie mogę! – krzyknął Damien. – Nie mogę się ruszyć!
– My też! – zawołała Shaunee.
Wszyscy troje stali przykuci do swoich miejsc przez odpowiadające im żywioły. Damiena przygwoździł so ziemi porywisty wiatr, Shaunee otoczyła klatka ognia, a Erin znalazła się nagle na wyspie pośrodku bezdennego stawu.
– Musisz dokończyć krąg! – zawołał Damien, przekrzykując wiatr. – Przywołaj na pomoc wszystkie żywioły. Tylko tak możesz ją uratować!
Pobiegłam do środka kręgu, uniosłam ręce nad głowę i zawołałam:
– Jako terminująca starsza kapłanka naszej bogini Nyks wykorzystuję jej potęgę i władzę by przywołać do swego kręgu piąty żywioł, ducha!
Przypływ mocy targnął moim ciałem. Zacisnęłam zęby i starałam się opanować drgawki. Krzyki Afrodyty stawały się coraz słabsze, ale nie mogłam zaprzątać sobie nimi głowy. Zamknęłam oczy, aby się skoncentrować, po czym wypowiedziałam zesłane przez boginię słowa, które pojawiły się w mojej głowie niczym słodka, pewna odpowiedź na dziecinne modły. Mój głos został magicznie wzmocniony i widziałam, jak każde słowo materializuje się w powietrzu w postaci iskier.
Wietrze, odegnaj to co nieczyste,
Ogniu, nienawiść spal zimnokrwistą,
Wodo, intencje złe pozbaw mocy,
Ziemio, zbaw duszę skapaną w nocy,
Duchu, wejdź w nią i od śmierci ocal!
Po tych słowach skwierczącą kulą żywiołów, która uformowała mi się w rękach, cisnęłam w Stevie Rae, jakbym rzucała piłką. Poczułam znajomy palący ból, który rozlał się od podstawy kręgosłupa wokół talii, i krzyknęłam niemal jednocześnie ze Stevie.
Gdy otworzyłam oczy, przywitał mnie dziwny widok. Po ataku Stevie Rae Afrodyta upadła na ziemię. Nie widziałam jej twarzy, bo Stevie mi ja zasłaniała, więc w pierwszej chwili nie zrozumiała, co się dzieje. Obie dziewczyny otaczała wirująca świecąca kula mocy złożona ze wszystkich pięciu żywiołów. Przetaczała się, na przemian gęstniejąc i rzednąc, a one to w niej znikały, to znów się pojawiały. Widziałam jednak, że Stevie nie trzyma już Afrodyty: teraz to Afrodyta przywarła do niej, zmuszając ją do picia krwi z razy na swojej szyi. I Stevie Rae wciąż ją piła, choć próbowała się oderwać.
Rzuciłam się naprzód, chcąc je rozdzielić, i odbiłam się od bańki mocy jak od szklanej kuli. Nie mogłam się przedostać i nie miałam pojęcia, jak otworzyć bankę.
– Afrodyto, puść ją! One chce przestać, zanim cię zabije! – zawołałam.
Afrodyta spojrzała mi w oczy. Nie poruszyła ustami, ale wyraźnie usłyszałam w głowie jej głos.
Nie. Tak chcę odpokutować za wszystko, co zrobiłam. Tym razem to ja została wybrana. Pamiętaj, że zgodziłam się na to poświęcenie.
Potem oczy uciekły jej w głąb głowy, ciało opadło bezwładnie, a ostatni oddech wydostał się spomiędzy uśmiechniętych warg w postaci długiego westchnienia. Z potwornym wrzaskiem Stevie Rae w końcu oderwała się od niej i osunęła się na ziemie obok ciała. Bańka mocy pękła i rozwiała się. Wiedziała, że krąg także został przerwany. Czułam nieobecność żywiołów i stałam jak wryta, nie mając pojęcia, co robić.
Wtedy Stevie Rae podniosła na mnie wzrok. Płakała różowymi łzami, a oczy miała dziwnie czerwone, ale jej twarz była twarzą dawnej Stevie. Jeszcze zanim się odezwała, wiedziałam że to co Neferet w niej zniszczyła, przeobrażając ją w żywego trupa, zostało naprawione.
– Zabiłam ja! Chciałam przestać! Ona mnie nie puszczała! Nie mogłam się oderwać! Tak mi przykro, Zoey! – zaszlochała.
Podeszłam do niej chwiejnym krokiem, słysząc w głowie głos Lorena: „Pamiętaj, że wzywasz na pomoc potężną magię, a to zawsze ma swoją cenę”.
– To nie twoja wina, Stevie Rae -powiedziałam. – Ty jej nie…
– Jej twarz! – dobiegł zza moich pleców głos Damiena. – Spójrzcie na znak!
Zamrugałam, nie wiedząc, o co mu chodzi, i krzyknęłam zdziwiona. Byłam tak zaabsorbowana patrzeniem w nią i napawaniem się widokiem starej dobrej Stevie, że nie zauważyłam tego, co było po oczach: półksiężyc pośrodku jej czoła był teraz wypełniony, a wokół oczu i na policzkach widniał piękny, wzorzysty tatuaż – wirujące kwiaty o długich, zgrabnych przeplecionych łodyżkach.
Ale tatuaże nie były szafirowe jak u innych wampirów. Miały szkarłatną barwę świeżej krwi.
– Na co się tak gapicie? – zapytała Stevie Rae.
– M…masz. – Erin pogrzebała w swojej nieodłącznej torebce i wyjęła lusterko.
– O matko najświętsza! – wyjąkała Stevie Rae, zaglądając w nie. – Co to znaczy?
– Jesteś wyleczona. I Przemieniona. W jakiś nowy rodzaj wampira – powiedziała Afrodyta, podnosząc się z wysiłkiem.
Rozdział dwudziesty siódmy
– Ja pierdzielę! – pisnęła Shaunee, cofając się i mocno chwytając Erin za ramię, żeby nie upaść.
– Ty nie żyłaś! – zawołała Erin.
– Serio? Nie miałam takiego wrażenia – odparła Afrodyta, jedną dłonią pocierając czoło, a drugą ostrożnie dotykając śladów zębów na szyi. – Au! Jasna dupa, wszystko mnie boli.
– Afrodyto, naprawdę bardzo cię przepraszam – kajała się Stevie Rae. – Owszem, nie lubię cię, ale jestem pewna, że nigdy bym cię nie ugryzła. To znaczy, w moim obecnym stanie.
– Dobra, dobra, luz – mruknęła Afrodyta. – Bez obaw. To myła część planu Nyks, choć muszę przyznać, że bolesna i niewygodna. – Znów skrzywiła się z bólu. – Ma ktoś plaster?
– Mam tu gdzieś chusteczki. Czekaj. – Erin znów zaczęła grzebać w torebce.
– Postaraj się znaleźć czystą, Bliźniaczko. Afrodyta miała ostatnio za dużo stresów, żeby jeszcze się narażać na jakąś wstrętną infekcję.
– Cóż za życzliwość z waszej strony, bo padnę! – zakpiła sama zainteresowana, zerkając na Bliźniaczki z półuśmiechem. Dopiero wtedy zdołałam lepiej się jej przyjrzeć i żołądek zjechał mi prawie do ziemi.
– Zniknął! – wyjąkałam.
– O kurde! Zoey ma rację! – zawołał Damien, gapiąc się na Afrodytę.
– Co? – zapytała. – Co zniknęło?
– Ja cię!… – zdumiała się Shaunee.
– Kurczę, faktycznie! – zawtórowała jej Erin, podając Afrodycie chusteczkę.
– O czym wy w ogóle bełkoczecie? – zdziwiła się tamta.
– Masz. Zobacz. – Stevie Rae podała jej lusterko. – Spójrz na swoją twarz.
Wyraźnie zirytowana Afrodyta westchnęła.
– Nie musicie mi mówić, że wyglądam jak pół dupy zza krzaka. Jakbyście nie zauważyli, Stevie Rae właśnie mnie ugryzła. Nawet ja nie zawsze prezentuję się idealnie, zwłaszcza po… – Gdy skoncentrowała się na widoku w lusterku, zamilkła, jakby ktoś wcisnął przycisk "stop”, po czym uniosła drżącą dłoń i dotknęła czoła w miejscu, w którym powinien widnieć znak. – Nie ma go! – szepnęła ochryple. – Jak to możliwe?