– Nigdy w życiu nie słyszałem o czymś podobnym. Ani nie czytałem – mruknął Damien. – Ktoś, kto został Naznaczony, nie może już zostać Odznaczony.
– Więc tak udało się wyleczyć Stevie! – Afrodyta była oszołomiona. Wciąż dotykała pustego miejsca pośrodku czoła. – Nyks zabrała mi znak i dała go jej. – Zadrżała potwornie. – A ja znów jestem tylko człowiekiem. – Pozbierała się z ziemi, upuszczając lusterko. – Muszę stąd odejść. To już nie jest moje miejsce.
Po tych słowach ruszyła sztywno, z rozszerzonymi szklistymi oczami, w stronę furtki w murze.
– Afrodyto, zaczekaj! – zawołałam, idąc za nią. – Może wcale nie jesteś człowiekiem, może to jakaś anomalia, która za parę dni minie i twój znak powróci.
– Nie! Znak zniknął. Jestem tego pewna. Więc… zostawcie mnie! – Z płaczem przebiegła przez furtkę.
Gdy tylko przekroczyła granicę, powietrze zafalowało i usłyszeliśmy charakterystyczny trzask, jakby upuszczono i roztrzaskano coś dużego.
Stevie Rae schwyciła mnie za ramię.
– Zostań tu. Ja po niż pójdę.
– Ale…
– Już nic mi nie jest. – Uśmiechnęła się swoim słodkim, pełnym życia uśmiechem. – Naprawiłaś mnie, Zoey. Nie bój się. To, co się stało z Afrodytą, to moja sprawka. Odnajdę ją i sprawdzę, czy nic jej nie jest. Potem do was wrócę.
Usłyszałam odległe głosy, jakby zmierzały w naszym kierunku jakieś znaczne siły.
– To wojownicy! Wiedzą, że ktoś naruszył granicę! – rzekł Damien.
– Idź! – powiedziałam do Stevie Rae. – Zawołam cię. – Po czym dodałam: – Ale nie będę już do ciebie esemesować. Nigdy. Jeśli dostaniesz wiadomość, wiedz, że to nie ode mnie.
– Spoko. Zapamiętam – odparła Stevie i wyszczerzyła się do nas. – To narka! – Schyliła się i przeszła przez furtkę, zamykając ją za sobą. Tym razem powietrze nie zafalowało. Przez chwilę zastanawiałam się, co to znaczy.
– Więc co my tu robimy? – zapytał Damien.
– Erik rzucił Zoey, a my ją pocieszamy – odparła Shaunee.
– Właśnie – potwierdziła Erin. – Ma doła.
– Ani słowa o Afrodycie czy o Stevie Rae – ostrzegłam.
Popatrzeli na mnie takim wzrokiem, jakbym powiedziała: "Może lepiej nie mówić rodzicom o naszym flircie z piwem".
– Co ty powiesz? – zapytała drwiąco Shaunee.
– A zamierzałyśmy wszystko wygadać! – dodała Erin.
– No właśnie. Przecież nie umiemy trzymać języka za zębami – dodał Damien.
Cholera. Najwyraźniej wciąż byli na mnie wściekli.
– Wiec kto przekroczył barierę? – zapytał Damien. Zauważyłam, że nawet na mnie nie patrzy. Zwracał się jedynie do Bliźniaczek.
– Afrodyta – odparła Erin. – A niby kto?
Nim zdążyłam zaprotestować, Shaunee dodała:
– Oczywiście nie powiemy nic o zniknięciu jej znaku. Tylko że tu z nami przyszła i wkurzyło ją to całe skomlenie Zoey.
– I użalanie się nad sobą – dodała Erin.
– I kłamstwa. Więc się zmyła. Jak to ona – dokończył Damien.
– Może mieć kłopoty – zauważyła.
– Cóż… sama się prosiła – mruknęła Shaunee.
– Niektórzy już tak mają – dodała Erin, patrząc mi prosto w oczy.
W tym momencie kilku wojowników z Dariusem na czele wpadło na polanę. Z wyciągniętą bronią wydawali się strasznie groźni i gotowi porządnie skopać komuś (na przykład nam) tyłki.
– Kto przekroczył granicę? – warknął Darius.
– Afrodyta! – zawołaliśmy chórem.
Darius natychmiast dał znak pozostałym wojownikom.
– Znajdźcie ją. – Potem znów odwrócił się do nas. – Starsza kapłanka zwołała walne zebranie. Musicie iść do auli. Odprowadzę was.
Poszliśmy za nim potulnie. Zerkałam na Damiena, ale unikał mojego wzroku. Bliźniaczki też. Czułam się, jakbym była wśród nieznajomych. A właściwie gorzej, bo nieznajomi mogliby się chociaż uśmiechnąć i pozdrowić mnie, czego o obecnych towarzyszach powiedzieć nie mogłam.
Zdążyliśmy ujść kilka kroków, gdy uderzyła we mnie pierwsza fala bólu. Miałam wrażenie, że ktoś wbija mi w brzuch niewidzialny nóż. Byłam pewna, że zwymiotuję i zgięłam się wpół, stękając.
– Zoey? Co się dzieje? – zapytał Damien.
– Nie wi… – Nie zdołałam powiedzieć nic więcej. Nagle wszystko wokół mnie nabrało niesamowitej ostrości. Ból w brzuchu rozlewał się na coraz większy obszar. Wiedziałam, że chronią mnie wojownicy, ale wyciągnęłam rękę i schwyciłam dłoń Damiena. Choć wciąż był na mnie wściekły, trzymał mnie mocno i próbował uspokoić.
Ból dotarł do serca. Czyżby zbliżało się najgorsze? Nie kaszlałam krwią. Może to zawał. Miałam wrażenie, że rzucono mnie w środek cudzego koszmaru, torturując niewidzialnymi nożami i rękoma.
Ostry ból, który nagle przeszył mi szyję, był już ponad moje siły. Wokół mnie pociemniało. Czułam, że upadam, ale nie byłam w stanie nic zrobić. Umierałam…
Silne ręce złapały mnie i poderwały z ziemi. Przez mgłę uświadomiłam sobie, że to Darius mnie niesie.
Potem poczułam w środku jakieś potworne szarpanie i zaczęłam krzyczeć.
Miałam wrażenie, że ktoś wyrywa mi serce z żywego ciała. I kiedy już myślałam, że dłużej tego nie zniosę, wszystko ustało. Ból zniknął równie nagle, jak się pojawił, pozostawiając mnie zdyszaną i spoconą, lecz całkowicie zdrową.
– Czekaj. Stój. Już nic mi nie jest.
– Pani, miałaś straszne boleści. Muszę cię zanieść do budynku szpitalnego – rzekł Darius.
– Dobrze. Nie. – Z radością zauważyłam, że mój głos znów brzmi normalnie. Postukałam Dariusa w przesadnie umięśnione ramię. – Postaw mnie na ziemi. Naprawdę nic mi nie jest.
Wojownik zatrzymał się niechętnie i łagodnie opuścił mnie na ziemię. Czułam się jak jakiś królik doświadczalny, bo Bliźniaczki, Damien i pozostali wojownicy gapili się na mnie z rozdziawionymi gębami.
– Nic mi nie jest – powtórzyłam surowo. – Nie wiem, co to było, ale przeszło. Naprawdę.
– Powinnaś iść do szpitala. Starsza kapłanka przyjdzie cię odwiedzić po zakończeniu zebrania – powiedział Darius.
– Jeszcze czego! – obruszyłam się. – Ma ważniejsze rzeczy do roboty. Nie musi się przejmować moimi dziwacznymi skurczami… hm, żołądka czy co to tam było.
Darius nie wyglądał na przekonanego.
Uniosłam brodę i wyzbyłam się resztek dumy.
– Po prostu mam gazy. Cierpię na wzdęcia. Zapytaj moich przyjaciół.
Spojrzał na Bliźniaczki i Damiena.
– Taaa, jest strasznie nagazowana – poparła mnie Shaunee.
– Mówimy na nią "panna śmierdzielka" – dodała Erin.
– Rzeczywiście jest niezwykle podatna na wzdęcia – uzupełnił Damien.
Cóż, nie miałam złudzeń, że ich poparcie oznacza, iż wszystko mi wybaczyli i znów jesteśmy kumplami. Przeciwnie, wykorzystali tę idealną okazję, żeby mnie zawstydzić.
Jakbym miała za mało kłopotów.
– Gazy, pani? – zapytał Darius, z trudem opanowując drżenie wargi.
Zmieniliśmy kierunek i znów szliśmy w stronę auli.
– Co to było? – szepnął do mnie Damien.
– Nie mam pojęcia – odszepnęłam.
– Nie masz pojęcia – mruknęła pod nosem Shaunee.
– Albo nie chcesz powiedzieć – dodała Erin.
Milczałam, kręcąc głową ze smutkiem. Sama do tego doprowadziłam. Owszem, miałam ważne powody, przynajmniej jeśli chodzi o część moich zachowań. Prawda była jednak taka, że stanowczo zbyt długo okłamywałam swoich przyjaciół.
Tak jak stwierdziła Shaunee, sama się o to prosiłam i dostałam za swoje z nawiązką. Przez resztę drogi do auli nikt się do mnie nie odzywał. Gdy wchodziliśmy do środka, dołączył do nas Jack. Nawet nie zerknął w moją stronę. Wszyscy siedzieliśmy razem, ale pozostali traktowali mnie jak powietrze. Bliźniaczki trajkotały jak zawsze i bez żenady rozglądały się za T. J.-em i Colem, którzy zresztą pierwsi je zauważyli i przygnali, żeby usiąść obok nich. Flirtowanie, które nastąpiło potem, było tak żałosne, że omal nie powzięłam postanowienia o dozgonnej rezygnacji z facetów. Tyle że i tak nie miałam widoków na kolejnego.