Moja matka zadrżała jakby coś paskudnego właśnie przebiegło od jej palców do kręgosłupa. – Dla mnie to brzmi obrzydliwie.
– Matko. Nie pojmujesz, że w mojej przyszłości są dwa bardzo specyficzne wybory? Dzięki jednemu stanę się tym, co nazywasz obrzydlistwem. Inny spowoduje, że w ciągu następnych czterech lat umrę. – nie chciałam z nią tego roztrząsać, ale jej postawa naprawdę mnie wkurzyła. – Więc wolałabyś raczej widzieć mnie martwą, czy jako dorosłego wampira?
– Żadne z powyższych, oczywiście. – powiedziała.
– Lindo, – babcia położyła swoja rękę na mojej nodze pod stołem i ścisnęła. – To co Zoey chce powiedzieć to to, że powinnaś zaakceptować ją i jej nową przyszłość, i że twoje zachowanie rani jej uczucia.
– Moje zachowanie! – myślałam, że mama zamierza rozpocząć swoją tyradę „dlaczego zawsze się mnie czepiacie,” ale zamiast tego zaskoczyła mnie biorąc głęboki oddech, a potem patrząc mi prosto w oczy. – Nie miałam zamiaru ranić twoich uczuć, Zoey.
Przez chwilę wyglądała jak dawna ona, jak mama, którą była zanim poślubiła Johna Heffera i zamieniła się w Idealną Kościelną Żonę ze Stepfort, i poczułam jak ściska mi się serce. – Mimo to, ranisz moje uczucia, mamo. – usłyszałam jak mówię.
– Przepraszam, – powiedziała. Po czym wyciągnęła do mnie swoją rękę. – Może spróbujemy tych wszystkich urodzinowych rzeczy od nowa?
Włożyłam swoją dłoń w jej, czując ostrożną nadzieję. Może część mojej dawnej mamy nadal jest wewnątrz niej. Chodzi mi o to, że przyszła sama, bez ojciacha, co jest bardzo bliskie cudowi. Uścisnęłam jej dłoń i się uśmiechnęłam. – Dla mnie to brzmi dobrze.
– Więc, powinnaś otworzyć twój prezent, a potem możemy zjeść tort, – powiedziała mama, przesuwając pudełko stojące obok jeszcze nietkniętego ciasta.
– Dobrze! – starałam się utrzymać entuzjazm w moim głosie, nawet jeśli prezent opakowany był w papier pokryty ponurymi scenkami narodzenia. Utrzymywałam uśmiech, dopóki nie rozpoznałam białej skórzanej okładki i złoto zakończonych stron. Moje serce spadło do żołądka, obróciłam książkę by przeczytać: Słowo Święte, Wydanie Ludzi Wiary wydrukowane droga złotą kursywą wzdłuż okładki. Inny przebłysk przesadzonego złota przykuł moje spojrzenie. Wzdłuż dołu okładki przeczytałam: Rodzina Heffer. W środku pomiędzy pierwszymi stronami znajdowała się czerwona aksamitna zakładka ze złotym chwostem, próbując kupić sobie trochę czasu, żebym mogła wymyślić coś do powiedzenia, coś innego niż „to naprawdę ohydny prezent,” pozwoliłam stroną otworzyć się na niej. Wtedy mrugnęłam, mając nadzieję, że to co przeczytałam było tylko podstępem moich oczu. Nie. To naprawdę tam było. Księga otworzyła się na stronie z drzewem genealogicznym. Dziwnym, pochyłym, leworęcznym pismem, które jak z łatwością rozpoznałam należało do ojciacha, wypisane było nazwisko mojej mamy LINDA HEFFER. Narysowana kreska łączyła je z JOHN HEFFER, z boku znajdowała się data ich ślubu. Poniżej ich nazwisk, napisane jakbyśmy byli ich rodzonymi dziećmi, znajdowały się imiona mojego brata, mojej siostry i moje.
No dobrze, mój biologiczny ojciec, Paul Montgomery, opuścił nas, gdy byłam jeszcze dzieckiem i całkowicie zniknął z powierzchni ziemi. Raz na jakiś czas docierały od niego żałośnie małe czeki z alimentami bez adresu zwrotnego, ale z wyjątkiem tych rzadkich przypadków, od dziesięciu lat nie był on częścią naszego życia. Tak, był gównianym tatą. Ale jednak nim był, a John Heffer, który naprawdę mnie nienawidził, nie.
Spojrzałam sponad fałszywego drzewa genealogicznego w oczy mojej mamy. Mój głos brzmiał na zaskakująco opanowany, nawet spokojny, ale wewnątrz mnie kłębiły się emocje. – O czym myśleliście kiedy wybieraliście to na mój prezent urodzinowy?
Mama wyglądała na zirytowaną moim pytaniem. – Myśleliśmy, że chciałabyś wiedzieć, że nadal jesteś częścią naszej rodziny.
– Ale nie jestem. Nie byłam na długo zanim zostałam naznaczona. Ty to wiesz, ja to wiem, i John to wie.
– Twój ojciec na pewno nie…
Podniosłam rękę aby jej przerwać. – Nie! John Heffer nie jest moim ojcem. Jest twoim mężem, i to wszystko. Twój wybór – nie mój. To wszystko kim kiedykolwiek był. – Rana, która krwawiła wewnątrz mnie od czasu przyjścia mojej mamy otworzyła się i spowodowała krwotok gniewu w moim ciele. – Jest tak, mamo. Gdy kupowałaś mi prezent powinnaś wybrać coś co jak myślałaś mi się spodoba, a nie coś co twój mąż chciał wepchnąć mi do gardła.
– Nie wiesz o czym mówisz, młoda damo, – powiedziała moja matka. Potem spojrzała wściekle na babcię. – Przejęła to zachowanie od ciebie.
Moja babcia uniosła jedna srebrną brew na swoja córkę i powiedziała. – Dziękuję ci, Lindo, możliwe że jest to najmilsza rzecz jaką kiedykolwiek mi powiedziałaś.
– Gdzie on jest? – zapytałam mamę.
– Kto?
– John. Gdzie on jest? Nie przyszłaś tu dla mnie. Przyszłaś, ponieważ on chciał żebym źle się poczuła, a to jest coś czego nie chciałby przegapić. Więc gdzie on jest?
– Nie wiem o co ci chodzi. – rozejrzała się z miną winowajcy, i wiedziałam że miałam rację.
Wstałam i zawołałam w stronę deptaka, – John! Pokaż się, pokaż się, gdzie jesteś!
I rzeczywiście, mężczyzna oderwał się od jednego ze stolików znajdujących się na przeciwnym końcu deptaka, blisko wyjścia ze Starbucksa. Studiowałam go, gdy podchodził do nas, próbując zrozumieć co moja matka w nim widziała. Był całkowicie zwyczajnym facetem. Średni wzrost – ciemne, siwiejące włosy – wątły podbródek- wąskie ramiona- cienkie nogi. Był taki dopóki nie spojrzało się w jego oczy, i zobaczyło coś niezwykłego, a wtedy to co odkrywałeś było niezwykłym brakiem ciepła. Zawsze myślałam iż to dziwne, że tak zimny, bezduszny facet mógł wciąż głosić religię.
Dotarł do naszego stolika i zaczął otwierać usta, ale zanim mógł przemówić, rzuciłam w niego moim „prezentem”.
– Zatrzymaj go. To nie moja rodzina i nie moja wiara, – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
– Więc wybrałaś zło i ciemność, – powiedział.
– Nie. Wybrałam moja kochającą boginię, która mnie naznaczyła jako jej własność i obdarzyła mnie specjalnymi mocami. Wybrałam inną drogę niż ty. To wszystko.
– Jak powiedziałem, wybrałaś zło. – położył ręce na ramionach mojej mamy, jakby potrzebowała jego wsparcia by móc tu siedzieć. Mama przykryła jego dłonie swoimi i pociągnęła nosem.
Zignorowałam do i skupiłam się na niej.
– Mamo, proszę nie rób tego ponownie. Jeśli możesz mnie zaakceptować, i jeśli naprawdę chcesz mnie widywać, to zadzwoń i się spotkamy. Ale udawanie, że chcesz mnie zobaczyć, ponieważ John mówi ci co robić, rani moje uczucia i nie jest dobre dla żadnej z nas.
– Dla żony dobrze jest, gdy jest posłuszna mężowi, – powiedział John.
Pomyślałam by wspomnieć jak szowinistyczne, protekcjonalne i po prostu źle brzmiące to było, ale zamiast tego postanowiłam nie marnować oddechu i powiedziałam, – John, idź do diabła.
– Chciałam, żebyś odwróciła się od zła, – powiedziała mama, łagodnie płacząc.
Przemówiła moja babcia. Jej głos był smutny, ale surowy. – Lindo, to godne pożałowania, że znalazłaś i całkowicie wsiąkłaś w system wierzeń, który przyjmuje jako jednego ze swoich głównych wyznawców, kogoś tak złego.
– Tym co znalazła twoja córka jest Bóg, i to nie dzięki tobie. – ostro rzucił John.