– Ale mi wtedy zmyli łeb – śmiał się Szregi. – No, chatę też musiałem szybko zmienić. Swoją drogą, ciekawe, co u niego teraz… to znaczy, u Fortana.
– Gadałem z nim jakiś rok temu – Hornen wzruszył ramionami. Nie było po co kończyć.
– Warto by ich znaleźć, pogadać. Ja tu, na tym zadupiu w ogóle nie wiem, co się z ludźmi porobiło. – Szregi nie zauważył wzruszenia ramion, paplał dalej. Oczy mu się świeciły, cały tryskał energią, jak wtedy, gdy instruował ich po piętnaście razy. Albo gdy opowiadał o swoich przygodach. Hornen pamiętał to dobrze, niektóre zdarzenia oglądał sam na własne oczy.
Szregi to był zawsze aparat. Inni szli, bo musieli, bo czuli, że tak trzeba, i przed każdym krokiem wzdychali głęboko i żegnali się trzy razy. On to po prostu lubił. Czuł się w tej robocie jak na balandze, zwijał się i jeszcze rżał wesoło, kiedy mu się znowu udało. Nic dziwnego, że wszyscy wlepiali w niego gały i słuchali z rozdziawionymi gębami, jak samego Pana Boga.
– A ty nie wiesz? – dotarło do Hornena, który uśmiechał się błogo do swoich wspomnień. – Co tam u nich? Żadnego nie widziałeś?
– Widziałem… – nie chciał o tym mówić. Po co? O kim? Chyba tylko o Łysym, bo Łysy już gryzł ziemię. Ale też przekręcił się jakoś głupio – wylew, czy coś. Reszta… Cholera, chciałby sięgnąć po szklanki wystawione na półce kredensu, napełnić je mocną, domową księżycową ze stojącej obok karafki i podpalać je jedna po drugiej. Chryste, jakby chciał móc je tak zapalać po kolei, z powagą, i szeptać powoli: Łysy. Gorak. Szrama. Pijawa. Billu… Ale co by mógł powiedzieć? Gorak – ma żonę i dzieci. Szrama – gada, że zmądrzał i żebym się odpieprzył. Pijawa – leje na to, stwierdził, że nie będzie więcej nadstawiać dupy za innych. Billu – może by i chciał, ale się obabił, sam wiesz, muszę pamiętać o rodzinie… Więc lepiej nic nie mówić. I starać się zapomnieć dawnych kumpli.
– Nic szczególnego. Porozrzucało nas, taki sezon. Coś tam pewnie kręcą. – Sięgnął po szklankę. Nie chciał pić gorzały, ale piwa nie odmówił. Trzeba pić piwo, czasem. Kto wie, czy to nie ostatnie w życiu. – A ty co porabiasz? Ja wylazłem z tej amnestii Bordena, ty pewnie też?
Szregi przygasł nagle. Przez cały czas opowiadał o tym, co wydarzyło się wcześniej, zanim go zwinęli. Hornen poczuł ukłucie w sercu. Więc to stąd, ta podświadoma nieufność? Szregi nie chciał o tym mówić? No, jasne.
Otworzył usta, zdobył się już, żeby cofnąć pytanie. Nie zdążył.
– Nic – powiedział Szregi, wzruszając ramionami. – Co tu można zrobić? Straciłem kontakt z ludźmi, jak mnie wysłali na to zadupie. Siedzę tu i gniję. Jesteś pierwszym człowiekiem, którego spotkałem. I też w przelocie, pójdziesz dalej, a ja zostanę i będę gnił dalej. Można zwariować.
– Wiesz co? Przez te parę lat ludzie się zmienili. Widziałem takich. Zajęli się układaniem życia, powiedzieli, że chcą żyć „normalnie”. Nie zrozum mnie źle, nie wiem czy ty też… Pieprzyli mi, że w sumie i tak sporo osiągnęliśmy, że zobacz, dużo się zmieniło na lepsze, ten Ouentin nie jest taki najgorszy, teraz już nie ma tak, żeby ludzi brali w nocy i rozwalali bez sądu… i co zrobisz, muru nie przebijesz, najwyżej stwierdzą, że byli zbyt łagodni i znowu się zacznie, daj spokój – Hornen rozłożył ręce. – Nie śmiej się, słyszałem takie gadki od ludzi, których byś o nie nigdy nie posądzał. Ale ty? Po cholerę tu siedzisz, nie możesz wracać do Arpanu, cholera, nie możesz sam czegoś zacząć? Nie mów mi, że nie wiesz, jak to się robi.
– Teraz jest inaczej, Hornen. Ludzie są jacyś inni. Dostają, co niezbędne do życia, od reszty już się odzwyczaili. Mają jakieś szczątkowe poczucie bezpieczeństwa, sam wiesz. Ouentin jednak trochę wziął bezpieczniaków za pysk, to fakt. Wszyscy są w jakiejś takiej apatii, wypruli się z sił, chcą już tylko spokoju, za każdą cenę. Chcą już tylko pić i spać spokojnie.
– Zawsze tacy byli. Zawsze musieliśmy się użerać sami, a hołota tylko trzęsła portkami.
– Nie wiem… Może oni zmądrzeli? Uważają, żeby ludzi nie wkurwiać. Dawniej żyło się jak na bombie, wystarczyło tylko rzucić iskrę i wybuchało. A teraz jakbyś się taplał w błocie. Naprawdę… próbowałem, tsssss… i cisza. Zwis totalny.
– To nadal jest bomba, Szregi. Tylko zapalnik wyjęli. Załatwili właśnie takich jak my, tych wszystkich, co stwierdzili, że pieprzą i zaczęli myśleć o sobie. Specjalnie nas powypuszczali i dali spokój, licząc na to, że zaczniemy układać sobie życie. Więc żebyś wiedział, że jak tu gnijesz, to bardziej im nie możesz dogodzić.
Szregi milczał, patrząc gdzieś ponad nim, na ścianę.
– I to w końcu pieprznie, tak czy owak – podjął Hornen, przełknąwszy. – Musi pieprznąć. Przecież cały ten świat jest od początku do końca zbudowany po wariacku. Z nikim się nie liczą ani z niczym, nawet ze zdrowym rozsądkiem. Zauważyłeś, że o żarcie jest coraz trudniej? W końcu go zabraknie. I dobrze, bo inaczej to stado nigdy się nie ruszy. Kurwa, przecież to jest piętnastu facetów na krzyż! Oni w końcu muszą się rypnąć, aż wióry pójdą. I nie wolno nam tego momentu przegapić. Trzeba być w każdej chwili gotowym…
– Tak – mruknął Szregi. Wyglądał, jakby łamał się, walczył sam ze sobą. A jednocześnie Hornen czuł bardzo wyraźnie, że coś w nim siedzi, coś, do czego nie chce się przyznać. Niemal odbierał to od Szregiego, tak mocno, jakby wzmacniacz, który nosił za kołnierzem, był włączony.
– Pewnie, że tak. Słuchaj Hornen – Szregi odetchnął głęboko i pochylił się nad stołem, patrząc tamtemu w oczy. – Przepraszam cię za to pytanie: robisz w czymś teraz? Możesz mi powiedzieć?
– Owszem – odpowiedział sztywno (kurwa, no przecież komu jak komu, Szregiemu można ufać!) – Robię i to jest naprawdę duża sprawa.
– Masz rację. Ja mam dość tego gnicia. Czekałem na coś, sam nie wiem na co. Pomóż mi wejść w tę robotę. Znasz mnie… – przy tych słowach zaciął się nagle, jakby stanęły mu w gardle. – Nie nawalę. Możesz…?
– Nie, sam wiesz. Nie kieruję tymi sprawami, mam swoją działkę i odwalam ją jak umiem.
– Cholera… nie wiedziałem, że jeszcze coś się dzieje, sądziłem, że już dawno po wszystkim, że na Rocie trawa rośnie… Pewnie, co ja tu mogłem wiedzieć, na tym zadupiu.
– Oglądaj holo, dużo się dowiesz. Pewnie, że się dzieje. Nic się tak łatwo nie kończy. Można pozamykać ludzi, znajdą się nowi. Nie wierzyłeś?
– Nie. Straciłem nadzieję. Ale to teraz nieważne. Hornen, wprowadź mnie.
Patrzył na niego nieomal błagalnie.
– Mógłbym pogadać z ludźmi – rzekł wreszcie Hornen powoli, zastanawiając się nad każdym słowem. Coś było nie tak.
– Zrobisz to?
Hornen odsunął się od stołu i w zamyśleniu przyglądał się trzymanej w ręku szklance z niedopitym piwem.
– Posłuchaj – zaczął w końcu. – Nie bardzo wiem, jak ci powiedzieć… Kiedy pracowaliśmy dla Roty, nie wiedziałem czegoś. Mam pewne zdolności… to się nazywa telepatia. Trenowałem ostatnio dużo, dostałem specjalny sprzęt. Wiesz, o co chodzi?
Szregi niepewnie pokręcił głową.
– Instytut trzyma sprawę w tajemnicy, ale pracują nad tym od wielu lat. Po prostu, telepata z odległości kilku metrów czuje, co się w tobie dzieje. Odbiera twoje emocje, czy się boisz, czy mówisz prawdę… Po treningu może je nawet odbierać bez sprzętu, tak jak ja teraz. Szregi, ja czuję, że… ty nie jesteś ze mną szczery. Coś ukrywasz. To w sumie nie jest ważne, ale sam wiesz, jeżeli chcesz, żebym za ciebie poręczył… Muszę ci móc zaufać.
Szregi podniósł się nagle. Podszedł powoli do okna.
– To kurewstwo – powiedział, odwrócony twarzą do szyby.
– Pewnie tak. Ale ja tego nie wymyśliłem. Nauczyłem się po prostu, inaczej nie mógłbym robić tego, co robię. O co chodzi, Szregi? No chyba możesz mi, do cholery, powiedzieć? Co jest?
– Dobrze, powiem ci. Znasz mnie… Znałeś mnie jako najtwardszego twardziela w całej Rocie. Bo byłem taki. Uczyłem was wszystkiego, prawda? Powiedz, że cię nauczyłem.
– Nauczyłeś mnie – powtórzył zdezorientowany Hornen.
– To nie poza. Ja naprawdę taki byłem. Mogłem tych wszystkich skurwysynów roznieść, udusić gołymi rękami. Nie bałem się, że mogę zginąć albo zgnić w więzieniu. Wtedy to było dla mnie puste, nic nie znaczące słowa. Zresztą, dla wszystkich. Nikt nie zna siebie, nie wie, co naprawdę jest wart. Potem przychodzi znienacka chwila, kiedy trzeba się sprawdzić. Dopiero gdy człowiek dostanie żarową po oczach, głupieje. Przynajmniej ja zgłupiałem.