Выбрать главу

– O ile wiem, nie bardzo się starali je ratować – ciągnął Sayen. – Bądź co bądź, drzewa się nie żre. No, od tego się zaczęło. Deszcz spłukuje glebę, susze idą na przemian z powodziami. Musieli podwoić nawożenie, zmeliorować wszystko. Ale to nie dla nich robota, jak się już raz sypnęło, za nic nie załatasz. Wszystko, co mieli, poszło na ratowanie upraw. Może słyszałeś?

Kensicz wzruszył ramionami. Kto by się tym interesował. Informacje o zażegnywaniu skutków nieurodzajów i klęsk żywiołowych stały się od bardzo dawna żelaznym punktem wszystkich możliwych programów oraz gazet i, na dobrą sprawę, nikt ich nie dostrzegał.

– Myśleli, idioci, że automatami i chemikaliami da się wszystko wyregulować. Do pewnego stopnia faktycznie. Póki było tak, jak zaplanowali specjaliści z Federacji, trzymało się kupy. Rosło prawie sto lat i mogłoby jeszcze drugie tyle. Dopiero ci kretyni rozstroili wszystko na amen. Widzisz wyrudziałe plamy, tam po lewej? Tak wygląda prawie połowa pól. U nas jest jeszcze nieźle, ale w pierwszej i trzeciej strefie w ogóle nie znajdziesz już zdrowego źdźbła. Dać coś takim do ręki. To było wszystko doskonale obmyślone. Lasy, plantacje, zwierzęta – wszystkiego przywieziono dokładnie tyle, ile potrzeba. Przed tą cholerną secesją ludzie potrafili myśleć. Mogłeś tylko stać na polu i patrzeć jak rośnie. A potem zbierać. Wiesz, że Terea żywiła wtedy cztery najbliższe planety Federacji? Tu jest dobra gleba i klimat, szkoda marnować tę ziemię na przemysł. Przemysł pchano na planety skaliste i nieurodzajne, stamtąd mogliśmy mieć wszystko, czego trzeba. Ci durnie nazwali to wyzyskiem.

Mówiąc to, podniósł do góry kąciki ust i krzywił twarz w gorzkim półuśmiechu. Puścił wolant i sięgnął znowu do klawiatury.

– No, dobrze – Sayen wyciągnął się, rozkładając fotel. – Mamy od cholery i trochę czasu.

– Skąd ty to wszystko wiesz? – mruknął Kensicz, wciąż wpatrując się w mknące pod flajterem pola.

– Nie marnowałem czasu. Tobie też nikt nie zabraniał się dowiedzieć.

– Kiedyś się nawet wybierałem do szkoły, zgredzi się uparli. Ale wiesz, jak to jest – tu podpisz, tam podpisz, tu bij brawo… Dałem spokój. Gram i piszę na własną odpowiedzialność, nikt mi się do tego nie może dopieprzyć. Ty chodziłeś? Myślałem, że ze szkół ludzi puszczają wypranych na czysto. Znałem jednego, po dwóch latach w ogóle się z nim nie dało rozmawiać.

– To nie jest takie proste. Chcesz powiedzieć, że wolisz być głupi, ale uczciwy?

– Właśnie.

– Gratulacje. W ten właśnie sposób wszyscy, którzy mogliby coś sensownego zdziałać, zostali kretynami i nie mają żadnych szans. Jak się nie da przeleźć, trzeba podleźć.

Kensicz, nie przekonany wzruszył ramionami. Nie miał ochoty się spierać.

– Pytałem cię o coś już kilka razy, ciągle mówiłeś „nie tutaj”. Czy teraz możemy rozmawiać?

– No.

– Wiesz, co ja tu robię?

– Podkładasz bombę pod Tereę. Wielką bombę.

– Dobra, to wiem. Ale dlaczego uznaliście, że akurat ja się nadaję?

– Jakby ci wyjaśnić, poeto. Od czego tu zacząć?

– Od początku.

– Dobra, niech będzie od początku – uniósł się na łokciu, przez chwilę jego dłoń błądziła po przyciskach umieszczonych ponad przednią szybą flajtera. Szyby zmętniały i zrobiły się ciemne. Chwilę potem na pulpitach rozjarzyły się blade, zielonkawe kontrolki, kojące wzrok fosforycznym blaskiem.

– Słyszałeś może kiedyś – podjął Sayen, opadając znów na fotel i podkładając sobie ręce pod głowę – jak ludzie czasem mówią, że zdarza im się coś takiego: widzą faceta pierwszy raz w życiu, a już go nienawidzą jak ostatniego skurwysyna. Sami nie wiedzą dlaczego, gość im nic nie zrobił, nawet nie zdążył otworzyć dzioba, ale drażni ich samą obecnością. Albo odwrotnie…

– No, jest coś takiego. – Kensiczowi nigdy się to nie zdarzało. On starał się do każdego podchodzić z sercem na dłoni, ale oczywiście nie powiedziałby o tym na głos. – Słyszałem.

– Zastanawiałeś się kiedyś, co to jest? Kensicz wzruszył ramionami.

– Paręnaście lat temu kilku facetów zaczęło się nad tym zastanawiać. To byli faceci z Instytutu. Sam zauważyłeś, że na tym świecie uczciwi wolą pozostać kretynami, żeby nie stracić cnoty. Tamci zabrali się do sprawy naukowo…

– Tfu, idź do cholery z tą całą nauką.

– …no i niestety, skutecznie. Mało kto o tym wie, Instytuty trzymają sprawę w tajemnicy. Nie wiadomo dlaczego tę zdolność mają tylko niektórzy, dokładnie mówiąc, około dziesięciu procent populacji. W każdym razie są tacy. Oczywiście, rozwija się ona w różnym stopniu. U większości nie ma żadnego praktycznego znaczenia, ich odczucia są zbyt niekonsekwentne i zwodnicze. Jest jednak pewna grupa ludzi, u których nie ujawnione zdolności telepatyczne są na tyle silne, że przy użyciu odpowiedniego sprzętu mogą oni odbierać emanację innych ludzi. Skonstruowano taki wzmacniający psychopole sprzęt. Malutka, lekka kostka umieszczona na karku, która poprzez rdzeń kręgowy współpracuje z mózgiem.

– Chcesz powiedzieć, że bezpieczniacy mogą mi czytać w myślach?

– Na razie jeszcze nie – uśmiechnął się Sayen. – Mogą odebrać twoje emocje, zresztą przez obserwowanie swojej własnej reakcji na twoją emanację. W jakiś sposób następuje więc czytanie w człowieku. Oczywiście, nie ma takich dużo. Instytut w Arpanie dysponuje dwudziestoma telepatami z klasą A i pół setką z B, w mniejszych miastach ma z połowę tego. Na masową skalę zaczęto ich szkolić stosunkowo niedawno. No i pamiętaj, że nad niczym nie pracuje się w tej chwili na Terei tak ostro, jak nad telepatią. Idzie na nią połowa wszystkich funduszy. W każdej strefie masz dwa, trzy ośrodki, na oko nie różniące się niczym od zwykłych zakładów rolnych. A w piwnicach zasuwa kilkudziesięciu nygusów w białych fartuchach i kombinuje nad takim wzmacniaczem, który pozwoliłby czytać w myśli.

Przy okazji wykombinowali kupę fajnych zabawek. Maszynkę, która pozwala dwóm przeszkolonym telepatom rozmawiać ze sobą ze łba do łba, nawet na duże odległości. Pozwala też zapisać rozmowę, coś w rodzaju nagrania magnetofonowego. Albo taką aparaturę, dzięki której facet może wyłapać ślady fal, które działały w danym pomieszczeniu jakiś czas temu. Rozumiesz, gość jakby wchodzi w mózgi ludzi, którzy byli tu przed kilkoma dniami. Widzi ich oczami, słyszy, co oni słyszeli. Normalna podróż w czasie. – Sayen milczał przez chwilę. – Jeden taki powiedział o tym, że potęga ludzkiego rozumu nie zna granic.

Nie dodał, że słyszał to na kursie policyjnych szperaczy.

Kensicz milczał.

– A w drugą stronę? To znaczy, w przyszłość?

– Na szczęście nie. Przynajmniej na razie. Owszem, jest druga klasa zdolności specjalnych. Telepatyczne, jak mówiłem, naukowcy określają literami. Praktyczne znaczenie mają tylko typy B i A, około 1% populacji. Wiadomo, że ludzie z grupy A mogą czytać w myślach, jest to tylko kwestia odpowiedniego wzmacniacza. Z typu B w dalekosiężnych planach ma się rekrutować kapuchów i ochroniarzy.

– Jak to?

– Nie rozumiesz? Po prostu, gość stoi i czuje, że o ileś metrów od niego znajduje się mózg o charakterystycznym odczycie – trochę strachu, trochę desperacji i tak dalej. Mają opracowane całe tabele i wkuwają je na pamięć. Żaden zamachowiec nie podejdzie. Faceta, który coś knuje, albo nawet niesie jakieś trefne fanty, czuć na sto metrów.

– Kurwa…

– Druga klasa to jasnowidzenie. Prościej mówiąc – przeczucia. To nawet częstsze niż telepatia, tyle że w praktyce nie ma żadnego znaczenia. Przeczucie może się sprawdzić albo nie i nie ma w tym żadnej prawidłowości. Przynajmniej na razie jej nie odkryli. Dlatego tak zwane typy l i 2 nie są wykorzystywane. Ostatnio się ich nawet nie rejestruje.

– Rejestruje?

– Kensicz, możesz o socjonikach powiedzieć wiele złego, ale idiotami na pewno nie są. Wiedzą dobrze, że człowiek z takimi zdolnościami stanowi potencjalne zagrożenie. Trzeba go mieć na oku.

– Ale skąd wiedzą?

– Bada się przecież ludzi przy tylu okazjach. Nie przechodziłeś tego?

– Jakoś mi się pofarciło.

– No i Bogu dzięki. Ale 90% ludzi musi się badaniom poddawać. W każdej szkole, przy przyjmowaniu do pierwszej z brzegu roboty…

– No, czyli nie jest to aż taka tajemnica.

– Dobrze kojarzysz, jak na poetę. Ale faceci w przychodniach wcale nie muszą wiedzieć, co badają. Dostają z góry zestaw testów, których wyniki są kodowane. Jeżeli komputer stwierdzi zespół charakterystycznych reakcji, dane idą do centrum informatycznego Instytutu. I tylko tam – nikt poza Instytutem o tym nie wie, a najmniej sam zainteresowany. Sprawdzają delikwenta, jeśli wyda im się godny zaufania, proponują współpracę. Wielu się godzi, oni dobrze płacą. Biorą gościa w obroty, sprawdzają go kilkanaście razy i jeśli wszystkie testy na lojalność wyjdą pozytywnie, po jakimś czasie facet trafia na kurs telepatów.