Выбрать главу

– A ci, którzy się nie zgodzą? Co z nimi się robi?

– Nic. Oni po prostu nie wiedzą, że mają jakąś zdolność. Większości niczego nie proponują, jeśli od razu czują, że gość ich nie lubi. Rejestrują go po prostu w pamięci systemu ochronnego. Wiesz, co to jest system ochronny?

– No, wiem.

– Raz na jakiś czas robi się rutynowy przegląd tego rejestru. Sprawdza się uzdolnionych, dzień po dniu, co który robił, gdzie był, z kim, po co. Nie ma szans, żeby mógł ich czymś zaskoczyć. Chyba, że potrafi przechytrzyć komputery. Nic trudnego, sam to robiłeś. Dla systemu ochronnego od soboty przestałeś istnieć. Nic nie kupujesz, nie jesz, nie pijesz, nie korzystasz z komunikacji, nie wchodzisz do publicznych pomieszczeń i tak dalej. No i zarazem nie ma cię w rejestrze zgonów. System nie zauważy tego sam z siebie. Nie jest aż tak doskonały, a oni nie mają aż tyle forsy, surowców i mocy produkcyjnych, żeby zwiększyć jego stopień komplikacji. Kiedy go budowali – a jak chcesz wiedzieć, działo się to jeszcze grubo przed secesją – wiodło im się znacznie lepiej. Ale przy kontroli zauważają taką rzecz od razu. W przypadku zwykłego człowieka szansę, że się pokapują, są minimalne, ale jeżeli zniknie im z pola widzenia jakiś uzdolniony, staną na głowie, żeby go znaleźć.

– Więc nas też w końcu zaczną szukać?

– Już zaczęli. Mamy przeciw sobie kilkuset ludzi, miliony ton stali i betonu, kilometry kabli, centrale komputerowe i pewnie ze dwie brygady gwardii. – Zaśmiał się. W zielonkawej poświacie Kensicz dostrzegł błysk jego oczu. – Czujesz, mały? To cię nie hecuje?

Kensicz w zamyśleniu wodził palcami po pudle leżącej obok niego gitary. Sam nie wiedział, po co ją ze sobą wlókł. Zwyczajnie przywykł, że zawsze z nim była. Odruch. Sayen nie protestował.

– I ja… jestem telepatą, tak? Przecież to szajba, nigdy nie miałem żadnych…

– Nie, poeto, spokojnie. Ja jestem telepatą. Hornen też, chociaż znacznie gorszym ode mnie. Podszkoliłem go trochę, ale, z braku czasu, po łebkach. Ty nie. Ty to coś zupełnie innego.

– To nic nie rozumiem.

– Jakbyś mi ciągle nie przerywał, już byś wiedział. Posłuchaj: są trzy typy zdolności specjalnych. Pierwsza – telepatia, druga – jasnowidzenie. Trzecia to tak zwana klasa zero. Sprawa ciągle mieści się w strefie domysłów i naukowcy żrą się między sobą, bo niektórzy uważają zero za bzdurę. Nigdy jeszcze nie udało im się znaleźć takiego zerowca, może dlatego, że stosowane obecnie testy nie są w stanie go ujawnić. Wśród miliona ludzi może być takich dziesięciu… no, zresztą nie wiadomo. Zero, rozumiesz, to facet, którego psychopole jest zamknięte. Nic nie idzie na zewnątrz. Dla telepaty taki człowiek po prostu nie istnieje.

– I myślisz, że ja…?

– Nie myślę. Wiem. Nie namierzę cię, choćbym się zesrał. Gdybym włączył wzmacniacz, to bym czuł, że jestem tu sam. Widzę cię i słyszę, ale emanacji nie odbieram. No, teraz kapujesz?

Kensicz usiadł, zwijając się niczym embrion i przyciskając policzki do kolan. Siedział tak przez długą chwilę milcząc.

– Ja? Jeden na milion? Ale… skąd, dlaczego akurat ja?

– Spytaj Pana Boga, jeśli w niego wierzysz. Pierwszy, jedyny gość, który ma taką zdolność. I to ja cię odkryłem. Zupełnie przypadkiem, fakt. Wlazła mi w rękę taka karta. Nie możesz tego zmarnować, rozumiesz? Prędzej czy później oni by cię znaleźli. Ty nie masz nic do gadania, po prostu masz taki niezwykły łeb. Podobnie jak ja. Jedziemy na tym samym wózku. Dano nam to. Nie wiem kto, powiedzmy, że opatrzność. I nie możemy tego roztrwonić, ja – mojego daru telepatii, a ty – swojego zera. Rozumiesz teraz, dlaczego, jak cię spotkałem, wykombinowałem wszystko? Długo się szykowałem, zadziałałbym i tak, a gdy jeszcze wpadłem na ciebie, zrozumiałem że ktoś tam na górze wyraźnie chce, żeby mi się udało. To jest szansa jedna na miliard, absolutnie niepowtarzalna. Nie wiem, ile lat trzeba czekać, żeby wszystkie okoliczności okazały się tak pomyślne. Pewnie już nigdy to się nie powtórzy.

Nie zauważył nawet, że Sayen również usiadł i spogląda na niego.

– Kiedy trenowałeś na komputerze, dziwiłeś się pewnie, że to wszystko jest takie proste, co?

– Trochę, no ale… ja się na tym nie znam.

– Obstawa tego faceta opiera się właśnie na telepatach. Uważają, że to ochrona najpewniejsza z możliwych. Nawet mysz się nie prześlizgnie, bo kiedy jeden odpoczywa, to inny pilnuje jego sektora. A ty przejdziesz o parę metrów od nich, jakby tam w ogóle nie było żadnej obstawy. Byłeś im nie wlazł w oczy, nie zauważą cię. No, i co ty na to?

– Boże… – Kensicz pokręcił głową, wyraźnie nie mogąc przetrawić nowej informacji. – Nie udźwignę! Dlaczego nie jakiś, twardziel, fajter, choćby Hornen. On by tego na pewno nie zmarnował… – pochylił się jeszcze bardziej, zanurzając dłonie w swoich brudnych kudłach. – Boże, ja mam być odpowiedzialny za cały świat? To jest… ponad moje siły…

– Nie pierdol, poeto – zirytował się Sayen. – Masz po prostu skasować tego gościa. Cała reszta należy do mnie i do Hornena. Nie zawracaj sobie głowy, zrób tylko co do ciebie należy, a później czekaj na ciąg dalszy.

Znowu długa cisza.

– Zdaje się, że i tak nikt mnie nie pytał o zdanie – mruknął wreszcie Kensicz.

„Dlaczego? Ten szczeniak chce wiedzieć dlaczego” – myślał Sayen, przyglądając mu się spode łba. On też chciałby wiedzieć. Akurat się nadaje do takiej akcji, natchniony palant, cholera.

Kensicz tymczasem sięgnął po gitarę i sprawnymi ruchami wyciągnął ją z pokrowca, dołączając kable do słuchawek, które założył sobie na głowę. Z otaczającej ich ciszy dobiegł Sayena delikatny, ledwie słyszalny dźwięk trącanych palcami strun, blady i pozbawiony wzmocnienia.

Najsłabsze ogniwo całego łańcucha – właśnie to, którego za żadną cholerę nie da się wymienić i bez którego cała akcja bierze w łeb. Cholera, świat jest ułożony bez sensu, co do tego Sayen nie miał wątpliwości. Wszystkim rządzą ślepe, bezsensowne przypadki. Gdyby zero miał Hornen albo ktoś taki, jak on… tak, gdyby.

Sayen wyciągnął się znowu na fotelu. Nie trzeba teraz o tym myśleć. Odkładał tę rozmowę ile się dało. Gówniarz wie już, ile powinien wiedzieć, może nawet za dużo. Całe szczęście, że nie pytał ostrzej. Będzie to trawił przez parę godzin, a potem nie starczy już czasu na kłopotliwe pytania.

Sayen spróbował odprężyć się, wykorzystać na wypoczynek czas, który mieli przed sobą. Po przylocie trzeba się będzie równo nagimnastykować. To już przedostatni raz, potem spokój, przynajmniej w porównaniu z bliską przyszłością. Załatwi się wszystko niemal od niechcenia.

Cichy, natrętny brzęk strun, wybijający się ponad miarowy gwizd silników nie pozwalał mu się jednak zrelaksować. Cholera, przecież nie zabierze mu tej gitary. Przynajmniej dzieciak ma co robić.

W końcu Sayen podniósł się, ściągając Kensiczowi słuchawki z głowy.

– Zrób głośniej – powiedział. – Albo się wyłącz.

Kensicz spojrzał na niego nieprzytomnie. Było w tym spojrzeniu coś niesamowitego, jakiś obłęd, aż Sayen zamarł na chwilę. Jakby wszystko, co nie mogło wydostać się z mózgu chłopaka, zawarło się właśnie w jego spojrzeniu.

Sztywno, jak kukła, sięgnął ku wąskiej desce gitary lśniącej chropawym plastikiem. Palce przebiegły po przełącznikach, a dźwięki, płynące ze słuchawek, które odwiesił na poręczy fotela, zyskały nagle moc i głębię.

Pochylił głowę i wrócił do gry. Sayen wyprężył się na fotelu, przymykając oczy.

Pochylony nad gitarą, ze zwieszoną głową, Kensicz siedział tyłem do Sayena, poruszając bezgłośnie wargami. Słowa, które śpiewał szeptem do wtóru gitarowych tonów, ginęły w muzyce. Czasami tylko dochodziły Sayena strzępy fraz, podciągnięte aż do falsetu, łamane intonacją i oddechem. Zdawało mu się, że słyszał tę melodię – kiedyś, dawno, gdy pierwszy raz widział Kensicza płonącego na estradzie w blasku kolorowych lamp. Ale wtedy brzmiało to zupełnie inaczej – bez obecnej siły, bez obecnej głębokości tonów. Teraz głos Kensicza nabierał mocy, twardniał gdzieś od dolnych rejestrów, stawał się ostry jak klinga miecza. Niesione czystą melodią słowa refrenu wyraźnie odbijały od miarowego, niskiego riffu, zamienionego w zwojach przystawek w ponury harkot: „Nie zatrzymuj się w miejscu / bo tam, gdzie stoisz, jest środek tarczy / i lufy śledzą każdy twój krok / nie zatrzymuj się / trudniej jest trafić w ruchomy cel”.