Выбрать главу

– Przestań! – Sayen uświadamia sobie, że krzyczy, szarpiąc Kensicza. – Przestań!

Kensicz opuszcza ręce. Przez chwilę jeszcze, urwana w pół taktu, melodia dźwięczy resztką sił. Cichnie.

Powietrze w kabinie gęste i duszne. Aż lepkie. Sayen dyszy ciężko, bez słowa wali pięścią w szeroki taster nad przednią szybą. Dzienne światło zalewa wnętrze pojazdu, wypędzając z niego resztki granej przez Kensicza melodii. Tylko ten zapach…

Sayen potrząsa głową, uświadamia sobie, że w kabinie pachnie krwią. Nerwowo uchyla fletner. Strumień zimnego powietrza bije w twarz, jak woda ze strumienia. Zachodzące słońce. Wyrudziałe kwadraty plantacji. Pod brzuchem maszyny przemyka gruba, czarna krecha linii energetycznej.

Co to było? Już spokojnie, odmierzonym ruchem składa fotel, siada, przygląda się pulpitowi. Wraca poczucie rzeczywistości. Gdzieś głęboko, w podświadomości, jakiś głos wciąż krzyczy – „Uciekać! Krwią pachnie w tej sali”. Ale milknie stłumiony.

Sayen łapczywie wdycha zimne powietrze. Odchyla głowę na oparcie fotela. Ależ ten szczeniak grał. Stary chłop, uosobienie rozsądku, a omal nie wyskoczył przez okno. Niech go szlag. Przeciera pokryte kropelkami potu czoło. Wstyd.

Kensicz, wpatrzony gdzieś przed siebie zapala z kamienną twarzą papierosa.

– Sayen – mówi wreszcie. – Skąd ty to wszystko wiesz? Cisza.

Rozdział 13

„U 70% telepatów z ponad dwuletnim stażem aktywnej pracy obserwujemy ponad trzykrotnie większą podatność na stresy i zaburzenia wegetatywne na podłożu nerwicowym. Badania nasze dowiodły też, iż w około 5% przypadków pracownicy zdradzają pierwsze symptomy chorób psychicznych, a ich zdolność konstruktywnego myślenia ulega znacznemu osłabieniu. U 10% telepatów z czteroletnim stażem aktywnej pracy wystąpiły kliniczne objawy schizofrenii. Według naszych roboczych hipotez przyczyn tego faktu szukać należy w przeciążeniu mózgu nadmiarem bodźców, do których odbierania nie jest on z natury przystosowany. Wciąż jednak nie potrafimy w zadowalający sposób wyjaśnić przyczyn tego niepokojącego zjawiska ani opracować metod zapobiegania mu”.

(Biuro specjalne 322/25 – raport M 546/49. ŚCIŚLE TAJNE)

Draun siedział wściekły przy końcówce komputera, obserwując z uwagą mieniące się na ekranie litery. Raz na pół godziny stukał lekko palcami w klawiaturę, wyprowadzając nowe sekwencje danych z rejestracji systemu. Właściwie do tego tylko był potrzebny. Komputery robiły resztę. Pamięć centrali Instytutu nie mogła objąć za jednym zamachem wszystkich rejestracji z ostatnich dni i przejrzeć ich według programu na zgodność. Co chwilę spracowana maszyneria wyrzucała na ekran jakieś nazwisko i numer ewidencyjny, zmuszając Drauna, by przesiadł się do drugiej klawiatury i sprawdził gościa dokładniej. Po pół godzinie miał już sporą listę ludzi, którym przyszło do głowy odbywać dłuższe podróże. Część z nich spisywał na osobnym dysku, klnąc za każdym razem, gdy trafiał na faceta z prywatnym flajterem. Całe szczęście, że hasło pierwszeństwa pozwalało mu przynajmniej uruchomić pospolitniaków. Oblatywali tych wszystkich podróżników i sprawdzali, czy któremuś nie przyszło do głowy pruć kilkadziesiąt kilometrów w tę i z powrotem po to tylko, żeby w celu wycieczki wypić piwo albo kupić papierosy.

Zdążył już, korzystając z preferencji Mokarahna, wypchnąć na łowy po kilkanaście patroli we wszystkich większych miastach strefy. Dostarczyły na posterunki siedmiu klientów, którzy wypuścili się do innego miasta na dziwki i nie mogli się do tego przyznać w domu. I jedną babę, też coś podobnego. Ostatecznie nigdzie nie było powiedziane, że tamci nie mogli używać kobiecych żetonów. Zgarnięci klęli chyba w żywy kamień mundurowych, głowiąc się nad odpowiednimi historyjkami dla uspokojenia podejrzliwości żon. Mundurowi zapewne – niemal to słyszał – zdążyli wypowiedzieć się jednoznacznie o wszystkich przodkach Drauna do dziesięciu pokoleń wstecz. On natomiast siedział jak kretyn przy ekranach, klnąc Tonkaia. Oczy bolały go od ciągłego wpatrywania się w monitor, grzbiet od pochylania się nad klawiaturą, chciało mu się spać i w ogóle najchętniej przegryzłby Tonkaiowi gardło.

– Najgorsza swołocz to taki ambitny – powiedział, widząc wchodzącego Boleya. Po twarzy kaprala znać było, że żywi wobec przełożonego podobne uczucia, co Draun. – Ja ich znam, oficerstwo pieprzone. Leży sobie w łóżeczku, chrapie, a potem będzie gadał: To ja to wszystko zrobiłem z moimi chłopcami. Zasuwałem u takiego jednego przez trzy lata. Też w nas tak orał, a sam pisał „prace naukowe”. Dochrapał się majora i wzięli go za biurko, Bogu dzięki, bo by mnie do reszty zmordował.

Boley przysiadł na krześle obok, zakładając nogę na nogę, i palił papierosa.

– Trzeba się było wpisać na szkolenie. Udowadniałbyś teraz naukowo słuszność teorii wzmocnień Bordena w aspekcie prowadzonych ostatnio spraw.

– Za moich czasów udowadniało się teorię interakcji negatywnych Rodina. A potem było jeszcze coś… jak to się nazywało? Coś, deprywacja społeczna, nie, dekonstrukcja, no, cholera z tym. Ja w tym robię od paru ładnych lat, Boley. Żebyś wiedział, ilu się już mądrali na mojej harówie habilitowało.

– Mówię, trzeba było iść w oficery.

– Akurat. Nas tutaj nic nie ruszy. Sam zobacz, co ten gnojek zrobił? Rozwalił tempax i posłał Wondena do szpitala. A jak mu mówiłem o tym tropie do Hynien, to wiesz co on na to? Zaklep na jutro ekipę, podskoczymy. Kurwa, zaklep, kurwa sprawdź, kurwa, złap gościa i dostarcz na dołek, a on ofiarnie weźmie całą chwałę na siebie. Szlag by go trafił.

– Chciałbym ich zobaczyć – pokiwał głową Boley.

– Gdyby musieli sami rozpruć najprostszą siatkę.

– Tak, tylko że widzisz: jak tam – Draun wskazał palcem w górę – jeden poleci, to żebyś ty widział, jak oni wtedy fruwają. Aż miło popatrzeć. Młody jesteś, Boley, ty już tu przyszedłeś za Bordena, nie?

– No i co?

– Nic. Ja już parę razy widziałem, jak panów majorów kasowali. A najlepiej to jak wchodził Borden. Wtedy jak któryś poszedł w dyrektory, to i tak był cały szczęśliwy, że mu się ufarciło. Przez tydzień trzęśli portkami, ile razy się odzywał wideokom. Mówię ci. A ja – co mi tam. Od dwunastu lat, i starszy sierżant. I mogą mnie pocałować.

Boley westchnął ciężko, rozgniatając niedopałek.

– Cholerny palant – mruknął, jakby zastanawiał się od czego zacząć. – Zdaje się, że możemy mieć kłopoty.

– No? – Draun nie wyglądał na przestraszonego.

– Ta panienka, tego Kensicza. Bałwany podczas przesłuchań mieli ochotę się zabawić. Zachciało im się, kurwa. Ugryzła jednego, pojechał do szpitala.

– Nie żartuj?

– Poważnie. Prawie mu odgryzła. Wiesz, pałkarzom zachciało się specjalnych numerów.

– A dobrze mu tak. Oduczy się.

– No, tyle że pałkarze trochę wyszli z nerw… przesadzili.

Draun wzruszył ramionami.

– No, i co się martwisz? Twoja baba?

– Kurde, ty wiesz na czym polega ta cała teoria wzmocnień?

– No, z grubsza na tym, że teraz mamy się cackać z każdym gnojkiem i broń Boże mu nie zrobić krzywdy. Ale daj se spokój, ją wzięli z ulicy. Nie była rejestrowana. Myślisz, że ktoś się będzie w tym kopał?

– Sprawdzałem ją. Ma jakiegoś krewnego w konwencie.

– Daj se spokój. Ale dobrze, postraszymy Tonkaia, jakby znowu skakał. Poczekaj moment.

Komputer dogrzebał się właśnie do następnego zawodnika. Draun przerzucił go na drugi ekran i wystukał wejście na rejestr dodatkowy. Cholera, znowu jakaś średniej wielkości szycha. Pewnie ma łobuz własny flajter. Kilka uderzeń. No tak. Ma.

Draun westchnął i przerzucił go na listę do sprawdzenia. Zebrało się tam już kilka nowych nazwisk, więc wystukał kod biura operacyjnego pospolitniaków, żeby przesłać listę na ich komputer.

– No, kurwa, patrz! – powiedział do Boleya, który przekrzywiwszy na bok głowę przyglądał się napisowi: Połączenie zajęte.

W pierwszej chwili Draun pomyślał, że zapomniał o haśle pierwszeństwa i właśnie zamierzał je wpisać, gdy uświadomił sobie, że przecież już to zrobił.

Wejście nadal było zablokowane.

Podniósł się ciężko i podszedł do wideokomu.

– Daj mi szefa, złociutka – powiedział słodko, kiedy na ekranie pojawiła się panienka z centrali pospolitniaków.

– Jest zajęty – burknęła, przyglądając mu się podejrzliwym wzrokiem. – O co chodzi?

– Poproś go. Powiedz, że mówi Draun z wydziału śledczego Instytutu.

Panienka wzruszyła ramionami.

– Z kim ja muszę pracować – westchnął Draun, odwracając się od ekranu. – Daj fajkę. Nudzisz się, Boley – stwierdził przypalając.