Выбрать главу

– Czasem staje przy oknie i spogląda na ulicę. Rzadko, kiedy jest trzeźwy. Ale inaczej niż ty. Zresztą oni wszyscy… patrzą, tak jak muszą patrzeć na morze ryby, które fala wyrzuciła na brzeg.

– Oni?

– Nie znasz takich?

– Znam… Kiedyś ich uważałem za kumpli i porządnych ludzi. Fajnie było, chłopie, ale naprawianie świata już mnie nie bawi. Niech teraz inni nadstawiają głowy, ja sobie idę. Będą żyć „normalnie”.

– Każdy ma prawo do normalnego życia. I do odrobiny szczęścia.

Odszedł od okna kręcąc przecząco głową.

– W tym świecie nikt nie ma żadnych praw, a zwłaszcza nie ma prawa żądać dla siebie lepszego losu, niż mu dano. Tu jest tylko jedno prawo – sprostać własnemu sumieniu. Nie dać się upodlić, nie skapitulować do końca. Zresztą, jak, do cholery można żyć normalnie w nienormalnym świecie? Łatwiej mi zrozumieć pałkarzy, albo tych z Instytutu. Oni są po tamtej stronie, od początku. Są skurwysynami, tak ich bozia stworzyła i dobrze im z tym. Ale kiedy się raz powiedziało „idę”, to już na całe życie. Można się potem okłamywać, wynajdować setki usprawiedliwień. Nic nie zmieni faktu, że się zdradziło. Tego nie można usprawiedliwić ani wybaczyć.

– A jeśli inni zdradzili cię wcześniej, wystawili cię samego na strzał?

– To ich skurwysyństwo. Mnie nikt nie zwalniał – skrzywił się nerwowo. – Wilki zawsze żyły samotnie. Tylko kiedy było już bardzo źle, zbijały się w stada. Ale pozostawały wilkami, nie dały się oswoić. Wiesz, co to jest oswojony wilk? To pies. Nienawidzę psów.

– Sama nie wiem – pokręciła głową. – Czy ty naprawdę taki jesteś, czy udajesz, jak Szregi?

– Po co? Po prostu jestem bogatym człowiekiem, jednym z najbogatszych na Terei. Mam coś, czym mało kto może się pochwalić: mogę spojrzeć w lustro bez obrzydzenia. Warto trochę spraw poświęcić, żeby zachować szacunek dla siebie. Tego mi już nikt nie zabierze.

– Myślałeś kiedyś o tym, Hornen, że może nie jesteś już normalnym człowiekiem?

Nie zrozumiał. Chyba wyczytała to z jego twarzy.

– Że stałeś się w jakiś sposób chory? – wyjaśniła. – Taka zawodowa choroba fajterów. Wilcza choroba. Umieją już tylko uciekać i odgryzać się. Pędzisz, świat tylko miga ci przed oczami. Nie potrafisz już zatrzymać się w biegu, dostrzec drugiego człowieka, zrozumieć go, pokochać. Zostaje tylko bieg. I bardzo prosty, czarno-biały świat. Tu jesteś ty, tam są oni. Nienawidzisz każdego. Najpierw za to, że jest przeciwko tobie, ale po jakimś czasie stwierdzasz, że kto nie jest z tobą, jest z nimi. Więc zaczynasz nienawidzieć wszystkich. W końcu można od tego zwariować.

– Mam nadzieję, że nie zdążę – wzruszył ramionami. – O co ci właściwie chodzi?

– Sama nie wiem. Podziwiam ludzi, którzy potrafią być tacy, jak ty. Którzy potrafią to wytrzymać. Ale ilu was ocalało? A co z resztą? Mam nimi gardzić, że nie mieli tyle siły? Że byli tylko zwykłymi ludźmi?

– Wszyscy się w raju nie zmieszczą. Zrobiłoby się tam cholernie ciasno.

– Zazdroszczę ci takiego prostego świata – powiedziała. – Może jeszcze ta zawodowa choroba nie przeżarła cię do końca. Skoro w ogóle ze mną rozmawiasz… Przecież ja też nic nie robię, a kiedyś powiedziałam „idę”.

– Ty? – wzruszył ramionami. – Wystarczy, że nie kapujesz. Z dziewczynami to zupełnie co innego.

– Zwalniasz mnie z obowiązków? Dziękuję. Więc co, twoim zdaniem, mam robić?

– Co chcesz – powiedział wreszcie, nie znajdując odpowiedzi. – Nigdy się nie zastanawiałem – dodał po chwili – co można robić w tym, jak to nazwałaś, normalnym życiu.

– Może powinieneś. Kiedyś, w jakiejś wolnej chwili. Co mam robić ja? Albo Szregi? Co robić, żeby nie sprzeciwić się sobie i żeby jednocześnie nie zwariować, nie dać się zmienić w zaszczute zwierzę, które zna tylko wściekłość, ból i nienawiść, potrafi jedynie odgryzać się prześladowcom, zanim go nie zatłuką?

– Szregi… – szukał przez chwilę słów. – Szregi wiedział, co może jeszcze zrobić. Ale to zupełnie inna historia. Szregi pękł. Nie wytrzymał życia. Był na nie za słaby. Siedziałem przez niego. Ty może też…

– O czym ty mówisz? – pochyliła się nagle przez stół, szukając w jego twarzy odpowiedzi.

– To nie jest ważne – powiedział, patrząc tępo w blat stołu. – Był, jaki był, zrobił, co zrobił. Mniejsza z tym.

– O czym ty mówisz? – powtórzyła nerwowo.

– Skończył ze sobą – wyrzucił z siebie wreszcie. Wyjął z kieszeni jego list i rzucił na stół. Potem wstał i znowu podszedł do okna. Miasto spało nadal. Wiedział, że nic szczególnego nie zobaczy. Po prostu nie chciał teraz patrzeć na Ronię.

– Boże… – usłyszał wreszcie. Nie odwracał się.

– Co on… co on chce zrobić? Ty wiesz?

– Wziął mój żeton i ukradł roller. Wystarczy wyłamać zamki, pozwierać parę kabli, znał się na tym. Rozpędzi się i wbije na barierę energetyczną przy posterunku wlotowym do miasta. Wtedy z człowieka zostaje tylko to – wyciągnął żeton Szregiego i pokazał go niedbale, wciąż stojąc plecami do dziewczyny. – Będą myśleli, że to ja. Dokładnie tak zrobił kiedyś jeden facet z naszej grupy, kiedy mieliśmy nóż na gardle.

– Dlaczego?

Dlaczego? Dobre pytanie. Ile by trzeba powiedzieć, żeby wyjaśnić choć w części, dlaczego tak się parszywie złożyło, że niejaki Szregi postanowił skończyć ze sobą i to właśnie w taki sposób.

– To nie było potrzebne. Ja i tak się nie dam złapać. Przykro mi. Mogę ci tylko powiedzieć, że na jego miejscu zrobiłbym to samo. I to już dawno.

– Boże, dlaczego? Co ty mu powiedziałeś? To ty! Zabiłeś go… Dlaczego zostawiłam was samych… Boże, co ty z nim zrobiłeś, jak mogłeś… Widziałam, on wczoraj był jakiś odmieniony, to przez ciebie! Słyszysz? To przez ciebie!

Zastanawiał się, czy nie powinien jej uderzyć. Ale nie. Umilkła nagle, słyszał tylko jej ciężki, świszczący oddech. Zaczęła płakać.

Zapalił papierosa.

– W końcu każdego to czeka. Jego zagryzło własne sumienie. – powiedział wreszcie. Zupełnie niepotrzebnie.

Szelest odsuwanego krzesła, kilka szybkich kroków. Podbiegła do Hornena i z całej siły szarpnęła go za ramię.

– Spójrz na mnie! – krzyknęła. – Przecież wiesz, że to przez ciebie! Spotkał starego kumpla, chciał pogadać. Opowiedział ci o sobie, a ty co? Powiedziałeś, co o nim myślisz, tak? Po prostu mu powiedziałeś, i tyle! I jesteś w porządku. Ty byś nie pękł na jego miejscu, sam sobie winien! A skąd wiesz, do ciężkiej cholery, a skąd wiesz? Znasz siebie na tyle, żeby wiedzieć, co byś zrobił, gdyby?! No? Potrafisz spojrzeć w lustro bez obrzydzenia, a czy potrafisz mi teraz spojrzeć w oczy?

Stał nieruchomo, z kamienna twarzą, gdy wrzeszczała mu prosto w twarz. Musiała przy tym wspiąć się na pałce.

– To nie jest moja wina, dziewczyno – powiedział wreszcie, gdy już się wykrzyczała. – Nic mu nie mówiłem. Był kiedyś zbyt porządnym człowiekiem, żeby to znieść. Nie potrafił się okłamywać, jak tylu innych. Pewnie, że ja też nie znam swojej wytrzymałości. Ale wiem, że kiedy człowiek raz okaże się skurwysynem, to już nie ma po co żyć. Nie zrozumiesz tego. Zostaw mnie.

Zwinęła się, siadając znowu i chowając twarz w podciągniętych pod brodę kolanach. Płakała, dreszcze wstrząsały całym jej ciałem. No, i Bóg z tobą, Szregi, niech cię to pocieszy. Po mnie to, kurwa, żadna baba nie będzie płakać.

Cholera cię tu przyniosła, Hornen. Co cię to wszystko obchodziło? Masz swoją robotę do wykonania, nic więcej się w tej chwili nie powinno liczyć. Wrócił do pokoju. Niech się wypłacze. Biedna dziewczyna. One zawsze są biedne, mogą tylko płakać. Usiadł na łóżku i sięgnął po następnego papierosa.

Przyszła po kilkunastu minutach, z zaczerwienionymi, wilgotnymi jeszcze oczami.

– Dlaczego wyszedłeś? – spytała, siadając przy nim. Powstrzymał się, żeby się nie zaśmiać. – O Boże, Boże, kiedy to wszystko się skończy – szepnęła, osuwając się na niego. Przytulił ją odruchowo. Sam miał czasem ochotę tak osunąć się na kogoś i popłakać. Bogu dzięki, że nigdy nie miał okazji.

– Stało się, co się miało stać – powiedział po długim milczeniu, gładząc jej plecy. – Niczego już nie zmienisz.

– Przepraszam cię – wyprostowała się, wycierając dłonią policzki. – Wiem, że to nie twoja wina. Czasem są takie chwile, że sama już nie wiem. Chciałabym zasnąć i obudzić się za wiele, wiele lat, kiedy już będzie po tym wszystkim.

– Każdy by chciał… żeby to się skończyło samo z siebie. Niektórzy ludzie mówią, że trzeba czekać, że Ziemia kiedyś sobie wreszcie o nas przypomni. Przylecą tu i zrobią raz na zawsze porządek z Instytutami i specami. Kiedyś też w to wierzyłem. Ale oni już chyba o nas zapomnieli. Bóg też już pewnie o nas zapomniał.