Mimo wszystko musiał tam lecieć. Potrzebny był przy zakończeniu obławy jako przedstawiciel Instytutu w Arpanie oraz, przede wszystkim, jako ten, który pierwszy podjął śledztwo i który wespnie się po nim wyżej, niż którykolwiek z jego przełożonych mógł przypuszczać.
Okularnik, który przed chwilą znikł za drzwiami pokoju, pojawił się znowu.
– Proszę wejść, kapitanie.
Zgasił papierosa i nerwowo obciągnął marynarkę, jak kadet wchodzący na egzamin. Skarcił się w duchu za ten gest. No, nic.
Borden czekał na niego w pierwszym apartamencie. Siedział w głębokim fotelu, w kącie skromnie, ale funkcjonalnie urządzonego gabinetu. Tonkai w milczeniu zatrzymał się parę kroków od drzwi, obok solidnego, białego regału.
– Niech pan siada, kapitanie – Borden wskazał gestem fotel po przeciwnej stronie niskiego stołu. Tonkai zapadł w nim miękko. Na stole stała pękata butelka i dwa kieliszki.
– Proszę się napić. Myślę, że należy się to panu po przeżyciach ostatnich godzin. – Borden odłożył trzymany w ręku plik papierów. – Nie, mnie proszę nie nalewać. Lekarze nie pozwalają mi na takie przyjemności. Żałuję. Ale słucham. Warto słuchać fachowców, zgadza się pan ze mną?
– Oczywiście – skinął głową Tonkai, przełykając szlachetny trunek. Nigdy w życiu nie miał w ustach niczego równie znakomitego. Gdyby ktoś wczoraj powiedział mu, że będzie pił z samym Bordenem… Uśmiechnął się w duchu.
– Zainteresowało mnie pańskie wystąpienie na naradzie. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się tam usłyszeć nic ciekawego, nie po to ją zwołano. Potrafił pan wystąpić z własnymi poglądami, no i starał się pan, żeby nie odsunięto pana od najciekawszej części sprawy. U naukowca to pożyteczne cechy. Zapewne nie zamierza pan kończyć kariery jako śledczy?
– Nie, panie senatorze, mam ambicję zająć się pracą naukową. Doświadczenia praktyczne, których zdobycie umożliwia mi praca w wydziale śledczym…
Przerwał mu ruchem dłoni.
– Wiem, wiem. Szkoda czasu. – Uniósł lekko plik wydruków. – Zdążyłem już pana poznać. Wie pan przecież, że zbieramy i przechowujemy wszystkie dane o naszych ludziach. Muszę wiedzieć, kim dysponuję i na co mogę liczyć. Oczywiście, informacje są utrzymywane w tajemnicy, ale mój certyfikat otwiera bank pamięci w każdej centrali.
– Rozumiem i uważam to za słuszne, panie senatorze.
– Tylko że te dane to jeszcze za mało, żeby wyrobić sobie uczciwy sąd o człowieku. Suche fakty, liczby, wyniki testów, informacje o dokonaniach i życiu osobistym. Potrzebuję zdecydowanych i fachowych ludzi, którzy potrafią unieść przeznaczone im zadania. W tej chwili potrzebuję ich bardziej niż kiedykolwiek. Właśnie dlatego jest pan tutaj.
– Słucham pana, panie senatorze.
Był sztywny jak gumowa kukła poruszana sprężynami. Nikt by nie dał za tego faceta dwóch groszy. Myśl, że ta niezgrabna, przekrzywiona i łysawa kula kryje w sobie jeden z najtęższych mózgów Terei, zakrawała na absurd. Ale przecież tak właśnie było.
– Proszę mi powiedzieć, kapitanie, jak pan rozumie moją teorię wzmocnień? Proszę to powiedzieć własnymi słowami, bez cytowania moich szanownych komentatorów.
Będzie go egzaminował? Każdy pracownik Instytutu miał na takie pytanie gotową i starannie obkutą odpowiedź. Tonkai także. Mimo wszystko, sam nie wiedział czemu, nie sięgnął po nią.
– Moim zdaniem – zaczął – daje się ona zawrzeć w jednym podstawowym stwierdzeniu. Działaniu represyjnemu musi zawsze towarzyszyć pozytywna alternatywa. Nie jesteśmy po to, by w imieniu społeczeństwa mścić się na elementach do niego nie przystosowanych – to powoduje tylko zaciekłą nienawiść i gotowość poświęcenia wszystkiego, byleby tylko zaszkodzić społecznemu ładowi. Wywrotowiec musi odczuć karę, musi się jej bać na przyszłość, ale należy pozostawić mu możliwość powrotu do normalnego życia. Fajter, który ma rodzinę i zapewnioną jaką taką egzystencję, może o nas źle mówić, ale na tym poprzestanie. Nie będzie ryzykować. Zacznie się oglądać na innych i zastanawiać się, dlaczego niby właśnie on ma się nadstawiać. To oczywiście uproszczenie. Chodzi przecież o sprawę znacznie szerszą, o prawidłowe sterowanie rozwojem społeczeństwa. Trzeba przycinać jedne gałęzie, podpierać inne, a teoria wzmocnień jest do tego doskonałą podstawą. Powiem szczerze, że podziwiam zasady stopniowania wzmocnień pozytywnych i negatywnych, które pan opracował. Rozbicie Roty było zasługą aparatury śledczej i perfekcyjnego systemu wykrywania przestępstw. Ale fakt, że nie odrodziła się ona, tak jak to następowało po każdym dotychczasowym sukcesie, uznaję właśnie za efekt wdrożenia pańskiej teorii. Udało nam się zatrzymać negatywne procesy społeczne. Jedyna od trzech lat próba zorganizowania rebelii zbrojnej jest dziełem naszych własnych ludzi. To mówi samo za siebie.
– Tak. Jak długo potrwa ten spokój? Jak pan sądzi?
Prawidłowa odpowiedź brzmiała „zawsze” i nie powinien tracić na zastanowienie ani sekundy. Mimo to milczał, zamyślony.
– Czy mogę… jeszcze się napić? To wspaniały…
– Koniak. Może niezbyt przypomina w smaku to, co pan pija pod tą nazwą, ale to jest właśnie koniak. Odradzam panu, jeden kieliszek w zupełności wystarczy. No więc, słucham?
– Trudno mi powiedzieć. Utrzymanie stałej równowagi bodźców to przecież sprawa skomplikowana. Wymaga doskonałej koordynacji wszystkich możliwych środków oddziaływania na organizm społeczny.
– Załóżmy, że ten warunek zostanie spełniony.
– Cóż, myślę że uda się zachować trwałą równowagę. O ile nie ujawni się jakaś potężna zmiana o charakterze destabilizującym. Taka, jak katastrofa ekologiczna.
– Powiedzmy inaczej. Jakie trudności widzi pan przy realizacji tego zadania. Podstawowe trudności. Tonkai odetchnął głęboko.
– Nie wiem, panie senatorze. Jestem tylko kapitanem. Czy myśli pan, że ktokolwiek w Instytucie zastanawiał się kiedykolwiek nad -takimi sprawami? Nie wiem, jak to jest w Centralnym, ale u nas, w Arpanie, zajmujemy się tylko udowadnianiem słuszności teorii wzmocnień, zakładając z góry, że ona musi być słuszna. To mi bardziej przypomina religianctwo, które zwalczamy, niż naukę.
– Śmiałe słowa – Borden uśmiechnął się. – Ale jest pan na dobrym tropie. Wyjaśnimy to potem. Na razie jednak nie odpowiedział pan na moje pytanie. Proszę się zastanowić. Co jest dla nas największym niebezpieczeństwem, pomijając, rzecz jasna, trudności techniczne?
– Myślę, panie senatorze… No cóż, analizujemy tylko sytuacje modelowe. Modele bardzo precyzyjne, szczegółowe, wypracowane przez najpotężniejsze komputery. Ale tylko modele. Skoro mamy na Terei około miliarda ludzi i planujemy dalszą rozbudowę stref…
– Na pewno nie w najbliższym czasie.
– W każdym razie niemożliwe jest stworzenie modelu dostatecznie złożonego, by był on w stanie uwzględnić wszystkie występujące siły. Na to potrzeba lat praktyki, tak sądzę, trzeba stałego natężenia uwagi i doskonalanie narzędzi, którymi się posługujemy.
– I widzi pan miejsce dla siebie właśnie w takim zbieraniu doświadczeń praktycznych dla weryfikowania i udoskonalania teorii wzmocnień?
– Tak, widzę dla siebie miejsce w weryfikowaniu i udoskonalaniu teorii, którą aktualnie trzeba będzie weryfikować i udoskonalać. Nie wiem, czy to będzie właśnie pańska teoria. Utrzyma się ona równie długo, jak pan. Mam nadzieję, że potrwa to co najmniej kilkanaście lat. Nie uśmiecha mi się jeszcze dyrektorowanie.
Szumiało mu w głowie. Słowa wychodziły z niego same, jakby kto inny wyciągał je przez jego gardło.
– Mam rozumieć, że jest panu dokładnie obojętne, jaką doktrynę będzie pan realizował?
– Nie całkiem tak. Trzeba jedynie być otwartym i łapać nowe teorie, kiedy tylko stare zaczną się zużywać. Zawsze być w czołówce. Nie czuję się szczególnie przywiązany akurat do tej jednej doktryny. Pracuję dla Instytutu i muszę realizować jego program. Gdyby pana pozycję zajmował do dzisiaj Lovey, realizowałbym teorię dezalternacji społecznej. W praktyce śledczej na szczeblu kapitana nie ma tu różnic.