– Myli się pan. Ustępstwa będą wystarczające, by zaspokoić tłum, dać mu nadzieję i pozyskać jego zaufanie, a jednocześnie wystarczająco małe, by nie dać podstaw do działania jakimkolwiek innym siłom, poza frakcją socjoników Bordena. Przeciwnie, pozbawią was zaplecza. Pan, panie Horthy, nie jest na pewno człowiekiem przeciętnym, zna pan dobrze struktury i mechanizmy systemu, i to z autopsji. A przecież, jak widzę, jest pan skłonny wierzyć w poprawę i udzielić Bordenowi poparcia. Co mówić o zwykłych zjadaczach chleba, których holo i prasa zawsze umieją urobić jak ciasto. Proszę zwrócić uwagę, że Borden odrzuca tylko te elementy programu Milena, które stały się niewygodne dla władzy. Będzie fatalnie, jeżeli dacie się na jego grę nabrać.
– Co pan mówi! – Horthy po raz pierwszy od początku rozmowy podniósł głos. – Federacja, religia, i własność kolonizatorska – to przecież główne ich cele! Już sama zmiana dyrektyw wyznaniowych stanie się dla milenistów kompletną klęską!
– Owszem, istotnie – Sayen pokiwał głową. – Tyle, że i tak ją już ponieśli. Borden doskonale wie, że jego religia ma wielu niewolników i bardzo mało wyznawców. Potrafi się z tym pogodzić i usankcjonować prawnie status quo. Nie będzie was nawracał. Wystarczy mu, że pozostanie przy nieograniczonej władzy.
– Ale ta władza nie będzie już sankcjonowana ideologią. Traci pozór legalności.
– Poradzi sobie doskonale bez pozorów, jest na to dość silny. Wznowienie kontaktów z Federacją zapewne odbiera pan podobnie?
Horthy zawahał się i nie odpowiedział. Kardynał wciąż milczał, wodząc zamyślonym wzrokiem za krążącym od ściany do ściany Sayenem.
– Federacja na pewno pójdzie na zaproponowany układ. Wzrośnie wydobycie, wzrośnie popyt na pracę, eksport przyniesie dochody, import spowoduje względny dostatek. Wspaniale. Póki walczy się o jedzenie i dach nad głową, bunt ma siłę. Ale abstrakcyjna wolność? To może porwać najwyżej sentymentalnych intelektualistów. A takich praktycznie już u nas nie ma. Z uczelni wychodzą ludzie sprzedani całkowicie systemowi, tacy, którym zdarzyło się opamiętać, to drobny odprysk produkcji szkolnictwa. Uwzględniony przez system i mieszczący się w jego ramach. Ale to jeszcze nie jest najważniejsze. Borden potrzebuje nowych technologii. Potrzebuje rozbudowy arsenału psycholeksyjnego. Lepszych wzmacniaczy, doskonalszych tempaxów. I w zamian za otwarcie Terei, na pewno je otrzyma. Czy wiecie, co to oznacza? Jaka jest potęga telepatii? Podsłuch już nie nastrojów, ale myśli. Już nie jednego namierzonego fajtera, ale całych grup społecznych. Więcej. Sterowanie myślami, narzucanie ich. To jest możliwe, wiem na pewno. Sterowanie nastrojami, bezpośrednie, stokroć doskonalsze od jakiegokolwiek aparatu propagandowego. Borden potrzebuje na to kilku lat spokoju i zaufania. Dajcie mu je i możecie się pożegnać ze wszystkim.
Chwila milczenia. W końcu Horthy poruszył się gwałtownie, machając przecząco ręką.
– Teoretyzowanie! W praktyce jeden człowiek nie uzyska nigdy takiej władzy nad systemem, o jakiej pan mówi. W jego program będą się włamywać inne siły, konkurenci do tronu, grupy interesów… Aparat liczy sobie kilkaset tysięcy ludzi, nigdy nie będzie działał jak jedna pięść. Większość nadal stanowi w nim stara gwardia Milena. Nie wyeliminuje się jej tak łatwo, jak z Instytutów z konwentów i docentur stref.
– Borden zamierza wykorzystać społeczeństwo przeciw aparatowi, tak jak od dawna już wykorzystuje aparat przeciw społeczeństwu. W najbliższym czasie, po pierwszych sprowokowanych przez jego podwładnych zajściach zacznie się wielki szantaż. Borden zapanuje nad przesileniem. On jeden jest w stanie tego dokonać przy pomocy swoich socjolników. Ale nie ruszy palcem, dopóki konwent nie przyzna mu nieograniczonych pełnomocnictw. To znaczy, przypuszczam, że oficjalnie przyzna się je Ouentinowi, ale to na jedno wychodzi. Wszyscy przeciw wszystkim, a nad wszystkimi Borden. Balansowanie na linie, ale on jest zdolny wyjść z tego zwycięsko. Stawiam sto do jednego, że mu się uda. Co to oznacza, już mówiłem.
– I właśnie dlatego – podjął Sayen po chwili ciszy – w grze, która się rozpoczyna, naszym sojusznikiem jest Blom. Dlatego, że z tępym uporem będzie się starał zachować system secesji, mający wszelkie dane ku temu, by w pewnym momencie rozpaść się pod społecznym ciśnieniem w gruzy. Żeby runąć do szczętu w przeciągu kilku dni.
– I to właśnie jest pańskim celem?
– Sądzę, że to najrozsądniejsza rzecz, jaką w tej chwili można zrobić. Program zakładający wymuszanie na systemie stopniowych, coraz dalej idących ustępstw, bardzo pięknie wygląda na papierze, ale nie nadaje się do realizacji. Wy sami jesteście za słabi, by równać się z systemem. Gdybyście byli w stanie objąć pełną kontrolę nad siłami tkwiącymi w uśpionej masie – tak, ale do tego Instytut nigdy nie dopuści. Macie wystarczający wpływ na ludzi, by w odpowiedniej chwili poderwać ich do buntu. Tylko tyle możecie zrobić. I aż tyle. Potem, kiedy dotychczasowy system zostanie zniesiony, kiedy emocje opadną, a ludzie zaczną zastanawiać się nad dalszym losem, będziecie mogli stanąć nad nimi i przystąpić do budowania nowego porządku, mam nadzieję, że lepszego, niż obecny. Jedynie Eminencja ma wystarczająco silny głos, by został w takim momencie wysłuchany. Tylko musicie się dobrze przygotować, nie wolno wam popełnić błędu.
– A ty, synu? – odezwał się milczący dotąd kardynał. – Jak wyobrażasz sobie swoją rolę, i rolę tych, których reprezentujesz?
– Dokładnie tak, jak powiedziałem. Moim zadaniem jest przygotowanie wam wyrównanego gruntu. Zamieszać w tym kotle, sprawić, by fala, która wzbiera, przerodziła się w oczyszczającą Tereę powódź. Obezwładnić Bordena i socjoników, uniemożliwić konwentowi i radzie specjalistów zduszenie rewolucji w zarodku. To dość, jak na moje siły, nikt inny nie mógłby tego dokonać. Ludzie przebudzą się, ale pozostaną ślepi. Ktoś natychmiast wejdzie w puste miejsce, które pozostanie po specach i socjonikach. Ono nie może być puste. Bunt wyniesie na grzbiecie nowych przywódców, którzy dziś jeszcze o sobie niczego nie wiedzą. Nagle, z dnia na dzień, narodzi się jakiś wódz. Sądzę, że nie powinno się puszczać tej sprawy na żywioł. Uznałem, że najlepiej się stanie jeśli właśnie wy przystąpicie do budowy. Dlatego tu przyszedłem, żeby was uprzedzić.
Sayen zatrzymał się, splatając ręce na piersi i przez długą chwilę wpatrywał się w wyschniętą twarz kardynała, w której jak dwa ognie płonęły zapadnięte oczy.
– I tak doprowadzę swoją grę do końca, ale cieszyłbym się, gdyby została ona zamknięta odpowiednim, przemyślanym akordem. To by po prostu ładnie wyglądało. Szkoda zmarnować tak dobrze rozstawioną partię, dopuścić do tego, by świetna strategicznie sytuacja rozmyła się w chaosie. Ja mam za krótkie ręce, żeby ją wykorzystać.
– Marzy pan o rewolucji… – powiedział po dłuższym milczeniu Horthy, wodząc zamyślonym wzrokiem po ścianie. – Tupot tysięcy nóg, jeden krzyk z tysięcy gardzieli, wzniesione pięści i w każdej pochodnia, by podpalać stary świat. Ileż to razy już było. Odkąd ludzie zaczęli tworzyć pierwsze społeczności, jeszcze u zarania dziejów, na Ziemi. Szatańsko urokliwy obraz, który wciąż uwodzi coraz to nowych szaleńców. Równe, karne szeregi, idące przez świat w pożodze i krwi. A czy zastanowił się pan choć przez chwilę, dokąd? Bo jak dotąd, ten pochód od wieków kończy się tak samo.
– Można stać z boku i patrzeć. Można załamywać ręce, modlić się i pomstować. Ja uważam, że skoro krew musi popłynąć, trzeba zrobić wszystko, by nie popłynęła na darmo.
Horthy chciał coś odpowiedzieć, ale w tym momencie zaskrzypiał drewniany fotel. Kardynał podniósł się ciężko i powoli podszedł do rozpiętego na ścianie krzyża. Długą chwilę stał nieruchomo, zawiesiwszy wzrok na rozciągniętej boleśnie figurze Chrystusa.
Nagle Sayen uświadomił sobie, że czuje kardynała, mimo iż nie zabrał ze sobą na tę rozmowę wzmacniacza. Czuł jego narastającą emanację, tak potężną, że przez chwilę omal nie ugięły się pod nim kolana. Nie umiałby powiedzieć, co w niej było. Na pewno siła, ale nie taka, która niszczy, zwala z nóg i tłamsi cudzą wolę.
Gdyby ten człowiek był telepatą, pomyślał, znalazłbym godnego siebie przeciwnika.
– Nie jestem nowym prorokiem – powiedział, gdy kardynał obrócił się po długiej chwili. – Nie żądam od nikogo, by szedł posłusznie za mną. Nie obiecuję, że po tym, co zrobię, będzie lepiej. Może być jeszcze gorzej. Ale trzeba coś zmienić, ruszyć tę bryłę z posad. Nasz świat gnije w bezwoli i apatii. Ludzie dali zamienić się w hodowlane bydło. O niczym już nie marzą, poza tym, żeby nie zabrakło im żarła i standardowy. Oczywiście, nie zmienię ich. Ale chcę uwolnić Tereę od systemu, który ją stłamsił. Niech rozwija się sama, bez sterowania z góry. Może, z czasem, narodzą się ludzie, którzy będą umieli skorzystać z daru wolności. Jeżeli ten zryw pójdzie na marne, już nic nigdy więcej po nim nie przyjdzie.