Выбрать главу

Oddychał spokojnie, miarowo, sposobem podpatrzonym u mózgowców podczas tempaxowania. W sumie wszystkie te urządzenia były w obsłudze podobne, a na amtex szkolili każdego, kto tylko przejawiał jakiekolwiek zdolności. Da sobie radę. Trafi go.

Już. Założył obręcz na łeb, zaciskając kurczowo w dłoniach kostkę sterownika. Wszystko zniknęło. Wszystko przestało być ważne, poza maksymalnie wzmocnioną wiązką psychofal, idącą rozszerzającym się snopem prosto w dół.

„No dobra. Cześć Sayen – pomyślał. – Szukam cię, sukinsynu, ładnych parę dni. Zacznijmy od gratulacji. Ten numer w Trumnie zmontowałeś w pięknym stylu. Szkoda że na mnie to popadło”.

Cisza i ciemność. Brak kontaktu. Poczułby.

„Masz szczęście, że jeszcze cię nie zdążyli nakryć pelengiem. Ale nie licz, że to może trwać długo. Postawiłeś na nogi cały Instytut z piątki i dwie brygady specjalne. Wszyscy szukają tu ciebie i tych narwańców, których ze sobą wziąłeś. Więc może lepiej, żebyśmy ze sobą pogadali, zanim cię złapią. Pokazałeś, że znasz się na robocie. Ktoś to docenił. Tylko zupełnie niepotrzebnie zadałeś się z Faetnerem. On już i tak cię wsypał. Postawiłeś na niewłaściwego faceta. Ale wszystko się jeszcze da zmienić”.

Cisza i ciemność.

„Musimy pogadać, Sayen. Szkoda cię dla pałkarzy. Za dobry jesteś. Musimy pogadać, w końcu obaj jesteśmy z tej samej branży. Bardzo dobrze cię rozumiem. Kto wie, gdyby Faetner zwrócił się do mnie… naszym życiem rządzi przypadek, Sayen. Tylko, że my nie jesteśmy tacy jak ten fajter, którego wziąłeś na mięso armatnie. Możemy pomóc przypadkom, prawda? Zabawa się skończyła. Faetner siedzi, senator Blom, bo może nie wiesz, że to on był jego mocodawcą, również. Jak widzisz, twoja umowa z nimi stała się nieaktualna. Mam dla ciebie nową propozycję. Od Bordena. Tak, od samego Bordena. Spodobałeś mu się. Chce cię mieć u siebie.

Pogadajmy, Sayen. Zrozumiemy się doskonale, obaj jesteśmy z tej samej branży i obaj jesteśmy fachowcami. Zostaw tych frajerów i wyjdź na powierzchnię. Zabiorę cię i grzejemy prosto do Arpanu. Pogadać z Bordenem.

To dla ciebie duża szansa, Sayen. Ja bym jej na twoim miejscu nie zmarnował”.

Ciemność i cisza.

„Wiem, że gdzieś tam jesteś, Sayen. Na pewno mnie wyczuwasz. Wszyscy cię tutaj szukają. Pogadajmy, zanim cię wyjmą pałkarze. Strasznie ich tu dużo, wiesz? Dwie brygady i wszyscy telepaci z rządowej. Nawet bobasów ze sobą przywieźli. Wiesz co to bobasy? A może twoich roczników już o tym nie uczyli? Poruszyłeś niezłą lawinę, Sayen. Możesz sobie pogratulować. Ale teraz tylko ja mogę ci pomóc, inaczej ta lawina cię porwie ze sobą. Pogadajmy”.

Ciemność.

Cisza.

Cisza…

W końcu musiał dać spokój. Wyszedł.

Ściągnął obręcz, dysząc jakby konał, przed oczami wirowały mu ciemne plamy. Smak metalu w gardle. Mdłości. Młot w uszach.

– Musimy usiąść, kapitanie – usłyszał jak przez mgłę głos szofera. – Spalimy silniki.

– Siadaj.

Pastylka. Jeszcze jedna. I koktail wzmacniający. Koniec. Trudno. Wyżej dupy nie podskoczy.

– Ile? – zapytał po paru minutach, kiedy już doszedł jako tako do siebie.

– Trzy i pół godziny. Oblecieliśmy całe miasto, kapitanie. Właśnie wracałem po spirali nad plac.

Kurwa, trzy i pół godziny. Zdawało mu się, że to trwało ledwie kilkanaście minut.

– I nic? – nie panował nad mięśniami twarzy. Zbyt się zmordował, żeby nad nimi panować. Głos mu się łamał, to „i nic” zabrzmiało jak skowyt. Niemal miał łzy w oczach. Kurwa, spokojnie, nie pęknie przy własnych telepatach. Nic. Nic. Nie warto nawet pytać, gdyby złapał kontakt, wyczułby to natychmiast. Z trudem oddychał. Nie miał nawet siły, żeby poruszyć ręką.

– Ani drgnęło, szefie. Patrzyliśmy z Hartem cały czas, na zmianę. Ani na moment. Widocznie znajdował się poza naszym zasięgiem.

Gdzie on jest? Nie istnieje, nie może istnieć w całym mieście takie miejsce, w którym wiązka z pancerki by go nie uchwyciła. Nie mógł jej nie przyjąć… Widocznie już go zwinęli tamci. Tak, na pewno. Spóźnił się. Zaczął od złego sektora. Niech to krew zaleje…

– A tamci – zapytał wreszcie. – Centrum?

– Nie odezwali się.

Gnojki. Cholerny grubas, odegrał się. Zwinął gościa, ale nie raczył go o tym poinformować. Czekał, aż sam się zgłosi.

– Połącz mnie z nimi.

Wdech. Wydech. Nawet oddychanie męczy.

– To ja – trzeba się zebrać w kupę, przynajmniej zdobyć się na normalny głos. – Kapitan Tonkai.

– Znowu pan? Już prawie zapomniałem. Nic dla pana nie mam. Powiedziałem, że jak będzie pan potrzebny, zawiadomię.

Kontaktował jeszcze z pewnym trudem, ale piguły już zaczynały działać.

– Chwileczkę. Jeszcze ich nie macie? Jak to, po tylu godzinach obławy? To niemożliwe… Naprawdę ich nie macie?

Powiedz, kurwa, że tak, powiedz że wy też nic nie zdziałaliście!

– Odpieprz się pan! – ryknął nagle grubas, aż zadrżały szyby flajtera. Całą jego wymuszoną grzeczność szlag trafił w jednej chwili. – Coś się, kurwo, przypierdolił?! To albo jakieś wyjątkowo cwane skurwysyny, albo ich tu wcale nie ma! Do cholery, mam na łbie całą obławę, za parę godzin przylatuje prezydent, a taki gówniarz przypierdala się i mędzi! Jak będę coś miał, to powiem i idź pan do stu ciężkich choler!

Trzask w głośniku. Wyłączył się. Tonkai zgłupiał. Otwierał bezmyślnie usta i zamykał je, nic nie mówiąc. Pierwsze co zrozumiał, to to że grubas przeżywa teraz to samo, co on przed chwilą. Obława nie daje rezultatów. Niewiarygodne, ale widocznie tak jest.

Niemożliwe.

Gdzie oni mogli się schować? Zbudowali sobie zawczasu jakąś specjalną kryjówkę? Wyłożyli ją srebrem i czekają na przylot prezydenta? Bzdura, skąd by wzięli tyle srebra? Akurat tak się złożyło, że na Terei srebro nie występowało, sprowadzone zaś wcześniej kosztowało potworne pieniądze. Musieliby na to wpaść już dawno, przy pierwszych rutynowych kontrolach, które zlecił Draunowi. Więc może beton? Ale musiałoby go być chyba z dziesięć metrów. Zresztą nie mogli z góry wiedzieć, że przygotowana tu zostanie obława. A może schrony wojskowe? Czyżby wmieszała się armia? Ale jeżeli nawet, schrony wojskowe znajdują się daleko od centrum miasta, a tam właśnie namierzono Hornena!

Zresztą, co z tego, nawet jeśli się gdzieś przyczaili? Po cholerę? Nie podejdą do prezydenta nawet na dwa kilometry! Może już poniechali zamachu i chcą przeczekać obławę, a potem… A potem też nie mają na co liczyć. W końcu wpadną. Za tydzień, za trzy lata – nie ma siły.

To jedyne możliwe wyjaśnienie: zbunkrowali się gdzieś i czekają nie wiadomo na co. Niepodobne do Sayena. Niepodobne do jego charakterystyk w archiwach. Raczej powinien starać się z kimś skontaktować, odkręcić sprawę, poddać się bezpośrednio Instytutowi… Przecież dawał mu niepowtarzalną szansę!

– Wracamy – mruknął ze zniechęceniem.

Całe ciało miał z waty, w drewnianym mózgu grzechotały myśli. Ale powoli przechodziło. Omal się nie roześmiał, gdy przypomniał sobie, że niecałe dwanaście godzin temu zdawało mu się, że już pada na pysk i jeśli nie zdrzemnie się choć przez chwilę, szlag go trafi na stojąco. Swoją drogą, gdy piguły w końcu przestaną działać, będzie chyba spał ze czterdzieści godzin.

Przeciągnął palcami po kieszeniach, w jednej z nich zaszeleściła jakaś zapomniana kartka. Ach tak, to ten wydruk, zapisany na naradzie.

Uświadomił sobie, że właściwie od początku śledztwa nie miał czasu, żeby się nad niektórymi sprawami zastanowić. Właściwie co to za śledztwo? Jedna sprawa po drugiej spadały mu na łeb, a on usiłował się pozbierać i ustawić do wiatru.

„…Jeżeli Sayen jest przeszkolony, nie mógł nie wiedzieć, że będziemy go szukać. W»Karomie«w porządku – chciał nas zaprowadzić do Trumny (Po co?)…”

Widocznie chciał nas wkurwić, chciał, żeby znalazł się ktoś, kto będzie usiłował go zgarnąć za wszelką cenę, pomyślał. Mógł wreszcie myśleć, to już coś. Prochy działały. Uśmiechnął się do siebie.

Dalej wypisane były w punktach kolejne nielogiczności w postępowaniu Sayena. Na samym dole zapisał wołami: „Amtex – Faetner -?” Tak, to było najdziwniejsze. Po diabła łączył się z Faetnerem, przecież musiał wiedzieć, że pierwsze pięć minut każdej godziny to czas nasłuchu, kiedy każdy szperacz nastawia się na falę poszukiwanych i usiłuje ich wyczuć. O tym absolwent kursu nie mógł zapomnieć. Przecież gdyby nie ten jego fatalny pomysł Faetner nadal byłby na wolności. Tonkai sam na pewno by tak wysoko nie sięgnął. Pewnie już by skojarzył ich wizyty w Hynien z zapowiedzianym przylotem Ouentina, ale Mokarahn sam nie mógłby uruchomić takiej akcji. Nie mógłby z tym zdążyć na czas…