– Jak mówił, że do Poznania – skonkludował porucznik – to znaczy, że się schował tu, gdzieś w Zakopanem albo w górach.
– A że zna góry, to możemy go szukać bardzo długo.
– Ja też dobrze znam góry i jeżeli będzie trzeba, prędko go znajdę. Pewnie, można się gdzieś zaszyć
w skałach czy w kosówce i przesiedzieć parę dni. Ale w końcu trzeba zejść do schroniska czy do jakiejś wsi, aby kupić jedzenie. A i do wody trzeba z gór dojść. Do strumyka, który płynie w dolinie. Nie ma potrzeby szukania uciekiniera na wierchach, wystarczy obstawić szlaki i drogi z gór.
– No to ja jadę do „Kasprowego”.
– Pójdę postarać się o samochód.
– Dziękuję. Wolę taksówkę. Wasze wozy zbyt dobrze są tu znane.
– To racja. Znają także naszych wywiadowców. Pozdrawiają ich na ulicy: „Dzień dobry, panie tajny”. Bez turystów, Zakopane to małe miasto. Kiedy mam się spodziewać powrotu pana pułkownika?
– Umówmy się na trzecią. Gdybym się trochę spóźnił, proszę, niech porucznik na mnie zaczeka.
Kaczanowski spóźnił się zaledwie dziesięć minut. Porucznik nie miał dla niego dobrych wiadomości. Przeprowadzany wywiad nie dał wyników. Wypytywani wczasowicze twierdzili, że tańczyli i nie zwracali uwagi na to, co się dzieje poza parkietem. Natomiast pułkownik zdołał nie tylko porozmawiać ze służbą hotelową, ale nawet przesłuchał Szwedów i przyniósł pięć protokołów, które zostały dołączone do akt sprawy. Tak, jak się Kaczanowski spodziewał, cudzoziemcy potwierdzili jedynie to, co wcześniej zeznali w rozmowie z porucznikiem.
– Ten Rolf Persson znowu domagał się pozwolenia na natychmiastowy wyjazd. Im bardziej mu pilno opuścić Zakopane, tym większą ochotę mam przytrzymać go tutaj jak najdłużej. Dowiedziałem się zresztą o nim dość ciekawych rzeczy.
– Jakich?
– Przede wszystkim tego, że małżeństwo Perssonów było mocno ze sobą skłócone. Służba nie rozumie po szwedzku, ale pokojówki twierdziły, że do chodziło tam do burzliwych kłótni. A poza tym czworo Szwedów brało codziennie udział w jakichś wyprawach w góry. Zawsze zostawał Persson i sekretarka Ostermana, Margareta. Większość tego czasu para spędzała w pokoju sekretarki. To może o niczym nie świadczyć, ale może być także pewnym śladem.
– Nie miałem czasu, aby udać się do „Kasprowego” na wywiad.
– Nie robię wam żadnych wyrzutów. Przeciwnie, uważam, że jak na tak krótki okres zrobiliście bardzo dużo. Przyjechałem tu, bo we dwóch łatwiej niż w pojedynkę. A jak widzicie, liczba podejrzanych ciągle nam rośnie. Całe nasze nieszczęście w tym, że zabójca jest chyba jeden.
Rozdział V
– Rozmawiałem z zakopiańczykami – meldował rankiem porucznik – niestety, oni także nie patrzyli na szwedzki stolik. Zresztą nic dziwnego… Ten stolik był w głębi sali, w niszy jaka powstała pomiędzy ścianą zewnętrzną, a klatką schodową. Z parkietu go prawie nie widać.
– Tak więc mamy całkowicie zgodne zeznania naszych Szwedów. Kiedy ich wczoraj przesłuchiwałem w hotelu „Kasprowy” wszyscy pięknie recytowali, że siedzieli całą piątką i nikt się nie ruszył od stołu.
– Wydałem także polecenie – ciągnął dalej Stanisław Motyka – żeby każdy milicjant, jeśli zobaczy Franciszka Karate lub Andrzeja Szaflara, natychmiast ich doprowadził do gmachu komendy.
– Widzę – roześmiał się podpułkownik Janusz Kaczanowski – że jestem tu zupełnie zbędny. Mogę wziąć wędkę i iść łapać pstrągi.
– Ależ pułkowniku, gdzie pan teraz w Zakopanem znajdzie pstrąga? Już dawno wytruła je mleczarnia i ścieki miejskie. Takie nazwy jak „Rybny Potok”, to już legenda i wspomnienie.
– Jednak wczoraj, w „Kasprowym”, zafundowałem sobie pstrąga po polsku. Był bardzo smaczny i kosztował akurat pięć moich diet służbowych.
– To był pstrąg przywieziony z jakiejś hodowli nad Bałtykiem. Na całym Podhalu, jeżeli jakiś wędkarz złapie rybę, w gazetach o tym piszą.
– No to pójdę na Czerwone Wierchy.
– Porozumiałem się także z prokuratorem. Nie widzi żadnych przeszkód dla wydania nakazu przeszukania mieszkania Szaf lara, jeżeli Andrzej nie stawi się dzisiaj do pracy lub u nas. Nie wiem, czy nie zwrócić się do Komendy Wojewódzkiej MO w Nowym Sączu, aby w województwie zaczęli szukać naszych dwóch podejrzanych. Co pan o tym myśli, pułkowniku?
– Sądzę, że to jest przedwczesne. Takiej akcji nie da się utrzymać w tajemnicy i z obu tych ludzi od razu zrobimy morderców. Jak się nawet później wyjaśni, że są niewinni, opinia będzie się za nimi wlokła całymi, latami.
– Franek Karate i tak ma tutaj złą markę i trudno ją jeszcze bardziej zepsuć.
– Ma opinię waluciarza i kanciarza, ale nie mordercy. A Szaflar jak dotychczas cieszy się uznaniem i szacunkiem ludzi. A przecież co najmniej jeden z tych dwóch jest niewinny zbrodni popełnionej w „Nosalu”. A może nawet obaj.
– Jeśli pan pułkownik tak uważa…
– Nie chodzi o to, że ja tak uważam. Chcę was, poruczniku, przekonać. Pracujemy razem i musimy być zgodni w swoich działaniach. Nie tylko formalnie, bo jeden ma więcej gwiazdek i pasków niż drugi, ale niech to będzie naprawdę jedność w działaniu. Wszystkie kroki, jakie przedsięwzięliście, uważam za bardzo słuszne. Sam bym tak postępował, ale z tym Nowym Sączem trochę zaczekajmy. Telefonowałem rano do Warszawy do KG MO i poprosiłem, aby uspokoili nasze MSZ i Ambasadę Szwedzką. Szwedom krzywda się tutaj nie stanie, ale ich obecność jeszcze przez kilka dni w Zakopanem jest konieczna. Rozmawiałem także z waszym komendantem. Zostawia nam zupełnie wolna rękę w tej sprawie i obiecał wszelką możliwą pomoc, jeśli będzie potrzebna. Prosił jedynie o dobrą współpracę z prokuratorem.
– Ostatnio były pewne drobne nieporozumienia pomiędzy nami a prokuraturą. Wina była po obu stronach.
– Właśnie chcę iść do prokuratury i przedstawić się prokuratorowi oraz zreferować mu przebieg śledztwa.
– Ja już meldowałem panu prokuratorowi. Co prawda tylko telefonicznie, bo roboty miałem tyle, że trudno było się od niej choć na chwilę oderwać. Ale właśnie o to, że działamy sami i zbyt późno kontaktujemy się z prokuratorem, oni mają do nas największe pretensje. A my do nich, że są za ostrożni w stosowaniu aresztu.
Podpułkownik się roześmiał. Znał te sprawy z innego terenu niż Zakopane. Było w nich trochę prawdy, ale znacznie więcej urażonej ambicji obu stron.
– No, to ja idę – stwierdził Kaczanowski – wezmę ze sobą teczkę z protokółami przesłuchań i innymi dokumentami śledztwa. Może prokurator będzie chciał je sam przeczytać i ewentualnie zrobić odpisy. Może zresztą uzna za stosowne także przesłuchać tych ludzi, chociaż uważam, że jest to na razie przedwczesne.
Ale podpułkownikowi nie dane było wyjść. W chwili, kiedy zamykał teczkę, z dokumentami, otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł mężczyzna średniego wzrostu, ciemny blondyn o okrągłej twarzy i lekko zadartym nosie. Ubrany był w jakieś bardzo wyszarzałe paletko, a na głowie miał spłowiały baskijski beret. Spod rozpiętego palta widać było brązowy garnitur także nie pierwszej młodości. Na pierwszy rzut oka nie udawało się określić wieku przybysza, ale chyba dobiegał czterdziestki, a może już ją przekroczył.
– Chciałbym rozmawiać – nieznajomy mówił jakąś dziwną mieszaniną polskiego i rosyjskiego, kalecząc zresztą oba te języki – z kimś, kto prowadzi śledztwo w sprawie śmierci Gunhild Persson.
– Właśnie my dwaj – wyjaśnił podpułkownik.