– Podobnie jak u nas na Śląsku i w Zagłębiu Sosnowieckim.
– Stary John, a później jego syn w lot złapali koniunkturę. Kiedy John umierał, w jego kuźni pracowało ponad dwudziestu ludzi. Jego syn, Stig, przekształcił starą kuźnię na fabryczkę różnych stalowych wyrobów, potrzebnych wielkiemu przemysłowi. Był, jak to się teraz nazywa, kooperantem wielkich zakładów przemysłowych powstających w Sztokholmie, Malmo i Góteborgu. Szybko wyczuł, że największy interes może zrobić na łożyskach kulkowych. Przyszła pierwsza wojna światowa. Szwecja pozostawała neutralną. A żadna armata nie mogła się poruszać bez łożysk kulkowych. A także nie mógł bez nich istnieć rozwijający się przemysł samochodowy i lotniczy. Mała fabryczka w Enskede szybko przekształcała się w liczącą się na rynku firmę. Wieś szwedzka cierpiała wtedy biedę. Wszędzie był nadmiar rąk do pracy. Stig i to umiał wykorzystać. W jego zakładach stawki były o połowę niższe niż w pobliskim Sztokholmie. A kiedy dochodziło do strajków i zaburzeń, fabrykant sprowadzał policję i wojsko, aby przywróciło porządek. Stare kroniki ruchu robotniczego pełne są opisów krwawych zajść w Enskede. Później stosunki się zmieniały i wyzysk przybierał inne formy.
– Tak było nie tylko w Enskede – wtrącił porucznik.
– Gdy po śmierci Stiga panowanie w Enskede objął z kolei jego syn a ojciec Gunhild, Thorsten Berggren, zamienił on swoją fabrykę na spółkę akcyjną. Ale wszystkie akcje pozostały w rodzinie. Większość z nich zresztą Thorsten wykupił od braci i sióstr. On też szybko zrozumiał, że fabryka nie może się opierać na produkcji jednego wyrobu – łożysk tocznych. Powstały więc nowe zakłady, z których największe specjalizowały się w produkcji silników elektrycznych. Druga wojna światowa uczyniła z tych zakładów wielki koncern, jeden z najpoważniejszych w Szwecji, zaś z Thorstena Berggrena multimilionera. Ale kto ma dużo, ten chciałby mieć jeszcze więcej. To samo było z naszym bohaterem. W Szwecji z podatkami nie żartują. Stopa podatkowa dochodzi nawet do dziewięćdziesięciu procent. Każdy jak umie, tak stara się wykręcić od płacenia, ale Thorsten posunął się w tym wykręcaniu zbyt daleko. Zarzucano mu fałszowanie ksiąg handlowych, a nawet poważne przestępstwa celne. Wywóz i przywóz z zagranicy surowców i maszyn bez cła. Jak tam naprawdę było, trudno coś powiedzieć, bo do procesu nigdy nie doszło. Thorsten przed dziesięciu laty zmarł nagle na serce. Czy to był zawał, czy samobójstwo, kroniki rodzinne milczą na ten temat.
– A Persson? – wtrącił porucznik.
– Właśnie dochodzę i do Perssona. Thorsten Berggren miał jedną córkę, Gunhild. Rozpieszczoną czy nawet rozwydrzoną dziedziczkę ogromnej fortuny, ojciec pozwalał dziewczynie na wszystko. Była ona też bohaterką najrozmaitszych skandalików towarzyskich. Ale pieniędzmi można dużo rzeczy przykryć i zamaskować. Zaś w biurach Thorstena właśnie rozpoczął pracę młody urzędnik, Rolf Persson. Niewiele umiał, nie miał jakiegoś specjalnego wykształcenia fachowego, za to był bardzo przystojny. Gunhild kiedyś go ujrzała i zakochała się bez pamięci.
– Zwykła historia – mruknął podpułkownik.
– Stary Thorsten zbyt zajęty zarządzaniem swoich fabryk i kłopotami, a te się właśnie zaczęły, nawet był zadowolony, że będzie miał córkę z głowy i że tą szaloną dziewczyną zajmie się ktoś inny. Szybko doszło do ślubu, po którym piękny zięć został mianowany dyrektorem jednej z fabryk wchodzących w skład koncernu. Tutaj dał się poznać jako człowiek bezwzględny i co tu dużo ukrywać, mający głową do interesów. Za dwa lata był już zastępcą Thorstena. A po jego śmierci objął jego stanowisko. Stary fabrykant doskonale jednak zdawał sobie sprawę, że przystojny zięć leciał nie na jego córkę, lecz na jego miliony. Przezornie zamknął mu do nich drogę przez sprytnie sporządzony testament.
– Testament? Przecież dziedziczy córka.
– Z zachowaniem wszelkich obowiązujących w tym względzie przepisów, pracowali nad tym najlepsi krętacze ze Sztokholmu, testament zabrania spadkobierczyni sprzedaży choć jednej akcji. Mają one być w całości przekazane jedynemu wnukowi. Gunhild może jedynie czerpać z tych akcji wypłacane dywidendy. Natomiast część majątku, którą fabrykant mógł dowolnie rozporządzać, od razu zapisał wnukowi. Rolfa Perssona Berggren mianował generalnym dyrektorem zakładów, ale przydzielił mu radę nadzorczą, na której czele postawił Gunhild. W skład rady weszli także inni członkowie rodziny Berggrenów. A rada nadzorcza, w której głos decydujący ma największa posiadaczka akcji, córka Thorstena, może w każdej chwili zwolnić dyrektora. W tym testamencie znalazła się jeszcze jedna klauzula. Na wypadek gdyby małżeństwo się rozwiodło, winny rozwodu ponosi ciężkie konsekwencje. Gdyby miał nim być Persson, natychmiast wylatuje z posady i nie może otrzymać żadnego stanowiska w koncernie. Gdyby miała nim być Gunhild, traci ona swoje akcje, które przechodzą od razu na własność jej syna. Opiekę nad synem, a więc i tymi akcjami obejmuje Rolf Persson. Nadal też nie wolno sprzedawać akcji w trzecie ręce.
– Sprytne – pochwalił Kaczanowski.
– Przecież mówiłem, że najlepsi adwokaci, jacy są w Szwecji, pracowali nad tym testamentem. I dlatego małżonkowie Perssori muszą się kochać aż do śmierci jednego z nich.
– A po śmierci?
– Gdyby miał pierwszy umrzeć Rolf, sprawa jasna. Po prostu mianuje się nowego naczelnego dyrektora. Ale rzecz się komplikuje w wypadku śmierci Gunhild. Wtedy Persson dziedziczy po niej na zasadach ogólnych. Połowę jej majątku. Wprawdzie akcje pozostają nadal zablokowane dla syna, ale Persson może brać połowę przypadającej na nie dywidendy, a to jest niezła fortunka. Poza tym na walnym zebraniu akcjonariuszy rozporządza połową głosów, co umacnia go na stanowisku generalnego dyrektora. Wtedy już nikt go nie może ruszyć z tej posady. W Szwecji morderca lub ten, kto się przyczynił do morderstwa żony, nie dziedziczy po niej. Tak jest chyba w prawach spadkowych wszystkich państw. Nie znam zeznania pana Perssona, ale idę o największy zakład, że o testamencie nie pisnął wam słówka.
Obaj oficerowie milicji się roześmiali.
– Sądzę, że to, co powiedziałem – pochwalił się Sven Breman – przyda się dwom asom polskiej policji.
– Milicji – poprawił porucznik.
– Moja wina, ale ciągle w mowie i w piśmie używam słowa „policja”. Do innej nazwy muszę się przyzwyczaić. Chyba na naszym targu nie zrobiliście złego interesu?
Zamiast odpowiedzi podpułkownik Kaczanowski sięgnął do leżącej na biurku szarej koperty. Wyjął z niej jedno zdjęcie. Takie, na którym nie widać było twarzy leżącej na podłodze Gunhild Persson. Wręczył ją dziennikarzowi.
– Za poważne informacje, poważny materiał. Po co ma pan robić balona ze swoich czytelników.
– Mądry zawsze się z mądrymi dogada – stwierdzić Breman chowając fotografię. – Muszę zaraz wynająć kogoś, kto pojedzie do Krakowa i tam nada to zdjęcie listem lotniczym do Sztokholmu, a stamtąd do Malmó. Na razie dziękuję, jutro znowu się zgłoszę po następne materiały. Sądzę, że w tym hotelu naprzeciwko znajdzie się jakiś pokój. W razie czego powołam się na milicję – tym razem dziennikarz już się nie pomylił. A za chwilę nie było go w pokoju.
– Z tym zdjęciem… – zaczął porucznik.