Выбрать главу

Fachowcy od przeszukania, sierżant Duch i kapral Batycki, rozpoczęli swoją pracę w przedpokoju. Tutaj w szafie w ścianie znaleźli komplet różnych kurtek i wiatrówek. Prócz tego kożuch i jesionkę. Na górnej półce stały dwa plecaki i znajdował się sprzęt do wysokogórskiej wspinaczki. Na dole dwie pary zwykłych pantofli: czarne i brązowe oraz różne buty aż do narciarskich włącznie. Trzy pary nart zajmowały kąt, który pomieścił także komplet kijków.

Podpułkownik Kaczanowski nie zwracając uwagi na pracę swoich podkomendnych zasiadł przed biurkiem i spróbował otworzyć górną szufladę. Tak ona, jak wszystkie pozostałe nie były zamknięte na klucz. W największej szufladzie, tej pod samym blatem, znajdowały się porządnie poukładane rachunki za elektryczność. Szara teczka z napisem „Budowa” zawierała – rachunki zakupu materiałów i pokwitowania ludzi, którzy widocznie pracowali przy budowie tego lokum. Dwie pozostałe szuflady wypełnione były najrozmaitszymi notatkami i opracowaniami różnych tatrzańskich wypraw. Tam także leżały bruliony wykładów, które najwidoczniej Andrzej Szaflar wygłaszał na kursach i obozach Klubu Wysokogórskiego.

Następna szuflada zawierała korespondencję, jaką gospodarz tego mieszkania otrzymywał. Najwięcej tu było pocztówek z pozdrowieniami z różnych stron kraju. Ich nadawcami prawie bez wyjątku byli wczasowicze z Domu Nauczyciela. Sporo także było listów i kart pocztowych z Czechosłowacji. Od tamtejszych przewodników i od członków „Korskiej Służby”. Tu podpułkownik znalazł także sporo zdjęć. Zarówno tych ze zwykłych wycieczek z wczasowiczami, jak też i fotografie upamiętniające różne wyprawy tatrzańskie i alpejskie.

Porucznik objaśnił swojemu zwierzchnikowi, że ten wysoki blondyn o pociągłej twarzy i klatce piersiowej jak u atlety, to właśnie Andrzej Szaflar.

– Przystojny chłopak – stwierdził Kaczanowski.

– Bardzo przystojny. Nic dziwnego, że tej Gunhild od razu zawrócił w głowie.

Podpułkownik otworzył ostatnią dolną szufladę i aż krzyknął ze zdziwienia. Szuflada była prawie zupełnie pusta. Na samym wierzchu znajdowała się duża złota bransoletka z dwoma imponującymi brylantami. A obok niej mała kupka zielonych banknotów. Kaczanowski przeliczył je. Siedem banknotów po sto dolarów każdy. Razem siedemset dolarów.

Siedzący spokojnie na fotelu i dość pogardliwie spoglądający na pracę milicjantów, Maciej Gąsienica z niedowierzaniem pokręcił głową. Wziął do ręki ciężki złoty klejnot i uważnie mu się przyjrzał.

– No, no – powiedział – nigdy bym się tego po Jędrku nie spodziewał. Więc jednak zaciukał tę szwedzką kobietę. Zęby mi kto przed tym powiedział, tobym mu głowę za takie gadanie rozbił. Zaciukał ją.

– Tego my nie wiemy. Teraz musimy znaleźć Szaflara, aby wszystko wyjaśnić. Dolary i bransoletkę zabieramy ze sobą. Porucznik Motyka sporządzi opis tych rzeczy. Zostawimy panu pokwitowanie. Gdyby Szaflar się odnalazł i przyszedł do mieszkania, proszę mu to pokwitowanie oddać i powiedzieć, aby się natychmiast stawił w komendzie.

– Taki głupi to nie będzie – mruknął Gąsiennica.

Dalsze przeszukiwanie lokalu nie miało już najmniejszego celu. Podpułkownik przerwał akcję i mała ekipa wróciła do gmachu komendy. Tutaj Kaczanowski wraz ze swoim pomocnikiem udali się do komendanta i pokazali mu znalezione skarby. Major długo je oglądał, ale masywna bransoletka nie wzbudziła jego zachwytu. Później powędrowały one do kasy pancernej na przechowanie.

– No to mamy sprawę z głowy – zauważył porucznik. – Teraz trzeba przyskrzynić Szaflara i pan prokurator może pisać akt oskarżenia.

– Tak – zgodził się komendant – zatrzymanie Szaflara jest teraz sprawą najważniejszą. Sądzę, że w tej sytuacji prokuratura zgodzi się wydać list gończy.

– Nie ma potrzeby, jutro będziemy mieli Szaflara w swoich rękach – zapewnił porucznik. – Przyznają, podświadomie miałem nadzieję, że ta sprawa nie tak się skończy. Wprawdzie Jędrek nie jest moim przyjacielem, ale znamy się od lat i z Klubu Wysokogórskiego i z pracy w Górskim Ochotniczym Pogotowiu Ratunkowym. Nigdy nie przypuszczałem, że ten człowiek posunie się do morderstwa dla zdobycia majątku. Zresztą nie tak wielkiego majątku. Nawet w naszych warunkach te ewentualne dziesięć tysięcy dolarów, które warta jest ta bransoletka, nie jest jakąś zawrotną fortuną.

– To jednak duży pieniądz – zaznaczył major – zwłaszcza dla niego. Naturalnie są w Zakopanym ludzie dużo bogatsi. Prawdę mówią, że wszyscy ludzie są uczciwi do pewnej sumy. Widocznie u Szaflara ten próg nie przekraczał dziesięciu tysięcy dolarów. A szkoda, bo i ja miałem go za porządnego człowieka.

– Wszyscy się na nim zawiedli – dodał porucznik – stary Gąsiennica, u którego Szaflar mieszka, za głowę się złapał, kiedy tę błyskotkę zobaczył.

– Moi panowie – wtrącił podpułkownik – tak mówicie, jak gdybyście przed chwilą opuścili gmach Sądu Najwyższego w Warszawie po wysłuchaniu ostatecznego wyroku skazującego Andrzeja Szaflara. A przecież nie było jeszcze rozprawy w Sądzie Wojewódzkim, nikt, ani milicja, ani prokurator nie przesłuchali podejrzanego. Nie osądzajmy go przed czasem i nie sugerujmy się niczym.

– A ta bransoletka? – zdziwił się porucznik.

– To, że znaleźliśmy ją w mieszkaniu Andrzeja Szaflara dowodzi jedynie tego, że przewodnik wszedł w jej posiadanie. Natomiast nie dowodzi wcale, że to on zamordował Gunhild Persson. Mógł zdobyć bransoletkę w najrozmaitszy sposób. Legalny lub nielegalny. Ale niekoniecznie drogą zbrodni.

– To są teoretyczne rozważania – porucznik nie dawał się przekonać. – Świadkowie stwierdzili, że pani Persson miała tego dnia ten klejnot na ręku. Jak więc mógł go zdobyć Andrzej Szaflar?

– Mógł go nawet ukraść. Zdjął ją z ręki Szwedki w czasie tańca, chociaż wcale go nie posądzam o kradzież. Mogła mu tę bransoletkę pani Persson dać do sprzedaży. Albo choćby podarować.

– Nie robi się komuś prezentów za dziesięć tysięcy dolarów tylko za to, że się z nim parę dni tańczyło na dansingu. A sprzedawać tego klejnotu tak bogata Szwedka nie potrzebowała.

– Tego nie wiemy! Może miała jakieś sekretne wydatki i wolałaby, aby mąż o nich nie wiedział? Zniknięcie bransoletki bardzo łatwo wytłumaczyć właśnie kradzieżą lub choćby jej zgubieniem.

– Łatwiej zgubić pierścionek z brylantem, który nie był mniej wart niż ta bransoletka. I znacznie łatwiej usprawiedliwić rzekomą zgubę. Wystarczy powiedzieć, że się pierścień zdjęło myjąc ręce i potem zostawiło go się na umywalce.

– Ale w Polsce trudniej jest sprzedać platynowy pierścionek z brylantem, niż złotą bransoletkę. Wbrew staremu powiedzeniu, że my Polacy „kochamy żelazo”, dzisiaj bardziej lubimy złoto.