– Panowie – komendant miasta przerwał tę wymianę zdań – bardzo poważne poszlaki wskazują na Szaflara jako na sprawcę zabójstwa Gunhild Persson, ale sprawa musi być dokładnie wyjaśniona. Teraz trzeba jak najszybciej odnaleźć ukrywającego się przewodnika.
– Jutro go ujmiemy – powtórzył porucznik.
– Wiecie, gdzie jest? – zapytał major.
– Wydedukowałem, gdzie się może ukrywać. Jutro to sprawdzimy i jestem pewien, że go tam odnajdziemy.
– Sądzę, majorze, że dobrze byłoby okazać tę bransoletkę naszym szwedzkim gościom w celu jej identyfikacji. To wprawdzie formalność, ale należy tę sprawę tak załatwić, żeby później nie było jakichś zarzutów. Niech obejrzą, a potem klejnot zamkniemy w naszej kasie aż do definitywnego wyjaśnienia całej sprawy. Sądzę, że kiedy zobaczą bransoletkę, trochę się uspokoją i nie będą tak ciągle żądać pozwolenia na wyjazd z kraju.
– Chce pan ich wezwać?
– Nie. Prościej będzie, jeżeli z porucznikiem pojedziemy do „Kasprowego” i tam dokonamy tej formalności.
– Proszę bardzo. Weźcie jeden z samochodów komendy i jedźcie.
Bransoletka powędrowała z kasy do kieszeni Kaczanowskiego.
Kiedy obaj oficerowie wychodzili z budynku komendy, jak spod ziemi wyrósł przed nimi dziennikarz szwedzki, Sven Breman. Kordialnie witając milicjantów, powiedział:
– Mam przeczucie, że znowu dostanę od was jakiś szlagier.
– Może już niedługo – Kaczanowski nie zaprzeczał.
– Jak słyszałem – ciągnął dalej „król reporterów” – moi rodacy przysparzają wam kłopotów. Zamiast siedzieć cicho jak myszy pod miotłą, pragną jak najprędzej opuścić waszą piękną ojczyznę. Ale chyba nie będziecie się zbytnio spieszyć z wydaniem im takiego pozwolenia.
– Otrzymają je natychmiast po wyjaśnieniu całej sprawy.
– A sprawa coraz bardziej się komplikuje – powiedział Sven Breman.
– Nie sądzę. Raczej się wyjaśnia.
– Cieszy mnie, że pułkownik tak twierdzi. Ale radzę być bardzo ostrożnym. Macie do czynienia z bardzo szczwanymi lisami. Nie wszystko złoto co się świeci. Nawet jeśli ma dwa brylanty.
– Pan sądzi, że ta zrabowana bransoletka jest fałszywa?
– Na pewno prawdziwa. Nie należy jednak z tego faktu wyciągać błędnych wniosków.
– Nie rozumiem, o czym pan redaktor mówi?
– A ja sądzę, że doskonale się rozumiemy.- uśmiechnął się Szwed. – nadaję dzisiaj bardzo ciekawą korespondencję do Malmo, do „Sydsvenska Dagbladet”. A na jutro szykuję nowy szlagier. Rozmowę z Andrzejem Szaf larem. Mam nadzieję, że panowie mi to ułatwią. No, ale nie zatrzymuję was, bo jak widzę pilno panom do „Kasprowego”. To bardzo przyjemny hotel. Zwłaszcza te małe barki z doskonałym grilem.
– Szatan, a nie człowiek – powiedział porucznik, kiedy obaj oficerowie siedzieli w samochodzie – nie dziwię się, że wie o znalezieniu przez nas bransoletki.
Wyraźnie to nam sugerował. Rozniosło się po całym mieście. Wystarczyło, że Maciej Gąsiennica powiedział dwa słowa swojej babie, aby całe Zakopane o tym wiedziało.
– Tak. Dobrze to rozumiałem. Zobowiązywanie starego Górala do zachowania tajemnicy nie miało wielkiego sensu, bo i tak by języka w gębie nie utrzymał.
– Nie rozumiem jednak, skąd Szwed wiedział, że jutro zapolujemy na Andrzeja Szaflara.
– Nie darmo nazywają go w Szwecji, królem reporterów”. Ci, co mieli z nim do czynienia, powiadali, że przed tym człowiekiem nic się nie ukryje. Pewnego razu wziął udział w bardzo tajnej naradzie w sprawach atomowych. A w Szwecji z tymi sprawami nie żartują. A jednak nikt Svena Bremana nie poznał. Zmylił wszystkie kontrole. Z tym, że zna nasze poczynania, należy się pogodzić. Na pewno nie będzie nam psuł sprawy ani też przeszkadzał.
– W każdym bądź razie wyraźnie nas ostrzegał, abyśmy się nie sugerowali znalezieniem tej bransoletki.
– Mnie – odpowiedział podpułkownik – bardziej intryguje te siedemset dolarów, które leżały w szufladzie biurka obok złota. Wszystkie te banknoty są nowiutkie i mają tę samą serię oraz kolejną numerację. To dziwna sprawa.
– Nie zastanawiałem się nad tym – przyznał porucznik – ale to na pewno nie są oszczędności Szaflara. On wszystko, co zarobił, przeznaczał na spłatę długów. Wiem to dobrze. A poza tym nie stać go było na kupienie od ręki takiej ilości „zielonych”. Gdyby dochodził do nich kolejno, numeracja by się nie zgadzała.
– Sprawdzicie, poruczniku, w „Pewexie”, czy Franek Karate naprawdę tam wymieniał dolary na bony i czy przypadkiem te dolary nie mają tej samej numeracji i podobnych numerów. Większe odcinki zawsze powinny być zapisywane.
– Rozumiem. Pan myśli, że te dolary pochodzą od Szwedów?
– To właśnie trzeba sprawdzić. Jestem pewien, że nie zostały zrabowane z torebki pani Persson. Sami, poruczniku, mówiliście, że tamte były złożone na połówkę i że były to różne, używane banknoty.
– Niestety, nie przyszło mi na myśl, aby wynotować numery i serie tamtych dolarów, zanim je wraz z biżuterią nie przekazałem mężowi zmarłej.
– Nie robię porucznikowi z tego powodu wyrzutów, ale sami widzicie, jakiej akuratności wymaga nasza praca. Nigdy nie wiadomo, co się w przyszłości może przydać?
– Sporządziłem protokół z opisem rzeczy znalezionych przy zmarłej – bronił się porucznik. – Mamy w aktach także pokwitowanie pana Perssona z odbioru tych rzeczy. Kwestionował jedynie brak bransoletki, ale sam stwierdził, że kiedy razem z nami wszedł na miejsce, gdzie zginęła jego żona, tego klejnotu nie było na ręku zabitej. Czy mogłem przewidywać, że numery tych dolarów będą potrzebne?
– Musimy zawsze wszystko przewidywać.
Samochód zajechał przed „Kasprowy”. Recepcjonistka wyjaśniła, że całe szwedzkie towarzystwo jest w hotelu i właśnie przed kilkoma minutami udało się do – kawiarni. Tam też ich zastali oficerowie milicji.
– Przyszedł pan nam powiedzieć – tymi słowami Pvolf Persson powitał podpułkownika – że nasz areszt jest już skończony i możemy wyjeżdżać z tej dziury?
– Przyszedłem, aby państwa spytać – podpułkownik nie dał się sprowokować – czy to znacie? – to mówiąc oficer milicji położył złotą bransoletkę na blacie stolika.
– To bransoletka pani Persson – zawołał Marek Daniec.
– Jak ją pan zdobył? – zapytała Inga Osterman.
Rolf Persson nie od razu się odezwał. Jak gdyby był zaskoczony widokiem złota znajdującego się w zasięgu jego ręki. Wreszcie i on przemówił.
– Rozumiem, że morderca mojej żony został ujęty. Winszuję milicji sukcesu. Jutro możemy opuścić „Kasprowy”?
– Niestety, nie. Wprawdzie odzyskaliśmy bransoletkę, ale do całkowitego wyjaśnienia sprawy brakuje kilku drobnych szczegółów. Mam jednak nadzieję, że pobyt państwa pod Giewontem za kilka dni się skończy.
– Tę bransoletkę pan pułkownik mi odda? Tak jak i tamte klejnoty, które moja biedną żona miała tego dnia na sobie.
– Znowu muszę panu odmówić. Proszę o jeszcze trochę cierpliwości. To już nie potrwa długo.
– Ja się nigdzie nie śpieszę – wyrwał się Ragnar Osterman – bardzo mi tu dobrze. Przynajmniej w Zakopanem nie mam do czynienia z naszymi władzami podatkowymi.
– Dobrze ci, bo nikt twojej żony nie zamordował.
– Gdyby zamordował, to dopiero bym się nie spieszył – dość makabrycznie zażartował właściciel stalowni.
– Czy może pan – podpułkownik zapytał Rolfa Perssona – napisać oświadczenie, że poznaje pan ten klejnot i że był on własnością pana żony? Proszę – Kaczanowski podsunął Szwedowi arkusz papieru i długopis. Otrzymawszy taki dokument oficer milicji przeprosił całe towarzystwo, że przerwał im rozmowę oraz pożegnał się z nimi.