Выбрать главу

– Nie wiem, czy słusznie fatygowaliśmy się do tych Szwedów – zauważył porucznik, kiedy wracali do Zakopanego. – Nic to nam nie dało. Przecież od początku wiedzieliśmy, że tę bransoletkę nosiła na ręku Gunhild.

– Dowiedzieliśmy się wiele. Nie chodziło mi o identyfikację klejnotu, lecz o to, jak na ten widok zareagują nasi szwedzcy przyjaciele. I pod tym względem nie omyliłem się. Niektórzy mniej by się przestraszyli, gdybym z kieszeni wyjął i położył na stole grzechotnika.

– Tak! Pan Persson wcale nie okazał entuzjazmu.

– Nie on jeden.

Kiedy samochód zatrzymał się przed budynkiem komendy, minęła piąta po południu. A że nic już tego dnia nie można było zrobić, podpułkownik zaczął się żegnać ze Stanisławem Motyką. Ten powiedział:

– Chciałbym jutro pana pułkownika zaprosić na mały spacer w góry. Nic męczącego. Czy pan ma odpowiedni strój? Może coś znajdziemy u nas w komendzie?

– Dziękuję. Wprawdzie wyjeżdżając z Warszawy bardzo się spieszyłem, ale nie na tyle, aby nie zabrać czegoś do chodzenia po górach. O której zbiórka? – Kaczanowski nie prosił o żadne wyjaśnienia.

– Może o wpół do ósmej? – zaproponował porucznik.

Rozdział VIII

Wyprawa na Halę Stoły

Pojechali do Kir. We dwóch, podpułkownik Janusz Kaczanowski i porucznik Stanisław Motyka. Porucznik dość krytycznym okiem obejrzał swojego zwierzchnika. Ale nie mógł mu nic zarzucić. Kaczanowski ubrany był tak, jak się należy ubierać na wycieczkę w góry.

– Dolina Kościeliska – porucznik traktował warszawianina jak zwykłego cepra, który po raz pierwszy w życiu znalazł się na Skalnym Podhalu – jest jedną z najpiękniejszych a zarazem najdłuższych dolin górskich. Ciągnie się na przestrzeni przeszło pięciu kilometrów. Od południa zamykają ją szczyty: Tomanowy, Smereczyński. Kamienista, Błyszcz i Ornak. Od Kościeliskiej odchodzi także kilka dolin, z których największą jest dolina Tomanowa. Nad Kościeliską znajdują się hale. Z lewej Hala Miętusia, z prawej Hala Stoły i na wprost, już za Ornakiem. Hala Pyszna. Ta ostatnia stanowi obecnie ścisły rezerwat.

Podpułkownik nie przerywał tego wywodu. Wysłuchał go z dużym rozbawieniem. Młodzi ludzie zawsze pozostają tacy sami, jeśli nawet noszą mundur milicjanta. Wszystko wiedzą najlepiej. Nikt ze starszych na niczym się nie zna.

– A zatem idziemy na Halę Stoły? – zapytał Kaczanowski.

– Skąd pan wie?

– To proste. Hala Miętusia jest bardzo uczęszczana. Tędy przecież prowadzi popularny szlak do Doliny Strążyskiej. Nasz przyjaciel, Andrzej Szaflar, nie mógł się tam schronić. Hala Pyszna jest ścisłym rezerwatem. Zauważyliby go strażnicy i zatrzymali. Pozostaje jedynie Hala Stoły.

– Racja. Na Hali Stoły zachowało się do tej pory, pomimo pasji dyrekcji Parku Narodowego burzenia wszystkiego, co góralskie, jeszcze parę szałasów. W tym jeden mieszkalny. Ale, jak mówiłem, człowiek, który ukrywa się w górach, musi zejść w dolinę, aby kupić żywność. Jeżeli zaś skrył się w Hali Stoły, także po wodę pitną. Na tej hali nie ma bowiem żadnego źródełka. Kiedy górale wypasywali tam owce, zbierali deszczówkę, a wodę pitną przywozili ze strumienia w Kościeliskiej. Owce na pastwisku nie piją. Wystarcza im świeża, soczysta trawa.

– Widziano tam Szaflara?

– Wczoraj rano zszedł do Kir i w miejscowym sklepie zakupił zapas żywności na co najmniej tydzień. Kupił także dziesięciolitrowy kanister z plastyku. Andrzej zjawił się w Kirach zaraz po otwarciu sklepu, jeszcze przed godziną siódmą rano. Kiedy tam nie ma ruchu turystycznego. Poznał go gajowy, który także miał jakiś interes w sklepie. A że przed tym zawiadomiłem całą służbę leśną w górach, aby mi donieśli, jeśli gdzieś zobaczą Szaflara, od razu się o tym dowiedziałem. Tak, jak i pan pułkownik doszedłem do wniosku, że w rachubę może wchodzić tylko Hala Stoły. Posłałem też jednego z naszych ludzi na Miętusią. Zaopatrzyłem go w silną lornetkę. Z Miętusiej doskonale widać całą Halę Stoły. Mój obserwator bez trudu ustalił, że tam się kręci jakiś człowiek. Z daleka nie mógł odróżnić czy to Szaflar, ale ten człowiek, kiedy na halę weszli jacyś turyści, schował się przed nimi w lesie. Aż do wieczora, dopóki można było obserwować, tajemniczy gość nie zszedł na dół.

– Wobec tego my pójdziemy do niego. Jak w tym przysłowiu o górze i o Mahomecie.

– To naprawdę, panie pułkowniku, niezbyt męcząca wycieczka. Tylko w jednym miejscu droga, zresztą o twardej nawierzchni, prowadzi bardziej stromo pod górę. A przed samą halą jest mała polanka, gdzie zawsze rosną rydze.

– Obawiam się, że nie będziemy ich zbierać.

– Ale za to aż do samej hali, prawie pod szałasy, podejdziemy ukryci za drzewami. Zaskoczymy Szafłara. Na pewno nam nie ucieknie, bo o świcie wysłałem czterech naszych ludzi, aby obsadzili grzbiet regli. Na Halę Stoły można wejść jedynie dwiema drogami: albo szlakiem z Kościeliskiej, albo też szlakiem prowadzącym z Kościeliskiej do Doliny Chochołowskiej z tym, że na halę dochodzi się grzbietem regli. Tam nie ma żadnego szlaku, ale droga łatwa. Właśnie ten grzbiet nad halą obsadzili nasi milicjanci. Udają turystów. Możemy z nimi nawiązać kontakt radiowy, bo wzięli krótkofalówki. Ja także mam w plecaku jedną.

– Bardzo dobrze to pan, poruczniku, zarządził – pochwalił go podpułkownik. -. Ale obawiam się jednej luki w naszej obławie.

– Jakiej? – zdziwił się młody oficer.

– Z Hali Stoły jest jeszcze jedna droga ucieczki. Na Kominy Tylkowe, które ostatnio przechrzczono na Kominiarski Wierch. Droga wprawdzie trudniejsza, bo nawet z jedną przewieszką, którą zresztą można obejść. Ta droga jest taternikom powszechnie znana. Jej opis znajduje się nawet u Paryskiego. Niewątpliwie tak dobry przewodnik, jak Andrzej Szaflar, musi znać i ten szlak.

Stanisław Motyka przystanął.

– To pan pułkownik zna Halę Stoły?!

– Znam i to przejście na Kominy Tylkowe.

– Psiakrew! – zaklął porucznik – o tej ścieżce na śmierć zapomniałem. Kiedy wejdziemy w las połączę się z moimi ludźmi, aby uważali na ten szlak i w razie czego odcięli Szaflarowi drogę.

– Nic z tego – oponował podpułkownik – ta ścieżka zaczyna się tam, gdzie nie ma ani drzew, ani krzaczka. Milicjanci nie będą mogli do niej podejść tak, aby ich ktoś będący na hali nie zauważył.

– Że też mogłem zapomnieć o tamtej ścieżce – martwił się młody oficer – a przecież znam dobrze ten szlak. Nie raz i nie dwa wchodziłem tędy lub schodziłem z Kominów Tylkowych.

– Nie ma czego żałować. Pomimo pańskich czterech milicjantów i pomimo tego, że działamy przez zaskoczenie, Szaflar, jeżeli nie ma nic do stracenia, i tak nam ucieknie. Las oddalony jest od szałasów najwyżej o pięćdziesiąt metrów. Wystarczy dać weń nura, aby sześciu ludzi nigdy nie znalazło zbiega. Przecież nie będziemy do niego strzelać.

– Nie będziemy – przyznał porucznik.

– Ale mogę pana porucznika pocieszyć. Szaflar na pewno nie będzie próbował ucieczki. Może nawet będzie zadowolony, że udało się nam wykryć jego kryjówkę.

– Tak pan myśli?

– Jestem o tym więcej niż przekonany. To nie jest człowiek, który na dłuższą metę mógłby żyć jak ścigane zwierzę. Uciekł, ukrywa się, ale na pewno ma już tego dosyć.

Tak gawędząc obaj milicjanci doszli do tablicy, która była początkiem oznakowanego szlaku na Halę Stoły. Tutaj na kamieniu, korzystając z ciepłego, paź dziernikowego słońca siedział Sven Breman. W swoim nieśmiertelnym, wytartym garniturku.

– Co za miłe i niespodziewane spotkanie – zawołał Szwed na widok dwóch oficerów milicji. – Zamierzałem zrobić mały spacerek na Halę Stoły, ale widzę, że dzisiaj panuje tam duży ruch. Panowie nie są pierwsi, którzy się wybieracie w tym kierunku. Inni turyści również tam podążali. Co prawda nie tą drogą, lecz za tym malowniczym starym domkiem na polanie. Wobec tego zrezygnowałem z tej wspinaczki i korzystając z dobrej pogody posiedzę sobie na ławeczce przed schroniskiem. Tu mają bardzo dobre pierożki i szarlotkę. Radzę kupić na drogę. Taki posiłek po solidnym spacerku, na górze w szałasie, jak znalazł. A jeszcze do tego „góralska herbatka”. Dopiero wtedy można ocenić uroki życia.