– Ta rozmowa cały czas była prowadzona w kawiarni?
– Tak. W pewnej chwili Gunhild powiedziała „Nie myślałam, że tak szybko się rozstaniemy. Dziękuję ci za wszystko i żegnaj”. Wyszliśmy z kawiarni, zszedłem na dół do szatni, ona szła ze mną. Włożyłem wiatrówkę. Podaliśmy sobie ręce. Powtórzyła „żegnaj”, objęła
mnie i pocałowała. Czułem, że mi coś wkłada do kieszeni wiatrówki. Sięgnąłem i wyjąłem z kieszeni tę złotą bransoletkę, którą ona zawsze nosiła na prawej ręce. Nie zauważyłem, jak ją zdejmowała z ręki. Musiała to zrobić, kiedy odbierałem od szatniarza moje okrycie. Chciałem jej oddać klejnot. Nie przyjęła. Prosiła: „weź, będziesz mnie dłużej pamiętał”. Jeszcze raz powtórzyła: „żegnaj”, odwróciła się i odeszła. Nie mogłem stać na środku holu z bransoletką w ręku. Włożyłem złote cacko do kieszeni i wyszedłem z lokalu. Pamiętam, że szedłem Krupówkami jak pijany. Chyba ktoś mnie wołał? Ale nie wiem kto, nie zwróciłem na niego uwagi. Wróciłem do mieszkania i włożyłem bransoletkę do szuflady biurka. Tam, gdzie już leżało siedemset dolarów. Możecie, panowie, ze mnie się śmiać, możecie uważać, że miałem dziwny fart, możecie także myśleć, że jestem kawał łobuza. Nie „wiem, co zrobiłbym? Czy odesłałbym te pieniądze i tę biżuterię jej właścicielom, czy też zatrzymałbym je u siebie? Chciałem oddać. Ale i pokusa zatrzymania tego bogactwa była silna. Nie ukrywam tego.
– Czy pan wie, ile jest warta ta bransoletka?
– Jest ciężka. Oceniam jej wagę na około pięćdziesiąt gram. Te dwa brylanty także spore. Nie znam się na tym, sądzę jednak, że jest warta co najmniej kilkadziesiąt tysięcy złotych. A może jeszcze więcej.
– Pan Persson twierdzi, że przeszło dziesięć tysięcy dolarów.
– Niemożliwe!
– Nie sądzę, aby się zbytnio omylił. Jeśli nawet, to raczej zaniżył jej wartość. Przecież złoto stale idzie w górę.
– Tym gorzej dla mnie. Nikt nie uwierzy w prezent za dziesięć tysięcy dolarów. Łatwiej przyjąć wersję, że poszedłem za Gunhild, zabiłem ją, porwałem bransoletkę i uciekłem w góry.
– Tak – zgodził się podpułkownik – ta wersja jest także prawdopodobna. Śledztwo nie może jej całkowicie odrzucić. Czy widział was ktoś, kiedy rozmawialiście w kawiarni?
– Wtedy podawała kelnerka, pani Basia. Ona mnie dobrze zna. Może zapamiętała, że siedziałem z cudzoziemką i rozmawialiśmy po niemiecku. Przy kelnerce pytałem się pani Gunhild, czy się czegoś napije?
– A w „Kmicicu” widział ktoś pana rozmawiającego z Perssonem?
– Tam była pani Marysia. Nie znam jej nazwiska, ale przedtem pracowała w „Lipowym Dworze”. Może zapamiętała, że Szwed zamawiał francuski koniak i zapłacił rachunek około tysiąca złotych. W „Kmicicu” to się nieczęsto zdarza. Zwłaszcza teraz, w październiku. Obawiam się, że to nie na wiele się zda. I tak mi nie uwierzycie. I wy, i prokurator, i sąd. Na to, że jestem niewinny, nie wystarczą moje zapewnienia.
– Będziemy musieli uważać pana za jednego z tych, którzy mogli popełnić tę zbrodnię. Ale uwzględniamy także okoliczności, które przemawiają na pana korzyść.
– Boję się, że tego jest nie za wiele.
– Przeciwnie – poważnie powiedział podpułkownik – gdybym był przekonany o pańskiej winie, nie rozmawialibyśmy przy herbatce w szałasie na Hali na Stołach, lecz gdzie indziej i rozmowa miałaby inny charakter. Za panem przemawia przede wszystkim to, że pan uciekł.
– Jak to?
– Morderca, gdyby już uciekał, zabrałby – ze sobą bransoletkę. Poza tym nie pasuje pan do tej zbrodni z dwóch powodów. Jest pan człowiekiem praworęcznym, a wywiad, jaki przeprowadziliśmy o panu nie stwierdził, aby pan kiedykolwiek trenował dżudo lub karate.
– Nie rozumiem?
– Pani Persson została zabita ciosem wymierzonym w prawą skroń. Taki cios można zadać tylko lewą ręką. A więc człowiek uderzający musi być mańkutem. Poza tym, tak twierdzą znawcy, ten, kto zabił Szwedkę, jest karateką. Wreszcie te siedemset dolarów w pańskim biurku także przemawia za panem. Fakt, że nie chciał pan zarobić dalszych tysiąca pięciuset zielonych papierków właściwie za… trudno to nazwać za co, wskazuje, że dla większej kwoty nie – poszedłby pan na całość. Na morderstwo.
– A więc? – w głosie Andrzeja Szaflara zabrzmiał akcent nadziei.
– A więc wysłuchaliśmy pańskiej spowiedzi. Albo pan mówił prawdę, albo pan nas usiłował okłamać. My milicjanci, nikomu nie możemy wierzyć na słowo. Musimy wszystko sprawdzić. Będziemy się starali sprawdzić pańskie słowa, nie zapominając i o innych aspektach naszego śledztwa. Bransoletka i dolary pozostaną aż do wyjaśnienia sprawy w naszym posiadaniu. Jeśli to, co pan nam powiedział, okaże się prawdą, wtedy zarówno kosztowności, jak i pieniądze będą panu zwrócone.
– A ja?
– Największy kłopot – roześmiał się podpułkownik – mam z pana osobą. Właściwie to powinienem pana zamknąć.
– Trudno – zgodził się Andrzej Szaflar.
– Nie zrobię jednak tego. Liczę, że drugi raz nie będziemy musieli łazić po górach, aby się z panem spotkać. Niech pan wraca do Zakopanego, do pracy. Naturalnie nie wolno panu bez naszej wiedzy opuszczać miasta. Poza prowadzeniem wycieczek, co przecież jest pańskim zajęciem. Jutro zgłosi się pan do komendy MO, dó porucznika Motyki, i zezna pan do protokołu to, co pan nam tu powiedział. A także i to, co pan sobie ewentualnie jeszcze przypomni.
– O której mam przyjść?
– O której zaczyna pan pracę?
– Zwykle przychodzę do Domu Nauczyciela około ósmej. Wczasowicze mają o ósmej śniadanie, potem robimy zbiórkę chętnych i gdzieś przed dziewiątą wyruszamy.
– Proszę przyjść – zadecydował porucznik – zaraz po siódmej rano. Będę na pana czekał.
– Przyjdę niezawodnie.
– Jest pan młody i wytrenowany. Prędzej pan zejdzie niż ja – powiedział podpułkownik – czuję jeszcze to podejście w nogach i trochę odpoczynku mi się należy. Nie zatrzymuję pana. Dziękuję za herbatę.
– To ja panu pułkownikowi dziękuję – Andrzej Szaflar trochę trzęsącymi się rękoma zbierał swoje rzeczy i upychał, je w plecaku. Kiedy był gotowy do drogi, Kaczanowski powiedział:
– Jeszcze jeden warunek, panie Szaflar.
– Słucham pana pułkownika.
– Na dole przy schronisku spotka pan pewnego szwedzkiego dziennikarza. Nazywa się Sven Breman. Mówi po polsku tak, że można się z nim porozumieć. Ten Szwed będzie chciał przeprowadzić z panem wywiad. Będzie zadawał panu masę pytań dotyczących zarówno bransoletki, jak i dolarów znalezionych w pańskim biurku. Proszę z nim w ogóle nie rozmawiać. Proszę mu powiedzieć, że ja panu zabroniłem. To mój kategoryczny rozkaz.
– Będę milczał jak grób.
– Uprzedzam, że Szwed jest bardzo sprytny i przebiegły. Umie człowieka wyciągać na słówka. Niech pan nie wdaje się z nim w nawet najniewinniejszą rozmowę. Ostrzegam pana.
– Nie dam mu się złapać.
– A ze znajomymi i sąsiadami czy też przyjaciółmi także niech się pan nie wdaje w zbędne dysputy. Wystarczy wyjaśnić: przesłuchali, wypuścili.
– Nigdy nie byłem gadułą i plotkarzem.
Kiedy Andrzej Szaflar znikł za zakrętem drogi, porucznik powiedział szczerze: