Выбрать главу

– Ale pan pułkownik napędził kota tym Szwedom – cieszył się porucznik, kiedy obaj oficerowie wracali z „Kasprowego” – Czy o tych mrówkach faraona to prawda?

Janusz Kaczanowski uśmiechnął się w odpowiedzi.

– Obserwowałem bacznie całe towarzystwo – ciągnął dalej Stanisław Motyka – żaden z nich nie zmienił wyrazu twarzy, żadna kobieta nie poruszyła się na fotelu. Gdyby sam papież do nich mówił, nie słuchaliby bardziej uważnie.

– Oni są ewangelikami. Nie uznają papieża – sprostował podpułkownik.

– A kiedy pan powiedział, że pojutrze zabójca Gunhild będzie zaaresztowany, Rolf Persson zbladł. Tak mu się ręce trzęsły, że musiał odstawić filiżankę z kawą, boby się wylała.

– A wy, poruczniku, znowu wracacie do swojej ulubionej koncepcji, że Persson jest mordercą własnej żony?

– A nie jest nim?

– Przestudiujcie ponownie akta – podpułkownik był w doskonałym humorze – może dojdziecie do innych wniosków.

– Pan pułkownik chyba blefował mówiąc, że pojutrze zaaresztuje przestępcę? Ale oni w to święcie wierzą. Chciałbym wiedzieć, o czym teraz rozmawiają.

– Na pewno natychmiast po naszym wyjściu rozeszli się do swoich pokojów. Mają nad czym myśleć. Zdaję sobie sprawę, przed jak trudną decyzją postawiłem każdego z nich. A co do tego czy biefuję, odpowiadam krótko – nie. Pojutrze pojadę do „Kasprowego” i zaaresztuję zabójcę pani Gunhild.

– Pan, pułkowniku wie, kto to jest?

– Tak. Wiem.

– To dlaczego już dzisiaj nie zaaresztował pan, Perssona?

– Wy znowu swoje. Powiedzenie „dobry furman zawsze nawraca” stosuje się może do furmanów, ale nie do oficerów milicji. Nie zaaresztowałem dzisiaj przestępcy, bo chociaż wiem, kto nim jest, jeszcze nie potrafiłbym mu tego dowieść.

– A za dwa dni?

– Za dwa dni całą prawdę będziemy mieli jak na dłoni. Zresztą chciałem sprawcy zostawić tę szansę, o której wspomniałem na spotkaniu.

– Jestem pewien, że Szwedzi pękną.

– Zaczekajmy z tym do jutra – podpułkownik zacytował w odpowiedzi słowa popularnej piosenki.

– Jutro będą stali w kolejce przed naszymi drzwiami. Trzymam zakład, że pierwszy przyjdzie Marek Daniec. Kiedy wychodziliśmy z tamtego pokoju, zrobił taki ruch, jak gdyby chciał pójść za nami. Nawet wstał z fotela.

– Nie zakładam się. Z dwóch zakładających się zawsze jeden jest oszustem, bo zna prawdę. Drugi zaś głupcem, bo jej nie zna i pomimo to zakłada się.

– Daniec będzie pierwszym. Jego zeznania przygwożdżą Rolfa Perssona. Czuję to przez skórę.

Janusz Kaczanowski serdecznie się uśmiał z uporu swojego młodego pomocnika.

– W jaki sposób pan pułkownik doszedł do tego, kto zabił Gunhild?

– W ten sam, w jaki i wam proponowałem. Przez czytanie akt śledztwa.

– Czytałem je tak długo, że znam na pamięć. Zauważyłem przecież nieścisłości i sprzeczności w zeznaniach świadków.

– Wasze spostrzeżenie było bardzo ważne – przyznał podpułkowmik – między innymi dzięki niemu wiem, kto jest zabójcą, choć powtarzam, teraz nie mógłbym mu tego udowodnić. Ale ja także pokazałem, wam fotografię zwłok. Te dwa fakty zestawione razem plus gruntowne ich przemyślenie dają rozwiązanie zagadki.

– Oglądałem tę fotografię z pięćdziesiąt razy. Nad wszystkim myślałem całymi godzinami. Do niczego nie doszedłem.

– Tylko dlatego, że sobie z góry wybieraliście, poruczniku, kolejnych morderców. Najpierw Franka Karate, później Andrzeja Szaflara, a w końcu Rolfa Perssona.

– W to, aby zabił Franek, od początku nie bardzo wierzyłem.

– Ale raczej dlatego, że to jest pański szkolny kolega.

– A Szaflar także nie bardzo mi pasował. Nawet po znalezieniu tej bransoletki w jego biurku.

– Za to jeśli chodzi o Perssona, to już poszliście na całość – zażartował podpułkownik.

– A to nie on?

– Jeżeli nie potraficie rozszyfrować tej sprawy, którą sami sobie w pewnym stopniu skomplikowaliśmy, poczekajcie dwa dni. A może tylko jeden dzień? Sądzę, że ten drugi termin jest bardziej realny.

– Będę się przez te dwa dni cholernie męczył.

– Ułatwię wam zadanie przez podanie dalszych danych. Pamiętacie, jak zginęła Gunhild?

– Miałbym o tym zapomnieć! Cios w prawą skroń, zadany przez karatekę mańkuta.

– Doskonałe. A teraz zestawcie wszystko razem: ten cios karate, sprzeczności w zeznaniach świadków znajdujących się na sali restauracyjnej w krytycznym momencie i to zdjęcie martwej kobiety w damskiej toalecie. Teraz trochę pogłówkować i już macie całą prawdę. Powtarzam, prawdę, ale nie dowody. Na nie musimy poczekać. Ale będziemy je jutro mieli. Liczę na to, że „mrówki faraona” przyjdą do nas. One zawsze uciekają z domu, w który ma uderzyć grom.

Rozdział XII

Rolf Persson przyszedł pierwszy

Obaj oficerowie milicji, podpułkownik Janusz Kaczanowski i porucznik Stanisław Motyka, już przed ósmą rano byli w budynku komendy miejskiej MO w Zakopanem. Porucznik zastanawiał się, czy Szwedzi się zjawią i który z nich przyjdzie pierwszy. Podpułkownik spokojnie przeglądał poranną prasę i półsłówkami odpowiadał młodszemu koledze. Nie zaspokoił jego ciekawości.

– Idzie Persson! – w pewnej chwili zawołał Motyka. – Jednak się załamał! Na pewno woli dobrowolnie przyznać się do zbrodni, niż czekać do jutra, do momentu aresztowania. Byłem pewien, że to on i że przyjdzie pierwszy.

– Wczoraj – spokojnie odpowiedział podpułkownik – chcieliście się, poruczniku, zakładać ze mną, że pierwszy przyjdzie tutaj Marek Daniec.

– Ale jednak nie omyliłem się co do osoby mordercy.

Podpułkownik nic nie odpowiedział, bo właśnie drzwi się otworzyły i wszedł szwedzki przemysłowiec. Kaczanowski powitał go uprzejmie i wskazał krzesło stojące przed biurkiem, podsunął papierosy i zaproponował kawę. Porucznika zdziwiło takie przyjmowanie „mordercy”, ale nie odezwał się. „Szwed zapalił papierosa, wymówił się jednak od kawy.

– Pan pułkownik zapewnie domyśla się, w jakim celu tutaj przyszedłem. Proszę mnie także traktować jak te małe mrówki z piramidy Chefrena. Ale nie tylko. Przyszedłem także, aby ratować własną głowę. Zdaję sobie jednak sprawę, że to, co powiem, wcale mnie nie uniewinni w waszych oczach. Ale zapewniam pana, że tym razem będę mówił całą prawdę.

– Słucham pana – podpułkownik spokojnie przyjął tę deklarację – poruczniku, proszę prowadzić protokół przesłuchania świadka.

– Zacznę od Sztokholmu. Wspominałem, że nasze małżeństwo z Gunhild było bardzo złe. Wina chyba leżała po obu stronach. Bogata dziedziczka milionowej fortuny kupiła sobie ładnego, ale biednego jak mysz kościelna chłopaka. Często też dawała mu do zrozumienia, że jest zależny od każdego jej kaprysu. A chłopak także nie myślał o miłości, lecz o zdobyciu pieniędzy i zrobieniu kariery. Rzeczywiście, zostałem generalnym dyrektorem wielkiego koncernu. Ale nadal nie mam nic. Testament starego Thorstena Berggrena zatrzasnął kasę pancerną przed moim nosem. Jeżeli wyleciałbym z tej posady, a to w każdej chwili mógł sprawić kaprys Gunhild, zostaję z powrotem niczym. Bo chociaż prowadzę ten koncern bardzo dobrze, podwoiłem obroty, to jednak przy tych układach, jakie panują w Szwecji, żaden wielki przemysłowiec nie zaoferowałby mi jakiegokolwiek przyzwoitszego zajęcia. Byłbym po prostu człowiekiem wyrzuconym za burtę. Mógłbym najwyżej liczyć na jakąś posadę państwową i to niezbyt wysokiego szczebla. A przecież przez te minione lata przyzwyczaiłem się do pewnej stopy życiowej, posiadania i wydawania pieniędzy. A na dobitek zakochałem się.