Выбрать главу

Podpułkownik słuchał w milczeniu.

– Wyratować mnie z tej matni mógł jedynie rozwód i to z winy Gunhild. Ułożyłem więc plan pod-

sunięcia jej jakiegoś przystojnego chłopaka, żeby się zakochała i zaczęła mnie zdradzać. Wtenczas straciłaby tę przewagę nade mną, jaką jej dawały akcje, którymi mogła rozporządzać. Nie traciłaby przynależnej do tych akcji dywidendy, ale głosami na walnym zebraniu akcjonariuszy to ja bym rozporządzał. Tak to chytrze przemyślał mój teść.

– Aż do pełnoletności syna?

– Aż do momentu, kiedy syn będzie zdolny i będzie chciał objąć zarząd koncernu. To jeszcze dość daleka przyszłość. Wybrałem Polskę, bo wiedziałem, że Polacy mają wielkie powodzenie u naszych dziewcząt, W ten sposób doszliśmy do Andrzeja Szaflara i mojego z nim układu. Jednakże przewodnik najwidoczniej uznał, że wystarczy mu te siedemset dolarów, które ode mnie dostał tytułem zadatku i wcale nie kwapił się z wykonaniem powierzonego mu zadania.

– A może po prostu zakochał się w Gunhild?

– Gdybym o tym wiedział, cała sprawa dałaby się rozwiązać za pomocą układów między nami. To byłoby najlepsze wyjście. Jaki byłem głupi, że o tym nie pomyślałem. Ale tego już się nie odwróci. To wszystko, co teraz powiedziałem, jest tłem do wydarzeń, jakie rozegrały się tamtego tragicznego wieczoru.

– Jak to było naprawdę?

– Jak zwykle Gunhild poszła tańczyć z Andrzejem. Wróciła i siedziała przez pewien czas przy stoliku. Potem Szaflar znowu się zjawił i znowu ją poprosił. Po skończonej muzyce żona nie powróciła. Kiedy znowu zagrali, także nie widziałem jej na parkiecie. Wtedy właśnie poszedłem do barku na drinka z Margaretą. Upłynęło co najrnniej dwadzieścia minut, może pół godziny. Orkiestra zdążyła parę razy zagrać, a Gunhild ani Szaflara nie było widać. Pomyślałem, że jednak Polak spełnił obietnicę i zabrał Gunhild do swojego mieszkania. Zostawiłem Margaretę przy bar ku i zszedłem na dół, aby sprawdzić czy ich okrycia są w szatni. Znałem przecież kolorową kurtkę Szafłara i wiedziałem, gdzie wisi płaszcz żony. Kiedy znalazłem się w holu, zobaczyłem Gunhild siedzącą na jednym z foteli.

– Samą czy z Andrzejem Szaflarem?

– Siedziała sama i wydawało mi się, że przed tym płakała, bo starannie wycierała oczy. Przy twarzy miała prawą rękę, w której trzymała chusteczkę. Od razu zauważyłem brak złotej bransoletki. Gunhild ten klejnot nosiła na prawej ręce, bo na lewej znajdował się zegarek.

– Pan rozmawiał z żoną?

– Podszedłem do niej i zapytałem: „Gdzie twoja bransoletka? Zgubiłaś ją?” Ona spojrzała na mnie tak jakoś dziwnie, że się przestraszyłem. Powiedziała: „Wiem wszystko. Tyś mu płacił, aby był podły. Ja mu zapłaciłam, że jest taki szlachetny. A ze sobą porozmawiamy w Sztokholmie. Na najbliższym posiedzeniu rady nadzorczej koncernu”. We mnie jakby piorun strzelił. Na pewno w tamtej chwili życzyłem jej śmierci, ale przysięgam, nawet jej nie dotknąłem. A ona wstała z fotela, przeszła koło mnie jak gdybym był powietrzem i zeszła schodami na dół.

– Pan poszedł za nią?

– Nie. Stałem jak słup soli. Dobrze przecież zrozumiałem. To był mój koniec. Tylko się powiesić albo strzelić sobie w łeb. Doskonale znałem Gunhild i wiedziałem, że o jakimkolwiek porozumieniu z nią nie może być mowy. W radzie nadzorczej koncernu zasiadali poza Gurmild jej najbliżsi krewni, bo wszystkie akcje są w posiadaniu jednej rodziny. Stary Thorsten Berggren miał bezwzględną ich większość. Tymi głosami, każda akcja jeden głos, Gunhild mogła swobodnie rozporządzać. Tamci krewni, nie powiem, lubili mnie. Robiłem im najrozmaitsze grzeczności. Opłacała całą ich służbę, ich samochody były na etacie koncernu. Wysyłałem ich za granicę jako reprezentantów firmy, aby mogli za darmo spędzać urlopy. Ale co z tego, że mnie lubili? Wiedziałem, że nikt otwarcie nie wystąpi w mojej obronie. Nikt nie będzie chciał narazić się Gunhild.

– Chyba pan jednak trochę przesadził z tą swoją katastrofą. Jako naczelny dyrektor miał pan bardzo wysokie pobory. Na pewno jakieś poważne oszczędności.

– Pobory nominalne były bardzo wysokie. To prawda. Ale podatki zabierały z tego przeszło siedemdziesiąt procent. A resztę wydawałem. Przyznaję, że to w mojej sytuacji było głupotą. Byłem zbyt pewny siebie. Spore pieniądze przegrałem w karty. Ruletka to także kosztowna zabawa. Nie jestem bez grosza. Ale tracąc moje stanowisko, nie mam żadnych perspektyw na przyszłość.

– Czy po Gunhild ktoś jeszcze zszedł na dół do toalet?

– Na pewno nie.

– Ani mężczyzna, ani kobieta? Niech pan sobie dobrze przypomni?

– Na pewno nikt. Przy szatni było sporo osób, które wyszły z kawiarni, ale na dół nie zeszła ani jedna z nich.

– A pan?

– Ja, kiedy wreszcie trochę oprzytomniałem po ciosie, jaki mnie spotkał, jak pijany poszedłem na górę. Kiedy wracałem do naszego stolika, zaczepił mnie jakiś Austriak, którego poznałem, bo także mieszkał w „Kasprowym”. Ale o czym rozmawialiśmy, nie pamiętam ani słowa. Dużo wysiłku kosztowało mnie zachowanie spokoju, aby nasze towarzystwo nie widziało, jak bardzo jestem zdenerwowany. Piłem koniak i kawę.

– Czy orkiestra wtedy grała, czy już poszła na kolację?

– Chyba przestała grać, kiedy usiadłem przy stoliku. Ale nie pamiętam. Byłem w takim stanie, że różne szczegóły po prostu nie trafiały do mojej świadomości. Niewiele jednak czasu upłynęło, kiedy Marek Daniec zerwał się nagle z miejsca i przetłumaczył, że jakaś dziewczyna krzyczy, iż w toalecie leży zamordowana kobieta. Ponieważ Gunhild nie wróciła do nas, pobiegliśmy na dół. Szatniarz nikogo nie dopuszczał do schodów. Wkrótce zjawiła się milicja z panem porucznikiem.

– Pan zszedł ze mną na dół – dodał porucznik.

– Tak. Przyznaję, że kiedy zobaczyłem Gunhild martwą na podłodze, nie wiedziałem, bzy się martwić, czy też cieszyć. Ale przede wszystkim ogarnęło mnie przerażenie. Zrozumiałem, że prędzej czy później prowadzący śledztwo dogrzebią się do mojej sytuacji zarówno małżeńskiej, jak i finansowej. Jeżeli nie znajdą innego sprawcy, mnie postawią zarzut zamordowania żony.

– Pan sugerował milicji zbrodnię połączoną ze zrabowaniem złotej bransoletki. Przecież pan wiedział z ust żony, że ten klejnot podarowała Andrzejowi Szaflarowi.

– Tak. Przyznaję, że świadomie wprowadziłem władze śledcze w błąd. Chodziło mi o zyskanie na czasie. Żeby móc przemyśleć spokojnie, co robić dalej.

– I do czego pan doszedł?

– Że nie należy zmieniać tych zeznań. Niech milicja nadal szuka bransoletki i zabójcy.

– Pan się orientował, że w ten sposób pan rzuca podejrzenie na Andrzeja Szaflara.

– Byłem pewien, że potrafi on schować zarówno bransoletkę, jak i dolary tak, aby nikt ich nie potrafił znaleźć. Ale Szaflar okazał się zupełnym niezdarą. Liczyłem także, że zdołamy wyjechać do Szwecji.

– Żeby uciec od polskiej milicji?

– Nie uważałem tego za ucieczkę. Przecież byłem człowiekiem niewinnym popełnienia tej zbrodni i tylko obawiałem się, że mnie oskarżą i skażą niewinnego, bo pozory przemawiały przeciwko mnie. Liczyłem się z aresztowaniem. Kiedy zobaczyłem w rękach pana pułkownika ten klejnot, byłem pewien, że przyjechaliście po mnie.

– Jest pan jednak na wolności.

– Gdyby udało mi się wyjechać do Szwecji, natychmiast poinformowałbym polską ambasadę, że Gunhild podarowała tę bransoletkę Andrzejowi Szaflarowi. Moim zdaniem Szaflar w ogóle był wolny od podejrzeń. Gdybyście nie znaleźli u niego tego klejnotu i gdyby tak głupio nie znikł z Zakopanego, nic nie moglibyście mu zrobić. Miał przecież alibi. W chwili śmierci Gunhild nie było go w lokalu. On sam postawił się w dwuznacznej sytuacji nie umiejąc schować biżuterii i pieniędzy, tak że wpadły w wasze ręce.