– Artykuł dwieście czterdziesty siódmy polskiego kodeksu karnego za fałszywe zeznania przewiduje karę pozbawienia wolności do lat pięciu. Był pan o tym uprzedzony, kiedy go przesłuchiwałem. A pomimo to świadomie wprowadzał pan nas w błąd. Pan podpisał te fałszywe zeznania.
– Jestem gotów ponieść konsekwencję mojego czynu. Także gotów jestem wynagrodzić panu Andrzejowi Szaflarowi te szkody materialne i moralne, jakie przeze mnie poniósł.
– Nie przypuszczam, aby Szaflar wniósł z tego tytułu jakieś pretensje. Mogę także pana pocieszyć, że sąd może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary, a nawet odstąpić od jej wymierzenia, jeżeli świadek dobrowolnie sprostuje fałszywe zeznania przed rozstrzygnięciem sprawy, a tak właśnie pan uczynił.
– Dziękuję panu.
– Czy pana żona zawsze nosiła takie pantofelki na wysokich obcasach?
– Zawsze. Jak na Szwedkę była ona dość niska, chociaż u was uchodziłaby za osobę o średnim wzroście. Usiłowała to nadrobić obuwiem. Sprowadzała je sobie z Paryża, gdzie robiono te buty na zamówienie.
– Czy żona jeździła na nartach albo uprawiała jakieś inne sporty?
– Raczej nie. Nie ma wprawdzie Szweda, który by nie miał nart na nogach, ale od lat Gunhiid tym się nie entuzjazmowała. Grała trochę w tenisa, bo to jest modne. Ale raczej chodziło jej o pokazanie się od czasu do czasu na kortach w wytwornym towarzystwie, niż o samą grę czy sport. Natomiast taniec był pasją jej życia. Kiedy widziałem, jak oni z tym Szaflarem tańczą, byłem pewien, że mój plan powiedzie się w stu procentach. A tymczasem sam spaskudziłem wszystko.
– No cóż – podsumował podpułkownik – sądzę, że na tym możemy skończyć to przesłuchanie.
– Przysięgam, że powiedziałem prawdę.
– W tym pokoju wielu ludzi przysięgało. I bardzo wielu fałszywie. Ale ja wierzę, że tym razem powiedział pan prawdę. Może nie całą, ale wyłącznie prawdę.
– Wiem. To, co powiedziałem, wcale nie wyjaśnia zagadki śmierci Gunhiid. Ja na tej śmierci odniosłem korzyść. Moje zeznania obciążają mnie jeszcze bardziej niż poprzednie fałszywe twierdzenia. Pan pułkownik uwierzył w to, co zostało zapisane teraz w protokole, ale pan nadal nie wierzy, że nie jestem mordercą własnej żony.
– Przecież nie postawiłem panu pytania, czy pan się przyznaje do zabójstwa Gunhiid Persson przez zadanie jej ciosu w prawą skroń, co spowodowało natychmiastowy zgon denatki. Gdybym nadal podejrzewał pana, a szczerze przyznaję, były takie momenty, to pytanie na pewno by tu padło.
– Pan mnie zaaresztuje?
– Nie. Po podpisaniu protokołu, który właśnie porucznik Motyka wykańcza, jest pan wolny i może pan już dzisiaj zamawiać na pojutrze bilety do Warszawy bądź od razu do Sztokholmu. Formalności związane z wydaniem ciała są także załatwione.
– Jesteśmy tu samochodami i nie ma potrzeby zamawiania biletów.
– Tym lepiej. Pozostaje zatem sprawa transportu zwłok. Ale pan Marek Daniec potrafi się z tym uporać.
– To może moglibyśmy wyjechać jutro? Mam kilka rozmów w Warszawie. Nawiązałem z waszymi przedstawicielami handlowymi obiecujące kontakty.
– Jutro niemożliwe. Jutro nastąpi zaaresztowanie sprawcy zabójstwa. Ogromnie mi przykro, ale jeszcze was muszę zatrzymać. Dopiero pojutrze będziecie mogli wyjechać.
– Pan pułkownik go wypuścił? – dziwił się porucznik, kiedy za Szwedem zamknęły się drzwi.
– A co miałem z nim zrobić?
– Po tych jego zeznaniach nabrałem pewności, że on jest zabójcą. Po co czekać do jutra? Sam się podłożył. To jasne. Żona zeszła na dół do toalety. On polazł za nią. Zobaczył, że na dole nikogo nie ma i uderzył. Nie przeczę, mógł działać w uniesieniu. Mógł mieć w chwili popełniania zbrodni zmniejszoną poczytalność. To wszystko sąd rozpatrzy. Biegli będą się wymądrzali, adwokaci, a stać go na najlepszych w Polsce, będą go wybraniali jak tylko można. Niemniej, to jest zabójca.
– Oj poruczniku, poruczniku – śmiał się podpuł kownik – szkoda, że tu nigdzie nie ma młotka. Dałbym go wam, żebyście sobie tego Perssona wybili wreszcie z głowy. Tylko dlatego nie wiecie, kto zabił Gunhild, że ciągle sugerujecie się dyrektorem koncernu i tym, że na tej śmierci on skorzystał.
– Ja się zabiję! Pan pułkownik ciągle ze mnie żarty stroi.
– Wcale nie żartuję. Powtarzam, Rolf Persson nie jest najbardziej świetlaną postacią w Szwecji. Ta śmierć była dla niego ratunkiem. Ale on nie jest jej sprawcą.
– A kto?
Podpułkownik nie chciał jednak odpowiedzieć na to pytanie.
– Pan pułkownik wczoraj mówił o tym ciosie karate twierdząc, że to także klucz do rozwiązania zagadki. A tymczasem wszyscy, których mogliśmy podejrzewać o dokonanie tego morderstwa i także wszyscy inni świadkowie są praworęczni. Nie ma wśród nich ani jednego mańkuta.
– Właśnie w tym tkwi istota sprawy – pułkownik widział, że jego młodego pomocnika ciekawość aż pali, ale nie chciał mu ułatwić odgadnięcia zagadki.
– Doktor Świątek wyraźnie stwierdził, że cios karate musiał być zadany przez mańkuta. A przecież nasz lekarz zna się na tym. Sam jest karateką. Zresztą Sven Breman także potwierdził tę opinię. Wydaje się, że można im wierzyć bez zastrzeżeń.
– Jeśli chodzi o znajomość walki karate, na pewno.
– Im dalej, tym mniej rozumiem.
– Widzicie, poruczniku – podpułkownikowi zrobiło się żal młodego człowieka – protokół oględzin zwłok jest dokumentem urzędowym, sporządzonym przez biegłego, w naszym wypadku przez doktora Świątka. Tego dokumentu zakwestionować nie można.
– Dobrze znam to świadectwo.
– Myśmy go nie tylko nie zakwestionowali, ale poszliśmy dużo dalej. Przyjęliśmy za pewnik to, co doktor Świątek mówił, czego jednak nie napisał w swoim protokole.
– O czym nie napisał?
– Doktor Świątek zgodnie z przeprowadzoną sekcją zwłok stwierdził, że powodem śmierci Gunhild Persson było uderzenie w prawą skroń. Spowodowało ono złamanie kości ciemieniowej i natychmiastowy zgon.
– To jest w protokole.
– Tak. Ale doktor Świątek nigdzie nie napisał, że był to cios karate zadany przez mańkuta. Wyraził jedynie takie przypuszczenie jako znawca tej dyscypliny sportu, bądź tego sposobu walki. A myśmy to wzięli za pewnik i wiele naszych wysiłków poświęciliśmy na szukanie karateki. Po prostu zasugerowaliśmy się słowami znanego nam, doskonałego lekarza i sportowca. A prowadzącemu śledztwo nie wolno się niczym sugerować.
– Pan pułkownik uważa, że to nie uderzenie karate zabiło Gunhild Persson? – porucznik był zupełnie zbity z tropu.
Kaczanowski nie zdążył odpowiedzieć, bo rozległo się pukanie do drzwi i do pokoju wszedł Marek Daniec.
Rozdział XIII
– Spodziewaliśmy się pana – podpułkownik powitał młodego człowieka. – Porucznik Motyka chciał się założyć, że pan przyjdzie pierwszy, bo spodziewamy się także i innych szwedzkich gości.
– No to porucznik wygrał – sekretarz najwidoczniej nie wiedział o tym, że przed nim gościł w tym pokoju generalny dyrektor koncernu.
– Przynajmniej nie będzie kłopotów ze sporządzaniem protokołu w języku angielskim.
– To prawda – zgodził się Marek Daniec – mówię dobrze po angielsku, ale z pisaniem mam kłopoty. Robię sporo błędów. A co do moich współtowarzyszy, sądzę, że zjawią się tutaj prawie w komplecie. Razem łgaliśmy, razem teraz musimy to odszczekiwać.